Reklama

Nie, żebym była jakaś nadmiernie podejrzliwa, ale jak młoda za często się dopytuje, czy biorę wszystkie tabletki i jak się dziś czuję, to coś mi śmierdzi. A już najbardziej mi śmierdzi, kiedy patrzy mi głęboko w oczy i mówi:

– Babciu, jakbyś kiedyś chciała pogadać o tym, co po tobie zostanie, to ja służę pomocą.

Pomocą?! Nie zamierzam pozwolić, żeby ktoś już zacierał ręce na mój spadek. Zwłaszcza taka jedna, co jeszcze szkoły nie kończyła, a już wie, co kupi za moje pieniądze.

Zamurowało mnie

– Babciu, ale ty to masz szczęście – zagaiła Kinga, kiedy zasiadła przy moim stole jak na obiedzie szlachcianka w pałacu, a nie u starej baby z blokowiska.

Szczęście? Bo mi się zupa nie przypaliła? – mruknęłam, mieszając łyżką w talerzu.

– No nie no, bo masz takie super mieszkanie w centrum i jeszcze trochę oszczędności. Sama mówiłaś, że konto ci puchnie, bo tylko emerytura ci wpływa, a wydatków nie masz za bardzo.

Ciśnienie od razu mi skoczyło.

– A co, podsłuchujesz mnie przez telefon? Bo nie przypominam sobie, żebyśmy rozmawiały o moim koncie. I co znaczy „super mieszkanie”? Kawalerka z meblościanką z lat 80., której nawet złomiarze nie chcą.

– Babciu, jakbyś kiedyś... no wiesz... to ja bym się tym mieszkaniem zajęła. Mama z wujkiem i tak mają domy, a ja bym mogła tutaj zamieszkać. Tak w sam raz na start.

Zamurowało mnie.

– Dziewczyno, ty matury jeszcze nie zdałaś, a już rozdzielasz cudze mieszkania?

– Ja tylko tak mówię! Przecież wiadomo, że kocham cię nad życie! – powiedziała i uśmiechnęła się jak kot, co właśnie zwędził kiełbasę z parapetu.

– Kochać to ty możesz swojego chłopaka. A testament to zobaczysz w swoim czasie. Teraz i tak ci się nie przyda. Mieszkanie zapisuję psu sąsiadki – mruknęłam.

– Babciu! – oburzyła się.

– Co? Przynajmniej on nie dopytuje, kiedy umrę.

Coś mi tu nie grało

– Babciu, ale serio… Nie złość się. Ja nie chcę ci nic zabierać! Po prostu… No wiesz, teraz tak ciężko młodym się usamodzielnić. Inflacja, kredyty, życie... – zaczęła znów Kinga, jednoczenie przeglądając coś w swoim telefonie.

– A to ja ci każę brać kredyt? – warknęłam. – W twoim wieku to już miałam dwójkę dzieci, pracę w bibliotece i męża, który chrapał tak, że sąsiedzi zgłaszali się na komisję mieszkaniową.

– Tylko że to były inne czasy.

– No tak. Lepsze. Bo nikt nie kombinował, jak przejąć kawalerkę po babce, zanim ta zdąży umrzeć! – stuknęłam laską o podłogę. – Jak ja bym tak powiedziała mojej matce, to bym zębów szukała w sadzie.

– Dobra, przepraszam. Już nic nie mówię – burknęła i zrobiła minę pokrzywdzonej ofiary losu.

Wtedy mnie tknęło.

– A ty coś ostatnio częściej przychodzisz. Coś przeskrobałaś? Rodzice cię z domu wywalili?

– Nie, co ty! Po prostu… lubię z tobą gadać.

– Mhm. A jak ja cię pytałam tydzień temu, czy chcesz obejrzeć ze mną mój serial, to powiedziałaś, że umierasz z nudów.

– Bo to był emerycki dramat, a nie serial! – prychnęła.

No to po co siedzisz u emerytki?

– Bo robi najlepsze racuchy – odparła, próbując się uśmiechnąć jak aniołek.

– Racuchy to jedno, a twoje kombinacje to drugie. Może jestem stara, ale nie ślepa.

Byłam na nią zła

Następnego dnia Kinga przyszła znowu. Bez zapowiedzi, bez „dzień dobry” – tylko z notesem i miną, jakby szła po nagrodę Nobla.

– Co znowu? – zapytałam, nie odrywając wzroku od krzyżówki.

– Babciu, mam pomysł. Taki... życiowy!

– Jak życiowy, to lepiej usiądź – mruknęłam i poklepałam krzesło obok. – Żebyś z wrażenia nie padła.

– Bo ja tak sobie pomyślałam... że jak już i tak kiedyś dostanę coś po tobie, to może lepiej od razu to zainwestować?

Odłożyłam długopis.

– W co?

– No w siebie! Na przykład kurs grafiki komputerowej, tablet do rysowania, może jakaś drukarka 3D... I wtedy mogłabym zarabiać na robieniu wzorów na koszulki, kubki i inne takie.

– Dziewczyno, ty chcesz otwierać firmę z pieniędzy, których jeszcze nie masz, na rzeczy, których nie umiesz robić?

– Nauczę się! Tylko potrzebuję wsparcia. Takiego... zaufania.

– Mówisz jak doradca inwestycyjny z telezakupów – prychnęłam.

– Babciu! Ja się tylko staram coś zrobić ze swoim życiem!

– To może najpierw zrób coś z tą pałą z matematyki, zanim zaczniesz mi tu biznesplan rozpisywać.

– No właśnie dlatego muszę się rozwijać artystycznie! Matma mnie ogranicza!

– A mnie ogranicza cierpliwość. Jeszcze trochę, a naprawdę zapiszę to mieszkanie temu psu sąsiadki. Przynajmniej nie miałby ambicji za moje pieniądze kupować sobie drukarki.

Miała dziwne pomysły

Tego dnia nie przyszła. Ani kolejnego. Ani jeszcze następnego. Trzy dni ciszy. Zaczęłam się już niepokoić. Pomyślałam, że się obraziła na śmierć. Co byłoby pewnym paradoksem, zważywszy, że to ja tu miałam wedle jej planu umierać pierwsza. Czwartego dnia zadzwonił domofon.

– To ja – usłyszałam głos Kingi. – Mam racuchy.

– Jakie racuchy?

– Twoje. Z twojego przepisu. No wiesz, babciu, żebyś się nie zmęczyła...

Otworzyłam jej.

– No proszę – mruknęłam, wąchając ciasto. – Aż się boję, ile to mnie będzie kosztować.

– Babciu... – zaczęła cicho i usiadła na taborecie – przepraszam. Przesadziłam. Z tym wszystkim. Z tym mieszkaniem, z tą grafiką, z tym... inwestowaniem w przyszłość.

– Dziecko, ty masz prawo mieć marzenia. Tylko nie próbuj ich spełniać moimi pieniędzmi, zanim jeszcze zdążę kopnąć w kalendarz. Bo ja jeszcze planuję trochę pożyć.

– Wiem. I właśnie... dlatego przyniosłam ci coś jeszcze – wyciągnęła z torby coś owiniętego w papier. – Notatnik. Żebyś mogła napisać swój testament. Tak serio, po swojemu. Bez żadnych nacisków. Nawet jak wszystko zapiszesz temu psu, to okej.

Popatrzyłam na nią długo. Pierwszy raz od dawna nic nie powiedziałam od razu.

– Ty naprawdę jesteś głupia.

Zaczęło mnie to niepokoić

– To może jeszcze herbatki? – zapytała Kinga, kiedy skończyłyśmy ostatnie racuchy.

– Może – mruknęłam, zaskoczona, że tym razem nic nie chce. Przynajmniej na razie. – W kuchni znajdziesz malinową. Tylko nie rozlej, bo potem będziesz myć podłogę.

– Już się robi, babciu! – zawołała z kuchni jak uczennica roku.

Kiedy wróciła z herbatą, usiadła cicho. Nie grzebała w telefonie. Nie gadała. Patrzyła w okno. Aż zaczęło mnie to niepokoić bardziej niż jej gadanie o mieszkaniu.

– Masz gorączkę? Dobrze się czujesz?

– Nie. Tylko tak sobie myślę...

O moim pogrzebie?

– Babciu! Nie! O tym, że... że ja się trochę ciebie boję.

– To dobrze – odparłam. – To znaczy, że masz jeszcze odrobinę rozumu.

– No bo ty tak wszystko mówisz wprost, bez owijania. Mama to mnie czasem głaszcze po głowie, że będzie dobrze, że jakoś to będzie... A ty od razu: „Weź się w garść albo cię życie przeżuje i wypluje”.

– I co? Przeżuło cię już?

– Jeszcze nie. Jednak... przestałam czekać na cud. Sama zacznę coś robić. Z matmy wzięłam korepetycje. Grafikę odłożę na później.

Popatrzyłam na nią. Już nie widziałam tej dziewuchy, co kombinowała, jak tu wyciągnąć z babci mieszkanie.

– I bardzo dobrze, dziecko. Mieszkanie nie zając, nie ucieknie. A jak kiedyś ci je zapiszę, to chcę wiedzieć, że trafia w dobre ręce.

– Serio?

– Serio. Ale najpierw – matura.

– Zdam! Zrobię to dla nas obu.

– Nie dla nas. Dla siebie, dziewczyno.

Pogłaskała mnie po ręce

Od tamtej rozmowy minęły trzy miesiące. Kinga przychodzi rzadziej, ale za każdym razem z zeszytem i miną tak skupioną, że aż mi się serce rozpuszcza od samego patrzenia.

– I jak ta matma? – pytam czasem.

– Lepiej. Już wiem, że jak dwa razy czegoś nie rozumiem, to pytam. Nie udaję, że ogarniam. – I uśmiecha się, taka... inna. Mądrzejsza.

Wczoraj przyniosła świadectwo.

– Babciu. Mam tróję z matematyki. Uczciwie sama wypracowałam.

– I bardzo dobrze. Ja miałam tróję z biologii. I co? Żyję.

Usiadła obok mnie i pogłaskała mnie po ręce.

– A wiesz, że chyba wcale nie chodziło mi o twoje mieszkanie?

Spojrzałam na nią spod okularów.

– Nie? A o co?

– Chyba chciałam mieć coś twojego. Takiego... pewnego. Bo jesteś taka ostatnia prawdziwa w tej naszej rodzinie.

I wtedy mnie zatkało. Nie miałam już siły na złośliwości. Podeszłam do szuflady, wyjęłam notatnik, ten, co mi go dała z myślą o testamencie.

– Proszę. Zacznij od razu. Spiszesz ode mnie wszystkie przepisy.

– Naprawdę?

– Tak. To będzie twój prawdziwy spadek. A co zrobisz z mieszkaniem, to mnie już nie będzie obchodzić.

Przytuliła mnie. Znowu. Bezinteresownie.

Barbara, 81 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama