Reklama

Zawsze wierzyłam, że miłość pokona wszystko. Tak też podchodziłam do mojego związku z Michałem – był opiekuńczy, czuły i zakochany. Jego rodzina? Cóż… od początku wiedziałam, że różnimy się jak ogień i woda.

Ja wychowałam się w domu bez niedzielnych mszy i z obiadem przy serialach, on w świecie różańca, kolędników i surowych zasad. Mimo to postanowiliśmy zorganizować wspólne święta wielkanocne – po raz pierwszy z obiema rodzinami. Miałam nadzieję, że to będzie początek czegoś pięknego. Chciałam, żeby wszyscy się poznali i może... polubili. Ale chyba chciałam tego za bardzo.

To było jak zderzenie światów

Wszystko było gotowe. Stół nakryty białym obrusem, na środku misa z jajkami i bukszpanem, obok świeże babki i pascha, którą zrobiła moja mama. Michał zaparzył kawę, a ja poprawiałam serwetki, nerwowo spoglądając na zegarek. O czternastej zadzwonił domofon. Najpierw przyszła moja mama z ojczymem, zaraz potem rodzice Michała – sztywni, eleganccy, z koszyczkiem w rękach, jakby przyjechali prosto z kościoła.

– Witam państwa – powiedziała moja mama z uśmiechem i od razu uściskała teściową. – Mam nadzieję, że jesteście głodni!

– Dzień dobry – odpowiedziała chłodno mama Michała i rozejrzała się dookoła. – Zawsze zaczynamy od błogosławieństwa, nie od jedzenia.

Usiedliśmy przy stole. Ojczym nalał żurku, a Michał wyjął jajka z miski.

To może ja pobłogosławię... – zaczął ojczym.

– Przepraszam bardzo – wtrącił ojciec Michała. – U nas błogosławieństwa udziela głowa rodziny.

– Ależ oczywiście – powiedział ojczym, próbując zachować spokój. – Tylko u nas takich zwyczajów nie ma. Chciałem po prostu...

– Rozumiem – przerwała mu teściowa. – Ale tu chodzi o tradycję. To nie jest miejsce na improwizacje.

Mama przewróciła oczami.

– U nas nie trzeba od razu święcić wszystkiego. Czasem wystarczy dobre słowo i życzenia.

– Tradycja to coś więcej niż życzenia – skwitowała matka Michała i zrobiło się cicho.

Siedziałam między nimi, próbując się uśmiechać. Michał udawał, że nie słyszy. A to był dopiero początek.

Przerzucali się komentarzami

Już po żurku atmosfera zgęstniała. Na twarzy mojej mamy pojawił się wymuszony uśmiech, a teściowa co chwila spoglądała na nią z wyższością. Ja próbowałam jakoś rozmawiać o pogodzie, serialach, kwiatach na balkonie – ale wszystko kończyło się niezręczną ciszą.

– Jak pięknie pani się ubrała – powiedziała nagle matka Michała do mojej mamy. – Tak nowocześnie. Tylko... trochę chłodno chyba, jak na te święta?

– Oj, wie pani, mam gorący temperament – mama uśmiechnęła się słodko. – Wolę się nie przegrzać.

Ojczym aż się zakrztusił herbatą, Michał próbował ukryć uśmiech.

– U nas przy świątecznym stole obowiązuje skromność – powiedział poważnie ojciec Michała, nie patrząc na moja matkę. – I szacunek do okazji. Dziś to coraz rzadsze.

A szacunek do ludzi? – zapytała cicho mama, ale już nikt się nie odezwał.

Chciałam zniknąć. Zaszyć się w łazience i wrócić dopiero, gdy wszyscy pójdą do domu.

– Mamo, może opowiesz, jak robisz tę paschę? – próbowałam ratować sytuację.

– Oczywiście – odparła, zerkając na ojczyma. – Trzeba mieć dobry twaróg, ale najważniejsze to nie robić z tego jakiejś mistycznej ceremonii. To tylko ser z bakaliami.

– Tylko? – oburzyła się teściowa. – Dla nas to symbol Zmartwychwstania!

Mama spojrzała na mnie i westchnęła.

– Ja tam wolę Zmartwychwstanie w ludziach, nie w serze.

Zrobiło się lodowato. Michał spuścił głowę. Wiedziałam, że jeszcze chwila i to wszystko eksploduje.

Obrazili się na nas

Nie skończyliśmy nawet deseru, gdy matka Michała podniosła się od stołu.

Ja już chyba podziękuję – rzuciła chłodno. – Michał, chodź, pomożesz nam z kurtkami.

– Mamo, ale... – próbował zaprotestować Michał, ale już była w przedpokoju. Ojciec poszedł za nią bez słowa. Ja zostałam przy stole z moimi rodzicami, których miny mówiły wszystko.

Usłyszałam trzask drzwi od szafy i szeptany dialog w korytarzu. Podniosłam się i poszłam do kuchni, żeby zabrać naczynia. Michał wszedł chwilę później, blady, z rękami w kieszeniach.

– Powiedziała, że nigdy więcej tu nie przyjdą – oznajmił.

– Nie zdziwiło mnie to – odpowiedziałam cicho. – Ale co ty o tym sądzisz?

Michał zawahał się. Nie patrzył mi w oczy.

– Natalia... to nie jest twoja wina. Ale... oni po prostu nie rozumieją twojej mamy. I tego... stylu bycia.

– Stylu bycia? – zaśmiałam się bez humoru. – Czyli że co? Że nie chodzi do kościoła? Że potrafi się uśmiechnąć?

Oni są inni. Wychowani inaczej. Trzeba im dać czas.

– Oni mnie nienawidzą, prawda?

Milczał.

– Michał, spójrz na mnie – powiedziałam. – Ja się staram. Chciałam dobrze. A czuję się jak intruz. Jakby mi ktoś dał do zrozumienia, że nigdy nie będę częścią twojego życia. Bo nie pasuję.

– To nie tak...

– A jak?

Nie odpowiedział. Tylko wtedy naprawdę zrozumiałam, że stoję między dwoma światami. I że jeden z nich mnie nie chce.

Przestałam być miła

Następnego dnia wstałam wcześnie, ale nie po to, by sprzątać po świętach. Chciałam wyjść z mieszkania, zanim Michał otworzy oczy. Włożyłam dżinsy, sweter, zarzuciłam kurtkę i pojechałam do mamy.

– A co ty tak wcześnie? – zapytała, zerkając znad kawy.

– Musiałam wyjść. Od wczoraj czuję się, jakbym była gościem we własnym domu. A właściwie to intruzem.

Usiadłam przy stole i zalałam herbatę. Mama nic nie mówiła, tylko patrzyła na mnie uważnie.

Nie lubią mnie, prawda? – zapytałam w końcu.

– Natalia... oni nie znają cię. I nie chcą poznać. Dla nich jesteś nie tą, która kocha ich syna, tylko tą, która nie pasuje do ich idealnego obrazka.

– A Michał? Ciekawe, czy on też chce tylko obrazka?

Mama podeszła i położyła rękę na moim ramieniu.

– Albo będziecie razem i nauczą się ciebie szanować, albo on będzie zawsze ich synkiem. Pytanie, czy ty chcesz żyć z ich synkiem... czy z mężczyzną, który stoi przy tobie, kiedy trzeba.

Poczułam, że oczy mi wilgotnieją, ale powstrzymałam łzy.

– Ja całe życie starałam się być ugodowa. I co mi to dało?

– Ja cię kocham taką, jaką jesteś – powiedziała mama. – Nie pozwól, żeby cię ktoś zmieniał tylko dlatego, że ma inne poglądy na życie.

W tamtym momencie poczułam coś, czego wcześniej nie znałam. Spokój. Już wiedziałam, że nie będę więcej się tłumaczyć. Nie jestem zła. Po prostu mam dość.

Telefon zadzwonił. Michał.

– Chce się spotkać – powiedziałam mamie. – Jadę. Ale już nie jako ta miła i cicha Natalia.

Nie mogłam w to uwierzyć

Spotkaliśmy się w kuchni. Kiedyś przy tym samym blacie planowaliśmy wspólne wakacje i śmialiśmy się z jego niezdarności przy robieniu latte. Teraz siedzieliśmy naprzeciwko siebie, jakby coś się w nas nieodwracalnie przesunęło.

Rozmawiałem z mamą – zaczął Michał, spuszczając wzrok. – Nie chce się kłócić. Prosiła tylko, żebym nie wciągał jej w konflikty.

– Konflikty? – uniosłam brwi. – Myślisz, że to był konflikt? To był pogardliwy pokaz siły. Ona mnie po prostu nie akceptuje. Ani mojej rodziny.

– Wiem – powiedział po chwili ciszy. – Ale... ja nie chcę wybierać. Nie chcę żyć w konflikcie z rodziną.

Zacisnęłam palce na filiżance.

– A ja nie chcę żyć w konflikcie ze sobą.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Michał, kocham cię. Ale nie będę walczyć o miejsce przy twoim stole. Mam dość udowadniania, że zasługuję na szacunek. Że jestem wystarczająco „dobra”.

– Ale ja też cię kocham, Natalia.

– Może. Ale kochasz wygodnie. W taki sposób, który nie burzy ci świata. Ja już wybrałam. I nie mogę być z kimś, kto boi się powiedzieć „dość”, kiedy jego partnerkę się poniża.

Milczał. Przez chwilę myślałam, że coś powie. Ale nie powiedział nic.

Wstałam i sięgnęłam po płaszcz.

Dbaj o siebie – rzuciłam cicho.

Potem wyszłam. Bez płaczu. Bez żalu. Czułam się jak ktoś, kto właśnie sam siebie uratował.

A jednak wybrał ich

Minęły trzy tygodnie od tamtej rozmowy. Nie napisał, nie zadzwonił. Może nie miał odwagi. A może po prostu wybrał – tak, jak ja. Tylko że on wybrał spokój. Ja – siebie.

Święta, które miały być początkiem nowego etapu w naszym związku, okazały się jego końcem. Jeszcze czasem łapię się na tym, że brakuje mi Michała. Jego ciepła dłoni, znajomego śmiechu, porannego „dzień dobry” wysyłanego przez sen. Ale to, za czym tęsknię, to nie on. To ja z czasów, gdy wierzyłam, że wszystko da się posklejać miłością.

Nie da się. Miłość nie wystarczy, jeśli druga osoba boi się stanąć za tobą murem. Jeśli nie potrafi powiedzieć światu: „to ona, to z nią chcę być, nawet jeśli wam się to nie podoba”.

Uczyłam się siebie od nowa. Od wspólnych śniadań z mamą, przez samotne wieczory z książką, aż po te momenty, gdy zasypiam w łóżku, które nie pachnie już jego wodą po goleniu.

Zrozumiałam, że nie chcę świata, w którym muszę udowadniać, że zasługuję na akceptację. Że jeśli ktoś stawia mnie przed wyborem: oni albo ty, to znaczy, że nigdy naprawdę nie chciał wybrać mnie.

Może kiedyś spotkam kogoś, kto nie będzie się wahał. Kto nie będzie mnie przedstawiał jako „dziewczynę, którą kocham, ale...” tylko po prostu – Natalia. Bez żadnych „ale”. I może właśnie tam znajdę dom. Tam, gdzie nikt nie musi wybierać.

Natalia, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama