„Wnuczka odwiedza mnie tylko wtedy, gdy potrzebuje pieniędzy. Mówi, że to inwestycja w nasze relacje”
„– Myślałam, że mogę na ciebie liczyć. Ale widzę, że jestem dla ciebie tylko problemem. W końcu jesteś tylko starym, samotnym dziadkiem, co siedzi w mieszkaniu i pisze listy, których nikt nie czyta – powiedziała. Trzasnęła drzwiami, zostawiając po sobie zapach perfum i gorycz, której nie da się wywietrzyć”.

- Redakcja
Zawsze robię herbatę w tym samym kubku – tym z pękniętym uchem, który Klara kiedyś mi pomalowała farbami. Miała wtedy może osiem lat, a ja byłem pewien, że świat się jeszcze do końca nie popsuł. Teraz ten kubek to jedno z nielicznych wspomnień, które zostały mi po czasach, kiedy byłem dla niej „najlepszym dziadkiem świata”.
Mieszkam sam. Na czwartym piętrze bez windy, ale przynajmniej widzę drzewa. Żona zmarła sześć lat temu. Julia, moja córka, wyjechała do Norwegii i od tamtej pory wszystko załatwiamy przez suche esemesy. Zdarza mi się pisać do niej listy, długie i szczere, ale nigdy ich nie wysyłam. Co miałaby pomyśleć?
Została mi Klara. Piękna dziewczyna, mądra, elokwentna, urocza. Czasem przychodzi. Zawsze uśmiechnięta, zawsze z ciastem. I prawie zawsze… z jakąś sprawą.
– Dzień dobry, Stasiu – rzuciła dziś Zofia z naprzeciwka. – Klara znów była? Bo widziałam ją z torebką, jak szła do ciebie.
– Tak, wpadła na chwilę. Ciasto przyniosła.
– Taaak… Zawsze jak coś przynosi, to potem coś zabiera – mruknęła Zofia, wbijając wzrok w swoje paprotki.
Pokiwałem głową i wszedłem do mieszkania. Nie chciałem jej słuchać. Ale słowa Zofii zadzwoniły mi w głowie dłużej niż powinny.
Zawsze jej ulegałem
Zapukała trzy razy – tak jak zawsze. Otworzyłem i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Klara już rzuciła się na mnie z uśmiechem i pocałunkiem w policzek.
– Dziadziu! – zawołała jak dziecko, które właśnie skończyło przedszkole. – Przyniosłam ci to twoje ulubione! Z malinami, pamiętasz?
– Jak miałbym nie pamiętać – zaśmiałem się cicho, chociaż te maliny zawsze bardziej kojarzyły mi się z jej mamą niż z nią.
Usiadła przy stole, zdjęła płaszcz, rozpuściła włosy, jakby właśnie wróciła do domu. Opowiadała dużo – o nowej pracy, o chłopaku, który „chyba wreszcie jest ten właściwy”, i o tym, że musi teraz bardziej inwestować w siebie, w rozwój, „bo świat nie czeka na tych, którzy się nie rozwijają”.
Wiedziałem już, że za chwilę przejdzie do sedna. Patrzyłem, jak obraca filiżankę w dłoniach, jak wzdycha teatralnie.
– Dziadku… – zaczęła. – Potrzebuję małej przysługi. Takiej… inwestycji w przyszłość. Naszą. Bo przecież jesteśmy rodziną, kochamy się, prawda?
Patrzyła mi prosto w oczy. I wtedy to powiedziała:
– To tylko trzy tysiące. Na kurs. Taki, który zmieni moje życie.
Zawahałem się. To nie pierwszy raz. Ale zawsze, gdy miała ten uśmiech i mówiła „inwestycja w naszą relację”, miękłem. Sięgnąłem do szuflady po kopertę z oszczędnościami. Nawet nie zapytała, czy mnie na to stać.
– Jesteś najlepszy, dziadziu. Naprawdę.
