Reklama

Zawsze myślałam, że Kacper to porządny, serdeczny chłopak. Mój jedyny wnuk, syn mojej młodszej córki, Izy. Od dziecka był czuły, pomocny, przytulał się do mnie, przynosił laurki na Dzień Babci. Dlatego gdy zdarzył się mój wypadek, byłam przekonana, że mogę na niego liczyć.

Upadłam przy wejściu do przychodni. Poślizgnęłam się na czymś, czego nawet nie zdążyłam zobaczyć, i złamałam nogę w kostce. Zabrali mnie karetką. Całe szczęście, że kości nie trzeba było operować – wystarczył gips i porządne usztywnienie, ale oznaczało to dla mnie jedno: przez najbliższe tygodnie nie jestem w stanie samodzielnie funkcjonować.

Zawsze byłam niezależna. Zakupy, pranie, gotowanie, nawet remonty – radziłam sobie. Ale teraz? Mieszkam na drugim piętrze w kamienicy bez windy. Do sklepu mam spory kawałek. Do apteki jeszcze dalej. Z gipsem i bólem w biodrze? To niewykonalne.

Kacper zaskoczył wszystkich

Na szczęście nie byłam sama. Moja córka Iza i jej mąż Tomek mieszkają zaledwie kilka przystanków ode mnie. Przyszli do mnie już następnego dnia po powrocie ze szpitala.

– Mamo, nie martw się, ogarniemy to – powiedziała Iza, siadając obok mnie na kanapie. – Tomek będzie wpadał do ciebie we wtorki po pracy, ja w czwartki i niedziele. Porobimy zakupy, pomożemy ci się wykąpać, coś posprzątamy.

– Dziękuję wam – wzruszyłam się. – Naprawdę nie wiem, co bym bez was zrobiła.

I wtedy Iza rzuciła:

– Ale to nie wszystko. Ktoś jeszcze chce ci pomóc… I to był jego pomysł.

Spojrzałam na nią pytająco.

– Kacper – powiedziała z uśmiechem. – Sam się zgłosił.

Odwróciłam głowę w stronę wnuka, który siedział na podłodze z telefonem w ręku.

– Serio? – zapytałam.

No przecież jesteś moją babcią, nie? – wzruszył ramionami, nawet nie podnosząc wzroku.

– Ale masz przecież wakacje, chłopcze. Plany jakieś?

– Miałem jechać z kolegami w góry, ale luz. Przesunę wyjazd. Pójdę po bułki, do apteki, coś przyniosę. Dasz mi tylko listę – odpowiedział lekko, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Poczułam, jak serce mi mięknie. Ten chłopak... taki młody, a taki odpowiedzialny.

Byłam wdzięczna

Nie ukrywam – byłam poruszona. Iza z Tomkiem robili swoje, ale to, co zrobił Kacper… To było coś innego. Coś, czego się nie spodziewałam. Młody chłopak, ledwo szesnaście lat, a tyle w nim było zrozumienia i… empatii. Przynajmniej wtedy tak myślałam.

Nie zbywał mnie, nie marudził. Przychodził regularnie – nie tylko po zakupy. Siadał w fotelu, słuchał moich opowieści z dawnych lat, czasem obejrzał ze mną serial, czasem sam zaparzył mi herbatę. A kiedy sąsiadka Zosia przyszła w odwiedziny i zastała go u mnie, aż się rozpromieniła.

Hela, ty to masz skarb, nie wnuka! Mój to by co najwyżej SMS-a wysłał, żeby spytać, czy jeszcze żyję – mruknęła.

– Takie czasy, Zośka. Ale ja się chyba uchowałam w tym szczęściu – zaśmiałam się z dumą.

Czułam, jak rośnie mi serce. Nawet zaczęłam się zastanawiać, co mogłabym mu kupić po powrocie do formy. Może nowy telefon? Albo kurtkę, o której wspominał? Pomyślałam nawet o pożyczce – niewielkiej, ale wystarczającej na coś porządnego za tę troskę. Bo przecież nie każdy nastolatek potrafi odpuścić wakacyjne plany, żeby pomóc babci, prawda? Patrzyłam na niego i widziałam przyszłość. Dobrą. Ułożoną. Wierzyłam w to całym sercem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moje serce tak bardzo się pomyliło.

Zaczęłam coś podejrzewać

Był piątek. Początek miesiąca – czas, kiedy rozpisuję sobie wszystkie rachunki i przygotowuję pieniądze do zapłaty. Emeryturę miałam wypłaconą dwa tygodnie wcześniej, część już poszła na zakupy, ale reszta – w kopercie, w drugiej szufladzie komody, pod bielizną powinna być nienaruszona. Tak zawsze robiłam.

Siadłam w fotelu, wyjęłam kopertę i... coś mi nie pasowało. Zamiast dwóch tysięcy – było tysiąc siedemset. Brakowało trzystu złotych. Przeliczyłam trzy razy, każdą złotówkę. Nie pomyliłam się.

Najpierw panika. Potem usiłowałam sobie przypomnieć. Może wydałam więcej w aptece? Może coś kupiłam, o czym zapomniałam? Albo – co gorsza – wyrzuciłam przez przypadek razem z rachunkami? Przecież byłam ostatnio zmęczona, rozkojarzona. Gips, ból, leki… człowiek nie myśli jasno.

Nie chciałam nikomu mówić. Po co siać zamęt? To na pewno moja wina. Ale postanowiłam spisać, ile zostało. Tak na wszelki wypadek. Tego dnia Kacper jak zwykle przyszedł. Zrobił zakupy, podał herbatę, chwilę posiedział. Uśmiechnięty, spokojny. Tak, jak zawsze. Jakby wszystko było w porządku.

Byłam czujna

Od tamtego dnia trzymałam się planu. Każdą złotówkę liczyłam jak księgowa, zapisywałam w notesiku. Gdy tylko Kacper wychodził, zaglądałam do szuflady. Po dwóch dniach – znów mniej. Tym razem dwieście złotych. Zamarłam. Przecież nikogo innego tu nie było. Iza nie miała kluczy – nigdy nie chciała. Tomek? On rzadko się pojawiał. Sąsiadki? Tylko na herbatę i pogaduszki. Tylko Kacper. Mój wnuk. I znów się zaczęło: może źle przeliczyłam? Może… No właśnie. Może znowu próbuję się okłamać?

Kiedy następnego dnia Kacper przyszedł, starałam się zachowywać normalnie. Poszedł na pocztę, opłacił rachunki. Przyniósł paragon, wydał resztę co do grosza.

Wszystko w porządku, babciu? Jakaś cicha jesteś – zapytał, kiedy stawiał kubek z herbatą na stole.

– Trochę mnie noga boli – odpowiedziałam bez większego przekonania.

– To połóż się, ja wszystko ogarnę – rzucił z uśmiechem. I był tak naturalny, tak zwyczajny, że aż zaczęłam znowu wątpić w to, co czuję.

Ale wieczorem, gdy znów zajrzałam do szuflady, serce mi zamarło. Pieniędzy ubywało. I nie miałam już żadnych wątpliwości. Znałam tego chłopaka od urodzenia. Kołysałam go na rękach. A teraz... mój wnuk mnie okradał.

Wypierał się kradzieży

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc, jak z nim porozmawiać. Nie chciałam krzyku. Nie chciałam go zastraszać, ani ośmieszać. Pragnęłam tylko jednego – żeby się przyznał. Żeby spojrzał mi w oczy i powiedział: *„Przepraszam, babciu”*.

Dwa dni później przyszła okazja. Kacper jak zwykle wszedł, zdjął buty, rzucił plecak pod wieszak.

– Siadaj, Kacperku – powiedziałam cicho, wskazując mu krzesło.

– Coś się stało? – zapytał, z lekkim niepokojem w głosie.

– Musimy porozmawiać, kochanie.

– O czym?

– Zginęły mi pieniądze. I myślę, że to ty je zabrałeś – powiedziałam, ledwo słysząc własny głos.

Zamarł. A potem… wybuchł.

– Że co?! Ty mnie o to oskarżasz?! – podniósł głos. – Serio?! Ty, babciu?

– Proszę, powiedz mi prawdę. Nie krzycz. Tylko powiedz, co się dzieje. Może potrzebujesz pieniędzy?

– Nie, nie potrzebuję! I nie wziąłem niczego! To tobie się coś pomyliło! Starzejesz się, może zapomniałaś, gdzie je położyłaś!

Z każdym słowem wbijał mi nóż w serce.

– Nie, Kacper. Wszystko mam zapisane. Niczego nie zapomniałam – powiedziałam spokojnie, choć cała się trzęsłam.

– To radź sobie sama! Skoro uważasz mnie za złodzieja, to po co mam tu przychodzić?! – krzyknął. – Nie musisz się już martwić, więcej mnie tu nie zobaczysz!

I zanim zdążyłam powiedzieć choćby słowo, wybiegł, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż echo zatrzęsło meblami.

A ja… zostałam z niczym. Ze zranionym sercem. I pustą kopertą. Od tamtego dnia Kacper nie przyszedł ani razu. Iza dzwoni, pyta, czy wszystko w porządku, ale nic jej nie mówię. Bo co mam powiedzieć? Że wnuk, którego kochałam całym sercem, mnie okradł? Że teraz udaje obrażonego, żeby nie musieć się tłumaczyć?

Wciąż biję się z myślami. Może powinnam była milczeć. Udawać, że nic się nie stało. Ale z drugiej strony… czy to nie byłby sygnał, że można tak ze mną postępować bez konsekwencji? Nie wiem, czy Kacper wróci. Może tak, może nie.

Helena, 72 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama