Reklama

– Halina, weź jeszcze trochę tej szarlotki, przecież ledwo tknęłaś – powiedziałam, podsuwając przyjaciółce talerzyk.

– Janka, ja tu nie na szarlotkę przyszłam. Ja chcę cię usłyszeć. Coś się dzieje, prawda?

Siedziałyśmy przy moim kuchennym stole. Ten sam stół, przy którym kiedyś Marek zjadał parówki z keczupem, z nogami zwisającymi z krzesła. Ten sam, przy którym Agnieszka uczyła się ze mną do matury. A dziś... dziś tylko herbata i rozmowy z Haliną.

Musiałam się wygadać

Marek się do mnie nie odzywa od ponad miesiąca – wyznałam w końcu, wbijając wzrok w filiżankę.

– Jak to? – Halina postawiła herbatę z takim hukiem, że łyżeczka zadzwoniła o porcelanę. – Wasza relacja to była świętość! Co się stało?

Westchnęłam. Ileż razy już to w głowie powtarzałam...

– Przyszedł pewnego dnia. I mówi, że potrzebuje pieniędzy. Na samochód. I patrzył tymi swoimi oczami, jak kiedyś, jak miał pięć lat i prosił o drugą gałkę lodów...

– I co mu powiedziałaś?

– Że nie dam – odpowiedziałam cicho. – Że w tym roku, po raz pierwszy, chciałabym pomyśleć o sobie. Może do sanatorium pojechać. Może łazienkę wyremontować, bo kafelki się sypią. A on... on powiedział, że jestem stara i skąpa.

Halina zakryła usta dłonią. Milczała chwilę, jakby nie dowierzała. Potem położyła rękę na mojej.

– On jeszcze zmądrzeje, Janka. On cię kocha, tylko teraz się pogubił.

Popatrzyłam w okno. Na mój ogród, gdzie Marek kiedyś ganiał z pieskiem na smyczy. A teraz... nie ma nawet sms-a. Ani „dzień dobry”, ani „dobranoc”.

Moje życie ostatnio to poranne kawy w ciszy, krzyżówki w gazecie i samotne obiady. Codziennie patrzę na telefon, czekając na znak. I coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy naprawdę byłam tylko bankomatem?

Przypomniałam sobie ten dzień

Zegar w kuchni tykał głośno, jakby odliczał sekundy do czegoś nieuchronnego. Marek siedział naprzeciwko mnie, w kurtce, jakby przyszedł tylko na chwilę. Nie zdążyłam nawet podać herbaty.

– Babciu, sprawa jest prosta – zaczął, opierając łokcie o stół. – Potrzebuję trzydzieści tysięcy. Na samochód.

Zamarłam. Nie dlatego, że nie miałam – miałam. Ale... coś we mnie pękło.

Marek... kochanie, ja wiem, że to dla ciebie ważne, ale...

– Ale co? – przerwał. – Przecież ci nie brakuje! Masz oszczędności, nikt inny z tego nie korzysta. Dla mnie nie możesz?

– Nie chodzi o to, że nie mogę – powiedziałam łagodnie. – Chodzi o to, że nie chcę. Przez całe życie dawałam. Teraz chciałabym trochę pomyśleć o sobie.

Zrobiła się cisza. Widziałam, jak jego oczy robią się zimne. Jakby przestał mnie widzieć jako babcię.

– No to super. Wiesz co, babciu? Jesteś stara i skąpa. Zawsze byłaś.

Wstał z krzesła z impetem. Drzwi trzasnęły, a ja zostałam z dwiema filiżankami i jeszcze ciepłą herbatą. Patrzyłam w ślad po nim, jakby miał zaraz wrócić, powiedzieć „przepraszam”. Nie wrócił. I od tego dnia – cisza.

Córka go tłumaczyła

Telefon dzwonił długo. W końcu usłyszałam znajomy głos.

– Mamo? Coś się stało?

– Agnieszka... – głos mi zadrżał – Marek się nie odzywa od miesiąca. Pokłóciliśmy się.

– Wiem – powiedziała po chwili ciszy. – Mówił mi.

– Powiedział ci?! – aż podniosłam głos. – I co, nic mu nie powiedziałaś? Żeby chociaż zadzwonił?

– Mamo, on jest dorosły. Ja nie mogę go zmusić.

– Ale możesz z nim porozmawiać! On powiedział, że jestem stara i skąpa! Po tym wszystkim, co dla niego zrobiłam!

Po drugiej stronie cisza. A potem:

On czuje, że go nie wspierasz. Że go zawiodłaś...

Zamknęłam oczy. Jakby ktoś mi dał w twarz.

– A moje wsparcie przez dwadzieścia lat się nie liczy?! Wakacje, korepetycje?! Dziecko nie może się do mnie odezwać, bo nie dałam mu pieniędzy na auto?!

– Mamo, on też ma swoje uczucia...

– A moje?! – przerwałam jej. – Mam tylko rozdawać kasę do końca życia? Jak bankomat?

– Nie o to mi chodzi – szepnęła.

– Dobrze, Agnieszko. Nie będę cię więcej męczyć.

Rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź. I przez kolejne noce przewracałam się z boku na bok, pytając siebie w myślach: czy naprawdę wszystko, co miałam do zaoferowania, to pieniądze?

Czekałam na życzenia

Od rana chodziłam niespokojna. Miałam urodziny. Zawsze był choć jeden telefon. Zawsze Marek dzwonił.

Popatrzyłam na zegar. Dziewiąta. Wnuk zwykle dzwonił przed wykładami. Dziesiąta – cisza. O jedenastej zrozumiałam, że nie zadzwoni. Ani on, ani Agnieszka. Jakby ktoś wymazał mnie z kalendarza. Upiekłam sernik. Głupio – dla kogo? Dla siebie? Może zaniosę Halinie. Zapukałam do drzwi sąsiadki z ciastem i wymuszonym uśmiechem.

– Janka! Sto lat! – Halina objęła mnie tak mocno, że z trudem ukryłam łzy.

– Dzięki... Sernik. Na urodziny upiekłam.

– I nikt ci nie złożył życzeń? – Halina popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Nikt. Pierwszy raz w życiu.

Usiadłyśmy przy jej stole. Halina nalała po kieliszku nalewki.

– Za twoje zdrowie. I za to, że jesteś silna. Bo naprawdę jesteś.

Wypiłyśmy. A potem długo milczałyśmy. Tylko zegar cykał.

– Wiesz, Halinka, chyba przyszedł czas, żeby to do mnie dotarło. Że rodzina to nie tylko ci, którzy mają twoje nazwisko.

– To ci, którzy pamiętają o twoich urodzinach – dodała Halina, ściskając moją dłoń.

Tamtego dnia pierwszy raz pomyślałam, że może kiedyś urodziny będą inne. Ale już nie z Markiem.

Było mi wstyd

Zaczęłam unikać ludzi. Nawet w sklepie na rogu. Bo co, jeśli ktoś zapyta: „A co u wnuka?” Co mam odpowiedzieć? Że ma mnie gdzieś?

Któregoś dnia zapukała Halina.

– Janka, jesteś? Nie widziałam cię tydzień, zmartwiłam się.

Wpuściłam ją niechętnie, w dresie i z tłustymi włosami. Halina rozejrzała się po kuchni.

– Ty tu nie gotowałaś od dawna. I te firanki... Przestań się zamartwiać.

Pękłam.

– A dla kogo mam się starać?! – wrzasnęłam. – Dla dzieci, które widzą we mnie tylko pieniądze? Dla córki, co woli milczeć, żeby synkowi było wygodniej?! Ja mam dość! Dość bycia dobrą! Dość bycia niewidzialną!

Halina milczała. Wzięła mnie za rękę.

– Nie jesteś niewidzialna. Ale musisz się obudzić. Oni cię nie zdefiniują. Ty musisz się zdefiniować. Kim jesteś, Janka?

– Nikim – szepnęłam.

– Nie. Jesteś kobietą, która całe życie dawała, a teraz ma prawo coś wziąć. Dla siebie. Babcie to nie bankomaty. Babcie to ludzie.

Patrzyłam na nią przez łzy. W tamtym momencie coś we mnie pękło po raz drugi – ale inaczej. Jakby coś nowego chciało się urodzić.

– To co, Janka? Idziemy po nową firankę? – zapytała z uśmiechem.

– Idziemy.

Zaczęłam myśleć o sobie

Minęły dwa tygodnie. Kuchnia pachniała zupą ogórkową, firanki były nowe, a ja… ja znów wychodziłam z domu. Zaczęłam od spacerów. Potem Halina wyciągnęła mnie na zajęcia do domu kultury. „Klub seniorki z temperamentem” – brzmiało śmiesznie, ale przepadłam od pierwszych zajęć z zumby.

Najbardziej polubiłam czwartkowe spotkania literackie. Tam spotkałam Wandę – moją koleżankę z liceum, której nie widziałam od... pięćdziesięciu lat. Jak się okazało, życie też ją nie oszczędziło. A jednak potrafiła się śmiać, tak szczerze, że aż rozgrzewało serce.

– Janka, a jak się rozstałaś z wnukiem? – zapytała prowadząca, kiedy temat zszedł na zerwane relacje.

Zacisnęłam usta. A potem powiedziałam prawdę:

– Jak po śmierci kogoś bliskiego. Najpierw boli tak, że nie możesz oddychać. Potem już tylko tęsknisz.

Zapadła cisza. Ktoś pokiwał głową, ktoś przytulił swoją chustę mocniej do siebie.

Po zajęciach Wanda podeszła do mnie i szepnęła:

– Może teraz czas zatęsknić za sobą, co?

I tak zrobiłam. Przestałam sprawdzać telefon. Zaczęłam czytać książki, które chciałam. Wysłałam zgłoszenie na kurs komputerowy. Nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że mogę. Marek się nie odezwał. Ale ja przestałam czekać.

Janka, 69 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama