„Wigilia u teściów w pojedynkę wcale mi się nie uśmiechała, bo czułam się obca. Nie wiedziałam, jak mocno się zdziwię”
„Od kilku dni chodziłam poddenerwowana. Na myśl o zbliżającej się Wigilii czułam ścisk w żołądku. Nie było męża, nie miałam żadnego sojusznika przy stole, a jego rodzice i rodzeństwo potrafili być bezlitośni w subtelnych docinkach i dziwnie ciepłych uśmieszkach, które zawsze coś znaczyły. Siedzieć z nimi przy stole przez kilka godzin samotna jak palec? Nie tego chciałam w święta”.

Nigdy nie czułam się częścią rodziny mojego męża. Od początku traktowali mnie z chłodnym dystansem, jakby byłam tylko chwilowym dodatkiem, który zniknie szybciej, niż się pojawił. Każde nasze spotkanie niosło za sobą ukrytą krytykę i krzywe spojrzenia. Szczególnie trudne były święta, które zamiast jednoczyć, tylko uwypuklały podziały. Wigilia u teściów była coroczną próbą charakteru, na którą w tym roku miałam ochotę się nie stawić. Zwłaszcza że mój mąż wyjechał służbowo i nie mógł mi towarzyszyć. Czułam, że sama tam nie pasuję. I miałam rację, choć nie spodziewałam się, jak bardzo to spotkanie mnie zaskoczy.
Jechałam w milczeniu
Od kilku dni chodziłam poddenerwowana. Na myśl o zbliżającej się Wigilii czułam ścisk w żołądku. Nie było męża, nie miałam żadnego sojusznika przy stole, a jego rodzice i rodzeństwo potrafili być bezlitośni w subtelnych docinkach i dziwnie ciepłych uśmieszkach, które zawsze coś znaczyły. Siedzieć z nimi przy stole przez kilka godzin samotna jak palec? Nie tego chciałam w święta.
Rozważałam, żeby się wymówić. Powiedzieć, że źle się czuję, że mam gorączkę, że boli mnie głowa. Przez chwilę nawet szukałam termometru, żeby udawać wiarygodnie. Ale potem pomyślałam, że jeśli nie pojadę, tylko dam im powód do plotek. Że się wywyższam, że nie szanuję rodziny. A najgorsze byłoby to, że może mój mąż uznałby, że nie próbuję wystarczająco.
W końcu zaczęłam się szykować. Ubrałam prostą sukienkę, zrobiłam delikatny makijaż, zaplotłam włosy. Na zewnątrz było zimno, ale nie śnieżnie — taka typowa szarobura grudniowa pogoda. Wsiadłam do auta z poczuciem, że jadę na coś, czego chcę uniknąć, ale muszę to zrobić, żeby potem móc odetchnąć z ulgą.
Droga była cicha, niemal symboliczna. Jechałam w milczeniu, z wyłączonym radiem. Myśli błądziły gdzieś pomiędzy wspomnieniami z zeszłych Wigilii, a lękiem, co tym razem się wydarzy. Może znowu usłyszę, że za mało się uśmiecham? Że jeszcze nie mamy dzieci? Albo że nie potrafię zrobić porządnego sernika. W głowie układałam już zdania obronne, ale wiedziałam, że to nie ma znaczenia. I tak mnie nie słuchali.
Weszłam i po prostu... byłam
Gdy zaparkowałam pod domem teściów, przez chwilę siedziałam w aucie, patrząc na znajomą elewację. Czułam, jak rośnie mi ciśnienie. Na zewnątrz widziałam już kilka innych samochodów — szwagier z rodziną musiał być w środku. Wzięłam głęboki oddech i wysiadłam, poprawiając płaszcz. Próbowałam się uśmiechnąć, choć ten uśmiech nie sięgał oczu. Drzwi otworzyła mi teściowa. Jej spojrzenie przesunęło się po mnie od góry do dołu, zanim powiedziała:
— No, jesteś. Myślałam, że się rozmyślisz.
— Dzień dobry — odpowiedziałam cicho i zdjęłam buty, starając się nie zostawić mokrych śladów na podłodze.
W salonie pachniało barszczem i kapustą. Szwagierka już siedziała przy stole, rozmawiając żywo z teściem, a dzieci biegały wokół, głośno i bez opamiętania. Nikt mnie specjalnie nie powitał. Nikt nie zapytał, jak się czuję, jak radzę sobie bez męża. Weszłam i po prostu... byłam. Jak mebel, który zna swoje miejsce.
— Usiądź tam, koło wazonu — rzuciła teściowa, wskazując mi krzesło na końcu stołu.
Zajęłam je i czekałam, aż ktoś zacznie rozmowę. Cisza między mną a resztą była gęsta. Gdy próbowałam coś powiedzieć o pogodzie, szwagier wzruszył ramionami i wrócił do tematu remontu ich kuchni. Z każdą minutą czułam się bardziej obca. Miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie przez pryzmat mojej nieobecności: nie miałam dzieci, nie miałam nic, co można by pokazać. Byłam niewygodnym dodatkiem do rodzinnej układanki. I wtedy wydarzyło się coś, co wyrwało mnie z tej ciszy.
Stałam jak zamurowana
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy spojrzeli zaskoczeni, bo o tej porze raczej nikt już nie przychodził. Teściowa wstała niechętnie, jakby ktoś zakłócił jej starannie zaplanowany wieczór. Poszłam za nią, ciekawa, kto to może być, chociaż głęboko w środku liczyłam, że może to jakiś cud i może mąż postanowił wrócić wcześniej?
Drzwi otworzyły się, a za nimi stała starsza kobieta. Miała na sobie zbyt cienki płaszcz i plastikową siatkę w dłoni. Wyglądała na zmęczoną, ale uśmiechała się serdecznie.
— Dobry wieczór... Przepraszam, że tak bez zapowiedzi. Ja tylko... Może mają państwo trochę ciepłego jedzenia? Wigilia, a ja... — urwała, jakby nie chciała się narzucać.
Teściowa spojrzała na nią chłodno.
— To nie jadłodajnia — powiedziała ostro. — Proszę iść gdzie indziej, my mamy rodzinę na głowie.
Kobieta skinęła głową, jakby się tego spodziewała. Odwróciła się bez słowa i ruszyła w kierunku furtki. Stałam jak zamurowana. Nikt się nie odezwał, nikt nie zaprotestował. A we mnie coś się poruszyło. Odwróciłam się do teściowej.
— Przepraszam, zaraz wracam.
Złapałam płaszcz, kluczyki i wybiegłam za kobietą. Zatrzymałam ją przy bramce.
— Proszę poczekać! Mam w samochodzie trochę jedzenia. Proszę wsiąść, zawiozę panią gdzieś, gdzie będzie ciepło. Albo... możemy wrócić razem. Ja też się dziś nie czuję częścią tej kolacji.
Spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała rozpoznać, czy mówię szczerze. A potem kiwnęła głową.
Weszłyśmy razem do środka
W drodze powrotnej milczałyśmy. Jej dłonie trzęsły się z zimna, więc podałam jej termos z herbatą, który przypadkiem miałam w torbie. Wzięła go ostrożnie, jakby to był jakiś skarb. Zatrzymałam się przed domem teściów, a serce biło mi jak szalone. Miałam wrażenie, że właśnie robię coś, na co nikt nie dał mi zgody. I pewnie nie pochwalą mnie za to.
Weszłyśmy razem do środka. W salonie rozmowy ucichły, a wszystkie oczy zwróciły się ku nam. Teść uniósł brwi, szwagierka opuściła widelec.
— Co to ma znaczyć? — spytała teściowa, krzyżując ramiona na piersi.
— To jest pani, która zapukała wcześniej. Zabrakło dla niej miejsca przy innych stołach. Myślę, że możemy zrobić jedno więcej — powiedziałam spokojnie, choć głos mi drżał.
Zapanowała cisza. Przez kilka długich sekund nikt się nie ruszył. W końcu najmłodsza córka szwagra, może sześcioletnia, wstała i pociągnęła za rękaw matki.
— Mamo, mogę usiąść z ciocią na jednym krześle, wtedy dla tej pani będzie miejsce.
Szwagierka z trudem przełknęła ślinę, ale pokiwała głową. Teściowa nie powiedziała nic. Odwróciła się tylko i poszła do kuchni, jakby musiała ochłonąć. Usadziłam kobietę obok siebie. Przedstawiła się cicho jako Wanda. Jej spojrzenie było ciepłe i wdzięczne, jakby sama moja obecność coś dla niej znaczyła. A dla mnie jej obecność była ulgą. Bo po raz pierwszy od lat nie czułam się tu sama.
Dom przestał być zimny
Wanda jadła powoli, jakby każde danie było czymś świętym. Gdy podano pierogi z kapustą i grzybami, spojrzała na mnie z uśmiechem.
— Kiedyś robiłam takie z moją mamą. Ręcznie lepiłyśmy dziesiątki sztuk. Teraz już nie mam z kim.
Zachichotałam lekko.
— Ja z kolei nigdy nie umiałam ich dobrze ulepić. Zawsze mi się rozwalały w wodzie.
— Bo pewnie za dużo farszu dawałaś. — Mrugnęła do mnie.
Siedziałyśmy tak i rozmawiałyśmy, jakbyśmy znały się od lat. W tle teściowa nakładała kolejne dania, ale już bez tego napięcia, które zwykle czułam. Może coś się w niej przełamało, a może po prostu pogodziła się z tym, że nie wszystko musi być pod linijkę. Nikt nie komentował obecności Wandy, nie zadawano niewygodnych pytań. Może ta cisza była formą akceptacji. Dzieci zaczęły biegać z opłatkami, składając sobie życzenia. Jedno z nich podeszło też do Wandy. Dziewczynka podała jej kawałek opłatka i powiedziała:
— Życzę ci, żebyś miała swój dom. I żebyś nie była już nigdy sama.
Wanda zacisnęła usta, a oczy jej się zaszkliły.
— Dziękuję, maleńka. Tobie też życzę, żebyś zawsze czuła się kochana.
Spojrzałam na tę scenę i poczułam, jak coś się we mnie rozluźnia. Nagle ten dom przestał być zimny. Już nie siedziałam gdzieś na końcu stołu jako gość z obowiązku. Siedziałam obok kogoś, kto też był przezroczysty. I razem stawałyśmy się widzialne.
Uściskałyśmy się bez słów
Po kolacji Wanda pomogła mi sprzątać naczynia. W kuchni było spokojniej niż przy stole — bez spojrzeń, bez komentarzy. Myłyśmy w ciszy, od czasu do czasu rzucając sobie porozumiewawcze uśmiechy. Czułam, że choć znam ją ledwie kilka godzin, było w niej coś znajomego, ciepłego, co przypominało mi zapomniane uczucie bezpieczeństwa.
— Nie musiałaś tego robić, wiesz? — powiedziała cicho, wycierając ręce w fartuch.
— Wiem. Ale chciałam.
Spojrzała na mnie, a potem dodała:
— Zrobiłaś więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
Wróciłyśmy do salonu. Teściowa siedziała na fotelu, z herbatą w ręku. Gdy nas zobaczyła, poklepała wolne miejsce obok siebie. Usiadłam niepewnie. Po chwili odezwała się, nie patrząc na mnie bezpośrednio:
— Ta kobieta... była potrzebna nam wszystkim. Może więcej takich Wigilii powinno być.
To nie były przeprosiny. I nie oczekiwałam ich. Ale coś w tonie jej głosu było inne. Jakby zrozumiała, że życie nie składa się tylko z perfekcyjnie podanych dań i dobrze ułożonych serwetek. Gdy wychodziłam z Wandą na zewnątrz, zaczął sypać śnieg — pierwszy tej zimy. Odprowadziłam ją do przystanku, podałam jej termos i wełnianą czapkę, którą miałam w aucie na zapas. Uściskałyśmy się bez słów. Wróciłam do pustego domu, ale tej nocy nie czułam się samotna. Może dlatego, że po raz pierwszy wśród tych ludzi pozwoliłam sobie być sobą. I może chociaż na chwilę oni też to zrobili.
Renata, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- Znów czekały mnie święta w pracy. Gdy kolega zaproponował, by rzucić wszystko, nawet się nie zawahałam”
- „Syn pamięta o mnie tylko od święta. Zamiast zapytać, jak się mam, jedynie węszy, czy spisałem już jakiś testament"
- „Wygodnie mi w małżeństwie, ale strasznie nudno. W razie czego kochanka wystarczy mi za plan B”

