Reklama

Pół życia czekałam na ten dom. Nie żebym wyczekiwała z niecierpliwością śmierci mojego dziadka, bo oczywiście wcale tak nie było. Bardzo go kochałam. Ale przez wiele lat snułam w głowie marzenia mieszkania w pięknej przedwojennej rezydencji, którą pochwalę się potem w magazynach wnętrzarskich... Och, jak się przeliczyłam.

Reklama

Nie pochodzę z zamożnej rodziny

Gdy byłam mała, a potem dorastałam, nie byliśmy bardzo bogaci. Wystarczało nam na życie, na wakacje, zawsze miałam na książki czy nowe ubrania, ale nigdy nie było tak, żebyśmy mogli przestać się liczyć z pieniędzmi. Bywały momenty, że mieliśmy ich więcej i bywały takie, gdzie było ich mniej. A jednak posiadaliśmy jeden niezwykle cenny skarb: dom dziadków. Piękna, przedwojenna willa z ogrodem w centrum Szczecina.

Moi rodzice zawsze powtarzali, że to ja go odziedziczę. Sami zbudowali sobie własny, ale nie było ich już stać na mieszkanie dla mnie. Im starsza byłam, tym trudniejsza była sytuacja mieszkaniowa, więc rodzice, ale i dziadek, otwarcie mówili, że pewnego dnia dom będzie mój. Dbali jednak o to, żebym znała jego wartość i nigdy nie pomyślała o jego sprzedaży.

– Takich się już nie projektuje, Karolinka. Stare, dobre budownictwo, piękna architektura... Na pewno moglibyśmy za niego dostać małą fortunę, gdyby wystawić go na sprzedaż, ale nigdy tego nie róbmy, dopóki tylko będziemy mieli co włożyć do garnka – powiedziała mi któregoś dnia mama.

– Dlaczego? – dziwiłam się. – Moglibyśmy być milionerami!

Kiedyś myślałam inaczej

Gdy byłam nastolatką, jeszcze tego nie rozumiałam. Wtedy domek wydawał mi się być stary, mało atrakcyjny, niemodny i zaniedbany. A perspektywa takiej gotówki sprawiała, że od razu świeciły mi się oczy. „Mogłabym za to kupić piękny apartament w centrum miasta...”, marzyłam.

– Kochanie, nowoczesne apartamenty będzie się budować zawsze, a taka willa wkrótce będzie unikatem. Białym krukiem. Po prostu będzie ich coraz mniej, a więc będą się stawać coraz cenniejsze – powiedziała.

– Poza tym, dziadka nie było stać na porządny remont, ale gdyby tylko ten dom odświeżyć, będzie bardzo wygodny i na pewno znowu stanie się modny, jeśli na tym ci zależy. Zapewniam cię, że żadna twoja koleżanka nie będzie miała takiego luksusu! – dodał tata.

W tamtym momencie nie byłam do końca przekonana, ale im starsza byłam, tym bardziej doceniałam ten skarb. Poza tym, odnawianie i nowoczesne urządzanie starych domów stało się bardzo modne, a ja zawsze śledziłam trendy...

Nie było mnie stać na mieszkanie

Gdy dorosłam i zaczęłam pierwszą pracę, sytuacja na rynku jeszcze bardziej się pogorszyła. Wiedziałam, że prawdopodobnie nigdy nie byłoby mnie stać na kupno własnej nieruchomości – nawet mieszkanka na obrzeżach miasta, a co dopiero domu. Pracowałam jako nauczycielka w szkole, a po lekcjach udzielałam jeszcze korepetycji. Robiłam to, co kochałam, bo każdy dzień w pracy sprawiał mi ogromną satysfakcję. Zdarzały się jednak momenty, że żałowałam wybranej ścieżki.

Czy całe życie będę zarabiać takie grosze? Będę musiała wypruwać sobie żyły i harować po godzinach, żeby tylko wyciągnąć godną pensję? – wściekałam się rozmawiając z przyjaciółką.

– Ech... Ja niby pracuję w korporacji, ale o wiele lepiej nie jest. Też chyba nigdy niczego nie kupię, zawsze będę wynajmować – odpowiedziała zrezygnowana. – Widzisz, ty przynajmniej kiedyś dostaniesz dom, o którym ja tylko mogłabym pomarzyć.

– Niby tak, ale przecież nie wiem, kiedy to będzie. Dziadek ma się bardzo dobrze. No i... Przecież nie chcę, żeby go zabrakło, więc z jednej strony chciałabym, żeby to było jak najpóźniej – skwitowałam.

Dziadek przepisał mi dom

Sytuacja się jednak zmieniła. Kilka miesięcy później u dziadka wykryto poważną chorobę. Odszedł trzy miesiące później. To był trudny czas dla rodziny. Przez dobre kilka tygodni nawet przez chwilę nie pomyślałam o domu. W którymś momencie musieliśmy w końcu zasiąść do spraw formalnych. Dom stał się mój, a rodzice obiecali, że pomogą mi w remoncie.

Po śmierci dziadka patrzyłam na to miejsce jeszcze inaczej niż wcześniej. Nawet nie potrafiłam sobie już wyobrazić, że mogłabym go sprzedać. Chciałam, żeby dziadek był ze mnie dumny, żeby patrzył z góry i podziwiał, jak odświeżam i dbam o jego dziedzictwo. I wtedy zaczęły się kłopoty.

Gdy wezwaliśmy konstruktora, byliśmy dobrej myśli. Chcieliśmy tylko uzgodnić które elementy będzie można zmodyfikować lub wyburzyć. Facet chodził po domu, dotykał ścian, mierzył i cmokał z dezaprobatą. Zaniepokoiło mnie to.

– Coś nie tak? – zapytałam.

Czeka was dużo pracy – odpowiedział beznamiętnie.

Poczułam ścisk w żołądku.

– Jak to? Przecież dom jest chyba w dobrym stanie... – zawahałam się.

– Jak na taki antyk, tak. Ale żeby w nim zamieszkać? Nie powiedziałabym.

I zaczął wyliczać wszystkie elementy, które wymagają wymiany, zanim można będzie w ogóle na serio pomyśleć o konkretnym remoncie.

Tego nikt się nie spodziewał

– A ile to wszystko może kosztować? – zapytałam zmartwiona.

– Przy takim metrażu... Myślę, że dwieście tysięcy spokojnie.

Myślałam, że zemdleję.

– Rany boskie! Będziemy musieli to w takim razie przegadać...

– Powiem pani tak: jeśli nie macie państwo pieniędzy, to ja bym sprzedał. Dostaniecie okrągłą sumkę i będziecie mieli spokój. Bo te wydatki mogą się tylko mnożyć – zapowiedział groźnie.

Zostawił mi kartkę z całą ekspertyzą i wyszedł. Byłam załamana. Wszystkie moje marzenia o własnym kącie nagle stały się zagrożone. Przedstawiłam rodzicom dokumenty, ale po ich minach też widziałam, że są zdenerwowani.

– No dobrze, w takim razie może damy radę wziąć razem jakiś kredyt? – zaproponowała mama.

– Ale jaki? Te kilkaset tysięcy to dopiero początek... Nie wiemy nawet w jakim stanie jest instalacja, rury, cała reszta. Przecież ten dom ma już ponad sto lat!

Rodzice się zasępili, a ja byłam bliska płaczu.

Zadłużyłam się

Postanowiliśmy znaleźć jeszcze jednego eksperta, żeby uzyskać drugą opinię. W większości potwierdził to, co powiedział pierwszy facet, chociaż jego wyliczenia były bardziej optymistyczne. Stwierdziliśmy, że zrobimy wszystko, aby uratować dom . Wzięliśmy kredyt na przebudowę i zabraliśmy się do pracy.

Niestety, im dłużej trwały roboty, tym więcej „kwiatków” wychodziło. A to zawilgocenie ściany, o którym wcześniej nie wiedzieliśmy, a to zepsuta kanalizacja, a to uszkodzenia w fundamencie.

Ile to będzie kosztować? – pytałam tylko zrezygnowana.

Mieliśmy jakąś rezerwę, ale niewielką. Przekroczyliśmy ją już po trzech miesiącach prac. Płakałam, gdy patrzyłam na rachunki. Co ja mam robić?

Mama próbowała mnie pocieszyć.

– Jakoś damy radę. Może i będziesz spała na materacu i myła naczynia w wannie, ale tylko przez jakiś czas – zażartowała.

Nie umiałam jednak patrzeć na to tak optymistycznie jak ona. Wiedziałam, że tonę finansowo. Sama rata kredytu była sporym obciążeniem, a co dopiero rata kolejnej pożyczki, którą wkrótce byłam zmuszona zaciągnąć.

Byłam załamana

Każdego dnia budziłam się bardziej załamana i zestresowana. Miałam koszmary, ciągle płakałam. Gdy po spłaceniu rat na koniec miesiąca zostawał mi tysiąc złotych, chciało mi się wyć. Żywiłam się głównie u rodziców, ale i oni nie mogli wiecznie mnie wspierać. Nie uskarżali się, chociaż sami przecież dorzucili się do kredytu ze swoich oszczędności. Widziałam, że chcą mi pomóc, ale było mi głupio, że tak bardzo na nich polegam.

Oni osiągnęli wszystko sami, mimo że czasem też było im ciężko. Zbudowali dom z jedynie niewielką pomocą dziadków. A ja? Dostałam w spadku wielką willę i nie byłam w stanie jej nawet samodzielnie wyremontować.

Czułam się nieudolna i niesamodzielna. Coraz częściej czułam, że spadek, który miał być moim wybawieniem i spełnieniem marzeń, stał się moim przekleństwem. „Powinnam sprzedać ten dom w diabły i odzyskać swoje życie!”, myślałam czasami, kiedy już zupełnie brakowało mi sił. Wiedziałam jednak, że nie ma takiej opcji... Przecież mam jeszcze co włożyć do garnka. Ale jak długo? Wkrótce może mi zabraknąć nawet na to.

Karolina, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama