Reklama

Pracuję w kawiarni, jednej z tych, które pachną cynamonem i nadzieją, choć żadnego z nich nie ma tam naprawdę. Wigilia, godzina piętnasta. Ostatnia godzina zmiany. Klienci jeszcze ciągną z siatami, jakby od ilości prezentów zależała miłość, którą dostaną. Świąteczne piosenki lecą z głośników bez końca, jakby ktoś je zapętlił specjalnie, żeby ludziom szybciej puściły nerwy.

Współczuła mi

– Ale masz przechlapane, że musisz dziś tu być – powiedziała mi dzisiaj dziewczyna w puchowej kurtce, odbierając latte.

Uśmiechnąłem się mechanicznie.

– Nie szkodzi, już niedługo kończę – powiedziałem, choć wcale nie byłem pewien, czy bardziej przechlapane jest siedzieć tutaj, czy potem przy wigilijnym stole, z ludźmi, którzy mnie nie znają i z którymi łączy mnie tylko nazwisko i cicha zgoda, że na Wigilię się przychodzi, nawet jeśli nie ma po co.

Kiedy zamykałem kasę, było zupełnie cicho. Ludzie biegli ostatkiem sił do domów, do dzieci, do karpi. Ja wkładałem kurtkę i wychodziłem na zimne powietrze. Światła na ulicach były tak jasne, że przez chwilę czułem się jak na scenie – tylko nie wiedziałem, czy gram ofiarę, czy widza.

W autobusie było ciepło, ale z każdym przystankiem czułem, jak rośnie we mnie coś między znużeniem a rezygnacją. Spojrzałem w okno. Mijałem osiedla, gdzie w oknach widać było choinki i myślałem o ojcu, jak siadał na starym fotelu i odpalał kolędy z YouTube’a. Nie żyje od czterech lat.

Byłem sam

Mama mieszka w Irlandii. Przysłała dziś rano przelew na pięćset złotych i wiadomość na Messengerze: „Wesołych, kochanie. Trzymaj się ciepło”. Odpisałem: „Dzięki, mamo. Wesołych”. Nie wiem, czy przeczytała. Autobus stanął. Przystanek przed blokiem ciotki Bożeny. Wysiadłem. W kieszeni miałem kawałek serwetki z kawiarni, który zabrałem. Na niej ktoś napisał: „Szczęśliwych chwil”. Może ktoś chciał komuś dać nadzieję? Ja ją wziąłem.

W mieszkaniu ciotki pachniało smażoną rybą. Powiesiłem kurtkę w przedpokoju i wytarłem dłonie o spodnie, jakbym chciał z siebie zetrzeć dzień pracy. Słychać było dźwięk sztućców, szmer rozmów przy stole. Weszła ciotka, spojrzała na mnie z marsową miną.

– No, jesteś. Karp już prawie gotowy, siadaj – rzuciła, nie zatrzymując się ani na moment.

Wujek siedział już przed telewizorem, nawet nie odwrócił głowy, gdy wszedłem do pokoju. Dziewczyny – Kasia i Ola – leżały na kanapie z telefonami, obie w identycznych swetrach z reniferami. Usiadłem przy stole. Nakrycie było przygotowane, o jedno więcej, symbolicznie. Przez chwilę miałem ochotę zapytać, czy w tym roku ta dodatkowa osoba to ojciec, czy może ja.

Nie dostrzegali mnie

Ciotka przyszła z wazą barszczu i zaczęła rozlewać do talerzy. Wujek wyłączył dźwięk w telewizorze, ale wzroku nie odrywał. Kasia wzięła telefon i zaczęła nagrywać stół na Instastory. Ola zapytała półgłosem, czy mogą już jeść, bo zgłodniała.

– Co tam, Tomek, jeszcze pracujesz w tej kawiarni? – zapytała ciotka mimochodem, jakby pytała o pogodę.

– Tak, w tej samej – odpowiedziałem, starając się nie zdradzić zmęczenia.

– A nie myślałeś, żeby coś porządnego znaleźć? – dodała, nie złośliwie, ale jakby bez namysłu, bez świadomości, że może to zaboleć.

– Myślałem – rzuciłem krótko.

Zrobiło się cicho na kilka sekund. Barszcz parował. Każdy zajął się sobą. Kuzynki zerkały w telefony, wujek dłubał widelcem w śledziu, ciotka posypywała pierogi pieprzem. Nie padło pytanie, jak się czuję, co u mnie, czy mam z kim spędzać czas, co planuję. Nikt nie zapytał, czy jestem szczęśliwy. A może nawet nie chciałem, żeby pytali? Może bałem się, że nie będę miał nic ciekawego do powiedzenia?

Męczyłem się tam

Było coś w tej obojętności, co mnie uwierało. Czułem się jak obcy w dobrze znanym miejscu. Z dzieciństwa pamiętałem ten sam stół, te same dania, nawet te same żarty wujka, z których już nikt się nie śmiał. I siebie – milczącego chłopca, który zawsze zjadał wszystko z talerza i szybko się zmywał, bo nie wiedział, co powiedzieć.

Po spróbowaniu wszystkiego, co nakazuje tradycja – choć zjadałem jakby od niechcenia – wstałem od stołu. Nikt nic nie powiedział. Wziąłem szklankę z kompotem i wyszedłem na balkon. Chłodne powietrze było jak ulga. Upiłem łyk, oparłem się o barierkę i wpatrzyłem w światła sąsiednich bloków. W niektórych oknach migały choinki, w innych ludzie krzątali się przy stołach. Z kieszeni wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do mamy. Nie odebrała.

Napisałem krótką wiadomość: „Wesołych Świat. Jak u Ciebie?”. Ekran znów zgasł, a ja wpatrywałem się w niego jeszcze chwilę, jakbym liczył, że od tego zacznie świecić inaczej. Wróciłem do środka i usiadłem przy stole. Kolęda leciała z radia, ale brzmiała bardziej jak muzyka tła. Wujek już z powrotem wpatrywał się w ekran. Ciotka wstawała do kuchni. Czas płynął jak przez szybę – powoli, z dystansem. I tylko ja, siedzący pośrodku, próbowałem przypomnieć sobie, dlaczego właściwie tu przyszedłem.

Miałem dosyć

Po jakimś kwadransie znów wstałem od stołu, nie tłumacząc się. Nikt mnie nie zatrzymał. Włożyłem kurtkę, wyszedłem na klatkę schodową i zamknąłem drzwi za sobą. Potem wyszedłem na ulicę. Zasunąłem kurtkę pod samą szyję. Dłonie schowałem głęboko w kieszeniach. Ludzie przemykali bokiem, zawinięci w szaliki. Przechodzili szybko, jakby bali się tej ciszy, która zostaje, gdy nie ma już nic do powiedzenia. Zadzwonił telefon. Mama.

– Hej, synku. Wesołych Świąt.

– Wesołych Świat. Dlaczego dzwonisz dopiero teraz?

– Dużo pracy. Zmiana mi się przedłużyła.

– Wiem coś o tym. Też dziś pracowałem.

– Wiem, kochanie. Jesteś dzielny. Przepraszam, że mnie tam nie ma.

– Nie o to chodzi. Po prostu… nie wiem, czy gdziekolwiek jestem u siebie.

Po drugiej stronie zapadła cisza. W tle słyszałem jakieś odgłosy – może telewizor, może ktoś mówił do niej po angielsku. Potem westchnęła.

Wróciłem do pracy

– Myślałam, że jak ci wyślę trochę pieniędzy, to chociaż tyle będę mogła zrobić dobrze. Ale wiem, że to nie to samo. Chciałabym cię przytulić. Nic więcej. Po prostu być.

– Też bym chciał chociaż raz nie słyszeć od nikogo „a nie myślałeś, żeby coś porządnego znaleźć?”.

– Nie słuchaj ich, Tomek. Robisz, co możesz.

Rozmowa dobiegła końca. Spojrzałem na telefon. „Połączenie zakończone”. Włożyłem go z powrotem do kieszeni. Następnego dnia wstałem przed świtem. Miasto było ciche, jakby jeszcze nie zdecydowało, czy chce się obudzić. Otwierałem kawiarnię o ósmej. Świąteczna muzyka znów płynęła z głośników, ale tym razem nie drażniła mnie tak bardzo. Brzmiała znajomo, jak coś, co znam na pamięć i nie muszę już z tym walczyć.

Podniosłem roletę, włączyłem ekspres, poukładałem serwetki. Ruch zaczął się szybko. Przyszli ci sami ludzie co zwykle. Starszy pan od czarnej kawy, kobieta z dzieckiem w wózku, chłopak w słuchawkach.

To był mój dom

Anka przyszła chwilę po mnie. Uśmiechnęła się szeroko, jakby naprawdę się cieszyła, że mnie widzi. Postawiła przede mną mały papierowy kubek z kawą. Na wieczku markerem napisała: „Najlepszy szef”.

– Dzięki, Anka – powiedziałem cicho.

– Nie dziękuj. Po prostu jesteś naprawdę dobrym człowiekiem – odpowiedziała, jakby to była oczywistość, nie komplement.

Pokręciłem głową.

– Nie wiem. Może po prostu lepiej mi idzie robienie kawy niż bycie częścią rodziny.

Przez chwilę nic nie mówiła. Oparła się o blat, spojrzała na ludzi stojących w kolejce, potem znowu na mnie.

– Może kawa to też rodzina. Przynajmniej taka, którą się wybiera.

Nie odpowiedziałem od razu. Poczułem coś dziwnego w klatce piersiowej, ale tym razem nie było to ciężkie. Uśmiechnąłem się.

Tomasz, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama