„Wigilia z teściową skończyła się awanturą. Powiedziała, że mój kompot z suszu smakuje jak pomyje”
„W tym roku po raz pierwszy Wigilia miała odbyć się u nas. Sama to zaproponowałam – nie wiem, co mnie podkusiło. Może chciałam się wykazać. Udowodnić coś sobie. Może naiwnie wierzyłam, że jak wszystko będzie dopięte na ostatni guzik, to Barbara odpuści?”.

Jestem nauczycielką języka polskiego, mam dwójkę dzieci i męża, Pawła. Kocham go, choć czasem mam wrażenie, że żyjemy obok siebie. Zwłaszcza gdy chodzi o jego matkę – moją teściową.
Barbara od początku dawała mi odczuć, że nie jestem „tą właściwą”. Że jej syn zasługiwał na kogoś skromniejszego. Nigdy nie powiedziała tego wprost, ale między słowami potrafiła wbijać szpile. Czasem drobne, a czasem bolesne. Przez lata nauczyłam się udawać, że nie słyszę. Ale to boli. Zawsze bolało.
W tym roku po raz pierwszy Wigilia miała odbyć się u nas. Sama to zaproponowałam – nie wiem, co mnie podkusiło. Może chciałam się wykazać. Udowodnić coś sobie. Może naiwnie wierzyłam, że jak wszystko będzie dopięte na ostatni guzik, to Barbara odpuści?
Siedziałam późnym wieczorem przy choince, patrząc na migające lampki i czułam ścisk w żołądku. Paweł, jak zwykle, bagatelizował temat.
– Daj spokój, Aga. Mama zawsze coś skrytykuje. Nie przejmuj się – powiedział z uśmiechem.
Nie odpowiedziałam. Tylko westchnęłam cicho. Jeszcze wierzyłam, że może tym razem będzie inaczej.
Teściowa wszystko krytykowała
Goście zaczęli się schodzić tuż przed siedemnastą. Dzieci, podekscytowane, biegały po mieszkaniu, a ja po raz setny poprawiałam obrus i sprawdzałam, czy karp w piekarniku na pewno się nie przypala. Kiedy zadzwonił dzwonek, aż podskoczyłam.
Barbara weszła pierwsza. W futrze, jakby wchodziła na wybieg mody, a nie do mieszkania syna. Rozglądnęła się po salonie, zmrużyła oczy i powiedziała tylko:
– Nowoczesne to... bardzo. Ale święta to nie pokaz wnętrzarskich nowinek.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Starałam się, żeby było świątecznie, mamo.
– Mhm. Choinka jakaś... asymetryczna. Ale może takie teraz modne – odparła, zdejmując płaszcz i podając go Pawłowi.
Czułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Jeszcze nic się nie zaczęło, a ja już miałam ochotę zniknąć. Paweł, oczywiście, nie zareagował.
Usiedliśmy do stołu. Kiedy podałam barszcz z uszkami, Barbara wzięła łyżkę, powąchała, spróbowała i skrzywiła się lekko.
– Ciekawy smak. Taki... nietradycyjny. Coś dodałaś?
– Troszkę imbiru i suszonych śliwek. Znalazłam przepis mojej babci – odpowiedziałam z dumą.
– W moich czasach barszcz robiło się na zakwasie, bez żadnych udziwnień – westchnęła. – I karp smażony na smalcu, a nie na oleju z pestek winogron.
– Czasy się zmieniają, mamo – powiedziałam z wymuszonym spokojem.
– Nie wszystko na lepsze, niestety.
Spojrzałam na Pawła. Udawał, że nie słyszy. A we mnie już coś zaczynało pękać.
Pokłóciłyśmy się
Kiedy na stół trafił kompot z suszu, poczułam ulgę. To była ostatnia rzecz wigilijna. Myślałam: „Udało się. Nikt się nie pokłócił. Może jednak jakoś przetrwamy tę kolację.”
Podałam każdemu szklankę z ciepłym, pachnącym napojem. Barbara wzięła łyk, zatrzymała go na chwilę w ustach… i wtedy to się stało.
– Nie wiem, Agnieszka, jak ty to zrobiłaś, ale ten kompot… – odłożyła szklankę na stół – smakuje jak pomyje.
Rozmowy ucichły. Siostra Pawła spojrzała w bok, jego brat spuścił wzrok. Paweł nagle zajął się krojeniem karpia. Nikt nie zareagował. A ja czułam, jak cała drżę. Wstałam od stołu.
– Może wreszcie powiesz, co tak naprawdę o mnie myślisz. Bo mam wrażenie, że od lat się męczysz, udając, że mnie tolerujesz.
Barbara uniosła brew.
– A może ty w końcu przestaniesz grać idealną gospodynię? Nie każda kobieta się do tego nadaje. To trzeba mieć w sobie… naturalność.
– Czyli co? Według ciebie jestem sztuczna? – głos mi się łamał. – Ja przez cały tydzień nie spałam po nocach, żeby przygotować te święta!
– I myślisz, że to daje ci prawo do histerii przy stole?
– Histerii?! – warknęłam. – Od lat się mną bawisz. Krytykujezs mnie za wszystko, a mój mąż tylko siedzi i milczy!
Paweł podniósł głowę, ale nie odezwał się. Patrzył na mnie tym pustym wzrokiem, który znałam aż za dobrze. Wtedy wstałam.
– Przepraszam wszystkich, ale mam dość. Jeśli chcecie, dokończcie Wigilię beze mnie.
I wyszłam. Do łazienki. Tam wreszcie mogłam się rozpłakać.
Byłam zła na męża
Dzieci już spały, zamknięte w swoich pokojach. W mieszkaniu było cicho, tylko z kuchni dobiegał brzęk talerzy – Paweł zmywał naczynia, jakby nic się nie wydarzyło. Usiadłam na kanapie, wpatrzona w gasnące światełka na choince.
– Chcesz herbaty? – zapytał jak gdyby nigdy nic.
– Serio? – obróciłam się w jego stronę. – Po tym wszystkim pytasz mnie, czy chcę herbaty?
Westchnął. Odstawił szklankę na blat i przysiadł się obok mnie.
– Aga, nie chciałem psuć świąt. Mama po prostu… no, taka już jest. Przesadza czasem, ale…
– „Czasem”?! Ona mnie obraziła przy wszystkich, Paweł. Powiedziała, że mój kompot smakuje jak pomyje. I nikt – nikt – się nie odezwał. Nawet ty.
– Bo to Wigilia, do cholery. Nie chciałem robić scen.
– Scen?! – zerwałam się z kanapy. – To może ja codziennie powinnam pozwalać, żeby twoja matka mnie publicznie poniżała? Żeby nikt się nie denerwował?
Zamilkł. W końcu powiedział cicho:
– Czasem mam wrażenie, że szukasz konfliktu.
Zatkało mnie. Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
– Zawsze siedzisz cicho, jak ona mnie obraża. Czy ty w ogóle mnie szanujesz?
Paweł spuścił wzrok. Znów się nie odezwał. Milczał.
Nie będzie przeprosin
Zadzwoniłam do niej trzy dni po Wigilii. Głos miałam spokojny. Prawie.
– Chciałabym z tobą porozmawiać. Twarzą w twarz.
– W końcu się przeprosimy? – zapytała lodowato. – No dobrze, zapraszam na kawę.
Przyszłam punktualnie. Jej mieszkanie pachniało jak zawsze – lawendą i starymi meblami. Usadziła mnie w fotelu, nalała kawy i czekała. Ale tym razem to ja mówiłam pierwsza.
– Czuję się w tej rodzinie jak obca. Jak wróg. Od początku.
– Bo nigdy nie byłaś jedną z nas – odpowiedziała spokojnie, popijając ze swojej filiżanki. – Za delikatna. Za ambitna. Mój syn potrzebuje spokoju, nie emocjonalnych kobiet.
– A może potrzebuje kogoś, kto go kocha i nie traktuje jak dziecko? – odpowiedziałam natychmiast. – Kogoś, kto go wspiera, nawet jeśli nie robi pierogów jak babcia z Kresów.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Paweł był inny, zanim się pojawiłaś. Zamyka się w sobie, przy tobie nie jest sobą.
– A może przy tobie nigdy nie był sobą? – powiedziałam ciszej, ale z przekonaniem. – Może ty go nauczyłaś siedzieć cicho i nie czuć?
Barbara nie odpowiedziała. Milczała. Pierwszy raz od lat nie miała riposty. Tylko poprawiła broszkę przy swetrze i westchnęła.
– Myślisz, że cię nie obserwowałam? Zawsze w biegu, zawsze z książką, zawsze z wyższością. Dla ciebie wszystko musi być perfekcyjne.
– Bo próbowałam. Chciałam, żebyś mnie zaakceptowała. Żebyśmy były rodziną. Ale teraz już wiem, że nie muszę się prosić o miejsce przy tym stole.
Wstałam. Odstawiłam filiżankę.
– Nie jestem idealna, Barbaro. Ale już nie będę przepraszać za to, kim jestem.
Nie zatrzymała mnie. A ja po raz pierwszy czułam się silniejsza niż ona.
Potrzebowałam odpoczynku
Wróciłam do domu, zdjęłam płaszcz i usiadłam na kuchennym krześle. Dzieci były u koleżanki, Paweł miał dyżur w pracy. Cisza, której wcześniej tak pragnęłam, teraz brzmiała jak wyrok. Myślałam o tej rozmowie z Barbarą – o tym, że po raz pierwszy postawiłam się naprawdę. Ale nie czułam triumfu. Czułam pustkę.
Wieczorem zadzwoniłam do mojej siostry.
– Mam dość – powiedziałam bez przywitania. – Czuję się w tym domu jak służąca. Nawet nie mam siły krzyczeć. Wiesz, że on się jeszcze nie odezwał po tej całej Wigilii?
– Aga… może czas pomyśleć o sobie. Zasługujesz na coś więcej niż milczenie i wycieranie łez po każdej świątecznej awanturze.
– Ciągle walczę. O niego, o dom, o dzieci, o każdą cholerną Wigilię. Mam wrażenie, że już nie wiem, z kim żyję. Jakbyśmy dawno się zgubili.
– Może nie warto się już szarpać? Może trzeba się zatrzymać?
Zamilkłam. Myśl o tym, żeby zabrać dzieci i wyjechać na kilka dni, nie była już taka abstrakcyjna. Może potrzebowałam dystansu. Przestrzeni. Czystego powietrza, bez matczynej kontroli Barbary i męża, który tylko wzrusza ramionami.
Wzięłam telefon, wpisałam w wyszukiwarkę: domki nad jeziorem z kominkiem. Kliknęłam w pierwszy link. Mały domek, drewno, cisza. Na zdjęciach kobieta w grubym swetrze i dzieci piekące pianki nad ogniskiem. Zamknęłam laptopa. Jeszcze nie wiedziałam, co zrobię. Ale po raz pierwszy od dawna wiedziałam, czego nie chcę. Nie chcę dłużej być cicho.
Agnieszka, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa się obraziła, bo ubrałam sztuczną choinkę. Według niej święta powinny pachnieć lasem, a nie plastikiem”
- „Nasze święta były smutne jak zawsze. Wizyta samotnej sąsiadki dodała im trochę utraconej magii”
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”