A ja tylko milczałem. Bo w głowie znów pojawiło się pytanie, którego nigdy nie odważyłem się zadać: czy gdybym nie miał tych pieniędzy, też byś przyszła?
Zadzwoniłem do córki
Dwa dni później poszedłem do banku. Stałem w kolejce, ściskając numer w dłoni. Kolejny raz wypłacałem z konta więcej, niż powinienem. Pani w okienku, młoda i zbyt uprzejma, zapytała:
– Czy wszystko w porządku, panie Stanisławie?
Uśmiechnąłem się sztucznie.
– Oczywiście. Inwestuję… w przyszłość.
Wracając do domu, poczułem zimny wiatr. Albo to tylko myśl, która mnie przeszyła – że coś tu nie gra. Klara bywała u mnie co 2-3 miesiące. Zawsze wtedy, gdy był nowy chłopak, nowy pomysł, nowa potrzeba. Albo „nowy start”. W międzyczasie dzwoniła.
Zasiadłem przy kuchennym stole z zeszytem. Zacząłem notować daty jej wizyt. Równo, niemal co kwartał. Przed świętami. Przed wakacjami. Po nowym roku.
Zadzwoniłem do Julii. Córka odebrała po kilku sygnałach.
– Tato? Coś się stało?
– Nie, chciałem tylko porozmawiać. Wiesz… Klara ostatnio była u mnie. Mówiła, że robi jakiś kurs. Ty coś o tym wiesz?
– Tato, ja nie kontroluję jej życia. Ma dwadzieścia sześć lat. Sama za siebie odpowiada. – Jej ton był chłodny. – Muszę kończyć, mam spotkanie.
– Ale...
– Naprawdę, odezwę się później.
Oczywiście nie oddzwoniła.
Wieczorem zapukała Zofia z klatki.
– Przyniosłam zupę. Widziałam cię, jak wracałeś z banku.
Pokiwałem głową.
– Ona cię wykorzystuje, Stasiu. Jak cię zabraknie, to się może obudzi. Może.
Patrzyłem na nią, ale nie odpowiedziałem. Bo może wcale nie chciałem znać prawdy.
Wnuczka nie miałam oporów
Wpadła jak burza. Miała nową fryzurę, nowy płaszcz i nowy entuzjazm w głosie.
– Dziadku, mam coś wielkiego! – zawołała już od progu. – Tylko usiądź, bo nie uwierzysz.
Zrobiłem herbatę, choć nie miałem ochoty. Siedziała na mojej kanapie, jakby od zawsze była jej właścicielką.
– Wchodzę w inwestycję. Z chłopakiem. Chodzi o mieszkanie, ale nie takie byle jakie – loft, blisko centrum. Można zarobić krocie. Potrzebujemy wkładu własnego i... – spojrzała na mnie z tym spojrzeniem, które znałem aż za dobrze. – Pomyślałam o tobie. Tylko trzydzieści tysięcy.
Zamarłem. Trzydzieści tysięcy. Tyle nie miałem. Nawet połowy.
– Klaro… To dużo pieniędzy.
– Dziadku – westchnęła – przecież mnie kochasz.
Patrzyłem na nią długo. Czułem, jak coś się we mnie łamie.
– Nie dam ci tej kwoty – powiedziałem cicho.
Zrobiła wielkie oczy.
– Żartujesz, prawda?
– Nie mam tyle.
Chwila ciszy. A potem tylko syknięcie:
– Myślałam, że mogę na ciebie liczyć. Ale widzę, że jestem dla ciebie tylko problemem. W końcu jesteś tylko starym, samotnym dziadkiem, co siedzi w mieszkaniu i pisze listy, których nikt nie czyta.
Trzasnęła drzwiami, zostawiając po sobie zapach perfum i gorycz, której nie da się wywietrzyć. Usiadłem powoli. W pokoju było cicho. Tylko zegar tykał. I w mojej głowie pytanie, które brzmiało głośniej niż wszystko inne: może to nie relacja. Może to tylko interes?
Przestała się odzywać
Nie liczyłem na telefon, ale i tak sprawdzałem komórkę co rano. Nic. Ani jednego słowa od Klary. Minął tydzień, potem dwa. W lodówce tylko światło i parę słoików, których nie miałem ochoty ruszać. Paragon z apteki leżał na stole. 92,80 zł. Nawet nie poczułem, kiedy wydawanie pieniędzy przestało boleć.
Któregoś dnia przyszedł list z banku. Sucho i rzeczowo informowali, że środki na moim koncie są na wyczerpaniu. Przesunąłem kopertę na bok. Tak naprawdę wiedziałem to już wcześniej. Każda kolejna wizyta Klary była jak ubytek w zębie – najpierw nic nie czuć, potem lekkie pulsowanie, aż w końcu boli przy każdym łyku herbaty.
Wieczorem zapukała Zofia. Miała na sobie swój znoszony szary płaszcz i niosła miskę bigosu.
– Pomyślałam, że sam nie będziesz gotował. No i... nie wyglądałeś najlepiej ostatnio.
Zjadłem w ciszy. Gdy odstawiałem pustą miskę, powiedziała:
– Klara się nie odzywa?
Pokręciłem głową.
– I pewnie długo się nie odezwie, Stasiu. Tacy ludzie odzywają się tylko, jak czegoś potrzebują. Gdybyś nie miał tych paru groszy, dawno byś był dla niej nikim.
Chciałem jej odpowiedzieć, że się myli. Ale nie miałem już siły udawać.
– Może to nie ja się dla niej liczyłem, tylko moja koperta – powiedziałem cicho.
Zofia spojrzała mi w oczy. Po raz pierwszy bez współczucia. Tylko z prawdą.
– W końcu zaczynasz widzieć.
Przyszła bez zapowiedzi
Tak jak zwykle – nagle, pewnym krokiem, z nową fryzurą i uśmiechem, który niczego już nie maskował.
– Dziadku – powiedziała, rzucając torebkę na fotel – mam ostatnią prośbę. Ostatnią. Przysięgam. Tylko tym razem to naprawdę ważne. Wpadłam w dołek, ale jak się z tego wygrzebię, wszystko się zmieni.
Usiadła naprzeciwko mnie. Czekała, aż zapytam „ile”. Ale nie zapytałem. Patrzyłem tylko.
– No co? Nie powiesz nic?
– Nie mam już pieniędzy, Klaro – powiedziałem spokojnie. – I chyba dobrze.
Milczała. Po raz pierwszy naprawdę milczała. Zerknęła na zegarek, potem na mnie. Nie udawała już wdzięczności.
– Czyli tyle jesteś wart – mruknęła w końcu. – Cała twoja miłość mieściła się w kopercie?
Uśmiechnąłem się gorzko.
– Właśnie miałem cię o to samo zapytać.
Znieruchomiała. Przez sekundę myślałem, że się rozpłacze. Ale tylko poprawiła płaszcz i wstała.
– Dobrze. W takim razie nie przeszkadzam.
Ruszyła w stronę drzwi. A wtedy powiedziałem cicho:
– A gdybym naprawdę nie miał nic? Nawet grosza. Przyszłabyś?
Nie odwróciła się. Stała chwilę, z ręką na klamce. Potem wyszła. Bez słowa. Bez spojrzenia. Zostałem sam. Ale po raz pierwszy od dawna… to była cisza, która nie bolała.
Stanisław, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie odkładałam na emeryturę, bo brałam kredyty dla dzieci. Teraz one o mnie zapomniały, a ja liczę każdą złotówkę”
- „Przez 2 lata ukrywałem przed żoną, że wygrałem miliony. Musiałem sprawdzić, czy mnie jeszcze kocha”
- „Odkąd stosujemy w domu zasadę 3xZ, oszczędności mnożą się same. Nasze małżeństwo też ma się lepiej”

