Reklama

Zawsze byłem ostrożny, może nawet zbyt ostrożny. Pracowałem w IT, odkładałem każdy grosz przez dziesięć lat, bo marzyłem, żeby pewnego dnia kupić apartament nad morzem i zapewnić rodzinie lepsze życie. Kiedy trafiłem na folder reklamowy „Złote Klify – Luksusowe Apartamenty Premium”, poczułem, że los daje mi znak. Karolina, moja żona, podchodziła do tego z dystansem, ale w końcu uległa mojemu entuzjazmowi. Ojciec ostrzegał mnie, że to ryzykowna papierowa inwestycja. Ale nie słuchałem. Czułem, że to właśnie mój moment.

Coś mi się nie zgadzało

– Dzień dobry, tu Paweł Kowalczyk. Chciałbym się dowiedzieć, co z odbiorem apartamentu w inwestycji „Złote Klify”. Minął już termin oddania, a ja nie dostałem żadnej informacji… – mówiłem, ściskając telefon, jakby to miało przyspieszyć odpowiedź.

– Proszę się nie martwić, panie Pawle. Prace wykończeniowe trwają, wszystko idzie zgodnie z planem. Wkrótce będziemy się z państwem kontaktować w sprawie odbioru – usłyszałem wymijającą odpowiedź. Ale ton tej kobiety… coś mi w nim nie pasowało.

Wieczorem, przy kolacji, podzieliłem się z Karoliną tym, co usłyszałem. Popatrzyła na mnie spod byka, odkładając widelec.

Mówiłam, żebyśmy nie ufali tym pięknym folderom. Przecież to wszystko było zbyt idealne.

Poczułem, jak we mnie narasta złość.

– Nie możesz choć raz uwierzyć, że coś nam się uda? Dlaczego zawsze musisz wszystko podważać?

Boję się, że wpakowałeś nas w bagno – odparła cicho, z rezygnacją.

Zapadła cisza. Patrzyłem na jej twarz, która jeszcze kilka miesięcy temu rozjaśniała się na myśl o nowym mieszkaniu. Teraz była pełna niepokoju. Ja chciałem wierzyć, że to tylko opóźnienie. Że takie rzeczy się zdarzają.

Ale tamtego wieczoru, gdy próbowałem zasnąć, coś zaczęło mnie gryźć. Niewyjaśniona cisza ze strony dewelopera, wymijające odpowiedzi, to spojrzenie Karoliny. Po raz pierwszy przeszło mi przez myśl, że mój ojciec mógł mieć rację.

Zacząłem się niepokoić

Postanowiłem nie czekać. Wsiadłem w samochód i pojechałem do biura dewelopera. Przecież Michał D. zawsze mówił, że stawia na „transparentność relacji z klientem”. Gdy dojechałem, serce zabiło mi szybciej. Biuro, które jeszcze niedawno tętniło życiem, było puste. Kartka z napisem „Lokal do wynajęcia” w witrynie wyglądała jak szyderstwo.

Też szuka pan Michała D.? – usłyszałem obok.

Odwróciłem się i zobaczyłem parę mniej więcej w naszym wieku. Mężczyzna ściskał w dłoni ten sam folder reklamowy, który miałem w domu.

My też kupiliśmy apartament. I też nas zbywają od tygodni – dodała kobieta z goryczą.

Wracałem do domu z coraz bardziej ściśniętym żołądkiem. Wiedziałem już, że to nie jest zwykłe opóźnienie. W domu zastałem Karolinę, która czekała na mnie przy stole.

– Byłem w biurze. Zamknięte. Puste lokale. Spotkałem innych inwestorów, też nic nie wiedzą.

– To nie jest opóźnienie, Paweł. To jest jakiś przekręt – powiedziała Karolina bez cienia emocji.

– Nie mów takich rzeczy. Michał D. to poważny człowiek, miał setki klientów, budował już osiedla.

– A teraz nie ma ani budowy, ani jego. Co ci to mówi?

Nie miałem już siły odpowiadać. Usiadłem przed komputerem i zacząłem gorączkowo szukać informacji. Forum, artykuły, grupy inwestorskie. Im więcej czytałem, tym bardziej ogarniało mnie przerażenie. Nazwisko Michała D. przewijało się w historiach ludzi, którzy już wiedzieli, że zostali oszukani.

Nie mogłem ich słuchać

Wstałem po niemal bezsennej nocy, spędzonej na czytaniu forów i artykułów o Michale D. Kiedy wszedłem do kuchni, usłyszałem ciche szepty. Karolina rozmawiała z moim ojcem. Stanąłem w progu, zanim mnie zauważyli.

– Mówiłem mu, że te deweloperskie bajki to lipa. Ale jak syn uparty, to tylko życie go nauczy – westchnął ojciec, odkładając kubek z herbatą.

– Nie chcę, żeby to go zniszczyło, tato. On tego psychicznie nie uniesie – Karolina mówiła cicho, ale każde jej słowo wbijało się we mnie jak nóż.

Nie wytrzymałem.

– Nie musicie rozmawiać o mnie za plecami. Wiem, że zostałem oszukany!

Karolina i ojciec spojrzeli na mnie z przerażeniem. Czułem, jak narasta we mnie wściekłość. Nie wiedziałem, czy bardziej jestem zły na Michała D., na samego siebie, czy na nich za to, że patrzą na mnie z litością.

– Nie chcemy cię dobijać, synu. Po prostu martwimy się o ciebie – powiedział ojciec, ale nie słuchałem.

– Nie chcę waszego współczucia! – wrzasnąłem, zanim wybiegłem do sypialni i zatrzasnąłem za sobą drzwi.

Osunąłem się na podłogę. Czułem, jak rozsadza mnie bezsilność. Całe życie robiłem wszystko, żeby nie popełniać błędów. A teraz byłem pionkiem. Frajerem, który uwierzył w foldery i piękne wizualizacje.

To już nie był niepokój. To była pewność, że Michał D. zniknął, a ja zostałem sam.

Straciłem nie tylko pieniądze

Kiedy siedziałem w kancelarii mecenasa Nowaka, miałem wrażenie, że biorę udział w przesłuchaniu. Ale nie, to nie on mnie przesłuchiwał. To moje sumienie dobijało się do głosu.

– Panie Pawle, Michał D. już dawno wytransferował środki za granicę. Oficjalnie ogłosił upadłość, ale nieoficjalnie – jest nieuchwytny. Będzie ciężko odzyskać choćby część pieniędzy – mecenas mówił spokojnie, ale każde jego słowo wbijało się we mnie jak gwóźdź do trumny.

To wszystko było legalne? – zapytałem z goryczą.

– Legalne? – uśmiechnął się gorzko. – Raczej sprytne. Miał doskonałych prawników, wiedział, jak poruszać się po tej szarej strefie. Dokumenty, umowy, wszystko na pozór zgodne z prawem.

Słuchałem i czułem, jak moje wnętrze zamienia się w pustynię. Patrzyłem na elegancki gabinet mecenasa i myślałem o tym, jak naiwnie wierzyłem, że prawo mnie ochroni. Że w folderze deweloperskim prawda jest drukowana grubym fontem.

– Co teraz? – zapytałem.

– Teraz? Musimy zgłosić się do syndyka. Choć powiem szczerze, że większość takich postępowań kończy się rozłożeniem rąk. Michał D. nie zostawił po sobie nic, poza zobowiązaniami.

Wyszedłem z kancelarii jak zombie. Ulicą szedłem automatycznie, nie rejestrując mijanych twarzy. Całe życie bałem się ryzykować. Odkładałem każdy grosz, grałem ostrożnie. A gdy w końcu odważyłem się zaryzykować, przegrałem wszystko. Pieniędzy już nie miałem. Ale najgorsze było to, że straciłem wiarę w samego siebie.

Nie miał wyrzutów sumienia

Znalazłem numer do Michała D. przez przypadek. Jeden z inwestorów wrzucił go na forum z komentarzem: „Spróbujcie szczęścia, może odbierze”. Nie wierzyłem, że się uda, ale coś kazało mi spróbować.

Po kilku sygnałach odebrał.

– Panie Pawle, witam – jego głos był spokojny, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie.

– Michał, co ty narobiłeś? – zacząłem od razu bezpośrednio. – Ludzie stracili oszczędności życia. Ja straciłem wszystko. Jak możesz spać spokojnie?

– Każdy inwestor wie, że ryzyko jest wpisane w biznes – dostosował się do mojego tonu. – Taki jest rynek.

– Ty nie sprzedawałeś akcji na giełdzie. Sprzedawałeś ludziom mieszkania, marzenia. Moje marzenie. Wiesz, że zniszczyłeś mi życie?

Nie bądź naiwny. Wszyscy chcą zarobić. Po prostu nie każdy wie jak.

Jego słowa uderzyły mnie jak cios w brzuch. Nie było w nich krzty wyrzutów sumienia. Rozmowa skończyła się krótkim „do widzenia” z jego strony. Zostałem z telefonem przy uchu i poczuciem, że przegrałem nie tylko pieniądze, ale też ostatnie resztki wiary w ludzi.

Gdy odłożyłem telefon, Karolina patrzyła na mnie w milczeniu. Chciałem coś powiedzieć, ale nie potrafiłem. Michał D. właśnie powiedział mi jasno, że w tym świecie liczy się tylko spryt. A ja byłem tylko kolejnym naiwnym, który uwierzył w obietnice z kolorowego folderu.

Przestałem wierzyć w okazje

Stanąłem na tej przeklętej działce, gdzie miały powstać nasze „Złote Klify – Luksusowe Apartamenty Premium”. Pusty plac porośnięty chaszczami. Tyle zostało z mojego marzenia. Karolina stanęła obok, objęła mnie ramieniem. Jej gest był ciepły, ale ja czułem się, jakby dzielił nas niewidzialny mur.

– Paweł, nie patrz tak. Damy sobie radę – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że ona chce dobrze, ale dla mnie to miejsce było symbolem porażki. Każdy kamień przypominał mi, jak łatwo jest uwierzyć w coś, co istnieje tylko na papierze. Przez chwilę wyobraziłem sobie, jak to miało wyglądać. Szklane balustrady, widok na morze, nasze wspólne śniadania na tarasie. A potem spojrzałem na rzeczywistość: porzucone rusztowanie, sterta gruzu i cisza.

To wtedy dotarło do mnie, że nie straciłem tylko pieniędzy. Straciłem coś dużo cenniejszego – zaufanie do siebie. Zrozumiałem, że człowiek może przez całe życie grać ostrożnie, a i tak jeden zły krok może go zniszczyć.

Karolina ścisnęła mnie mocniej. Była przy mnie, chociaż zawiodłem. A może właśnie dlatego? Nie wiedziałem, co będzie dalej. Wiedziałem tylko jedno: już nigdy nie uwierzę w nic, co błyszczy zbyt mocno. Za każdą piękną wizualizacją może kryć się zwyczajne oszustwo. A ja właśnie straciłem wszystko, w co wierzyłem.

Paweł, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama