Reklama

Kiedy patrzę w lustro, czasem wydaje mi się, że to nie moja twarz. Moje dłonie pamiętają jeszcze, jak lepiłam pierogi, a stopy do dziś czują miękkość trawy za domem, gdy latem biegały po niej małe wnuki. Teraz jednak dom ucichł. Słychać tylko skrzypienie podłogi, jakby i ona tęskniła za dawnym harmidrem.

Dzień za dniem płynie tutaj tak samo – kawa o szóstej, karmienie kur, chwila przy radiu, potem trochę w ogrodzie. Czasem wydaje mi się, że znikam, rozpuszczam się w tej ciszy, jakby świat zapomniał, że tu jeszcze jestem. Ale nie narzekam. Mam zdrowie, mam swoje grządki, mam pamięć.

Jest jedna rzecz, na którą czekam z niecierpliwością. Odwiedziny Beaty, mojej córki, i wnuków – Tamary i Emila. Kiedyś przyjeżdżali częściej. Śmiali się, przynosili życie do mojego starego domu. Pokazywałam im, jak ugniatać ciasto drożdżowe, uczyłam grać w warcaby przy kuchennym stole, a wieczorami opowiadaliśmy sobie głupoty, aż bolały brzuchy od śmiechu.

Ale wnuki podrosły, są już nastolatkami, a Beata rzadziej dzwoni. „Są tacy zajęci, mamo” – mówi mi córka. Ja to rozumiem. Ale w sercu nie potrafię przestać tęsknić. Dlatego postanowiłam zaprosić ich do siebie na weekend. Niech chociaż na chwilę poczują, jak to było dawniej.

Brakuje mi ich

W sobotę od rana krzątałam się po domu. Niby wiedziałam, że przyjadą dopiero po południu, ale ręce same rwały się do roboty. Umyłam okna w kuchni, choć nie wymagały tego wcale, przetarłam stół, rozłożyłam świeżo wypraną serwetę i postawiłam talerzyk z domowym sernikiem. Wszystko miało być jak dawniej. Nawet wyjęłam z szafy starą planszę do warcabów.

Gdy samochód Beaty zatrzymał się na podjeździe, serce zabiło mi mocniej. Wybiegłam przed dom z uśmiechem, już z daleka wołając do wnuków. Tamara wysiadła pierwsza, słuchawki w uszach, spojrzała na mnie z grzecznym uśmiechem, który zniknął szybciej, niż się pojawił. Emil, wyższy o głowę od swojej matki, nawet nie spojrzał na mnie, tylko ziewnął i trzymając telefon przed oczami, podszedł do bagażnika.

– Ach, jak wyrośliście! Emil, pamiętasz jeszcze nasze ciasta drożdżowe? – zagadnęłam go z nadzieją w głosie.

– Nie bardzo, babciu – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu. Beata szła za nimi, niosąc dwie torby i już z progu rzuciła:

– Mamo, gdzie można podładować telefon? Mam trzy procent.

Zmienili się

Zaprowadziłam ich do salonu. Wnuki niemal od razu opadły na kanapę, rozkładając się wygodnie, jakby przyjechali do hotelu. Tamara wcisnęła słuchawki z powrotem do uszu, Emil rozsiadł się z telefonem na kolanach, a Beata podłączyła ładowarkę do kontaktu przy regale.

Stałam przez chwilę obok. W głowie kręciły się obrazy, jak Beata i jej brat za dzieciaka kłócili się, kto pierwszy siądzie do warcabów, jak śmiali się, że mama nie potrafi przegrywać. Teraz nikt nie zapytał, co u mnie słychać. Nikt nie zapytał o babcine ciasta, o ogród, o nic.

Poczekałam, aż Beata zajmie się rozmową przez telefon. Wyszła na chwilę do kuchni, więc zostałam sama z Tamarą i Emilem, którzy patrzyli w swoje ekrany, jakby ich świat kończył się na błyszczących wyświetlaczach.

Podeszłam do kredensu i zdjęłam z niego planszę do warcabów. Otworzyłam pudełko, w którym czarno-białe pionki leżały dokładnie tak, jak je tam ułożyłam wiele lat temu. Nagle przypomniałam sobie, jak Beata denerwowała się, kiedy dziadek specjalnie ją podpuszczał, a Emil płakał, że znowu przegrał. To były zwyczajne dni, ale wtedy nie wiedziałam, że będą one takie cenne.

– Wiecie co, pomyślałam, że może pogramy w warcaby? – powiedziałam z uśmiechem, siadając na fotelu i otwierając planszę na kolanach.

Zignorowali mnie

Tamara nawet nie oderwała wzroku od telefonu. Westchnęła tylko z przesadną ironią, jakby chciała dać do zrozumienia, że takie propozycje już dawno powinny przejść do historii.

– Babciu, a po co marnować czas na takie starocie? – rzuciła, machając dłonią, jakby odganiała natrętną muchę.

Emil parsknął cicho śmiechem i wbił wzrok w ekran, na którym jakieś kolorowe postacie strzelały się nawzajem. Beata w tym czasie wróciła z kuchni. Miałam nadzieję, że choć ona stanie po mojej stronie, że wesprze mnie jednym zdaniem, nawet jednym spojrzeniem. Ale jej wzrok ani na moment nie oderwał się od ekranu.

Czekałam jeszcze chwilę, licząc, że któreś z nich zareaguje. Nic takiego nie nastąpiło. Siedziałam więc z tą rozłożoną planszą na kolanach, czując, jak rośnie we mnie coś pomiędzy rozczarowaniem a uporem. Chciałam tylko, żeby jeszcze raz poczuli się ze mną dobrze. Miałam im coś do dania, nawet jeśli oni jeszcze o tym nie wiedzieli.

Ale widząc ich obojętność, poczułam, że sama muszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czy warto dalej próbować. I choć serce ścisnęło mi się boleśnie, wiedziałam jedno – nie zamierzam siedzieć cicho.

Siedzieli w telefonach

Wstałam i wyszłam na podwórze, zostawiając za sobą ten cichy salon, gdzie każdy siedział w swoim świecie. Wiatr przyniósł ze sobą zapach siana z sąsiednich pól, a drzewa zaszumiały dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy Beata z bratem biegali po podwórzu, a ja musiałam ich wołać na kolację.

Teraz cisza była gęsta. Inna niż kiedyś. Przeszłam wzdłuż ogródka, spojrzałam w okna domu. Tam, w środku, siedzieli. Beata, Tamara, Emil. Każde pochylone nad swoim ekranem. Usiadłam na starej ławce pod lipą. Wzięłam planszę do warcabów, którą zabrałam po drodze. Położyłam ją sobie na kolanach i zaczęłam przesuwać palcem po polach, jakby to była mapa miejsc, do których już nikt nie zagląda. Mapa wspomnień, które ożywały tylko w mojej głowie.

Może przyszedł czas, by przestać ich zatrzymywać przy sobie? Może teraz muszę nauczyć się być sama?

Nie naciskałam

Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Na stole stała filiżanka z herbatą, która już dawno wystygła. Z salonu dobiegały ciche śmiechy wnuków. Beata rozmawiała przez telefon, jej głos był szybki, urywany, jakby goniła za czymś, czego nie mogła dogonić. Słuchałam ich, ale byłam daleko.

Spojrzałam na planszę do warcabów leżącą obok mnie. Przesunęłam dłonią po jej powierzchni, po tych samych kwadratach, które tyle razy rysowałam dzieciom palcem, ucząc je pierwszych ruchów. Może rzeczywiście jestem z innej planszy. Moje ruchy nie pasują już do ich świata. Ale to nie znaczy, że przestałam być graczem.

Wiem, ile jestem warta, nawet jeśli nikt z nich teraz tego nie widzi. Nie będę już próbowała im tego udowadniać. Ich świat pędzi przed siebie, a ja nie zamierzam się za nim uganiać.

Stanisława, 70 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama