„Wielkanocne porządki z teściową skłóciły nas na dobre. Nie podzielimy się w tym roku jajeczkiem”
„– Znalazłam pajęczynę za narożnikiem. A poza tym ten dywan to chyba już lepiej wyprać, co? Bo pachnie, jakby ktoś tu miał psy – powiedziała. Zamknęłam oczy, zacisnęłam zęby. – Mamo, ja naprawdę proszę... Nie ruszaj już niczego. Już sprzątałam. Chciałam, żeby wszystko było gotowe. Po mojemu”.

W tym roku to ja miałam zorganizować Wielkanoc. Po raz pierwszy. W naszym mieszkaniu, które od dwóch lat próbuję uczynić domem. Z Bartkiem uznaliśmy, że czas już przestać być tylko gośćmi przy cudzych stołach. Miałam w głowie wizję stołu z ręcznie robionymi pisankami, pasztetu pieczonego dzień wcześniej i wiosennych kwiatów na parapecie. Chciałam, żeby było pięknie. Ale pięknie po mojemu.
– Nie przesadzaj, mamo, Magda wszystko zaplanowała – powiedział Bartek przez telefon, kiedy usłyszałam znajome „a może przyjadę wcześniej i pomogę trochę posprzątać?”.
Zawahałam się. Chciałam powiedzieć „nie trzeba”, ale wiedziałam, jak to zabrzmi. Że niby nie chcę jej pomocy. Że jestem niewdzięczna. A przecież to tylko mop i ściereczki, prawda?
Zgodziłam się. Z duszą na ramieniu, ale zgodziłam się.
Z Jadwigą nigdy nie było łatwo. Od początku naszej relacji coś w niej mnie mierziło. Może ten uśmiech pełen „dobrej rady”, kiedy mówiła:
– W naszej rodzinie to zawsze wieszało się firanki przed świętami. Bez firanek to jak bez barszczu.
Albo te wszystkie zdania zaczynane od „u nas się nie robiło tego tak...”.
Zawsze gryzłam się w język. Dla świętego spokoju, dla Bartka, dla siebie. Ale chyba przyszedł moment, w którym przestało mi to wystarczać.
Bo w tym roku Wielkanoc zaczęła się kilka dni wcześniej. I to nie od gotowania jajek. Tylko od wejścia Jadwigi z mopem... prosto do mojego małżeństwa.
Wszystko wiedziała lepiej
– Magdo, gdzie trzymasz sodę oczyszczoną? Bo przecież ten zlew aż woła o pomoc – rzuciła Jadwiga wchodząc bez pukania do kuchni, rękawy podwinięte, włosy w wałkach, jakby to był jej dom.
Stałam przy blacie, właśnie mieszałam farsz do jajek. Zamarłam.
– Tam, w szafce po lewej... Ale ja już wszystko wyszorowałam – powiedziałam cicho.
– Och, to nie twoja wina, kochanie. Młode dziewczyny teraz nie wiedzą, że same płyny nie wystarczą. Trzeba jeszcze trochę siły i serca – dodała, pochylając się nad zlewem, jakby ten właśnie zaprosił ją do tańca.
Westchnęłam i wróciłam do jajek. Nie chciałam się kłócić. Przecież to tylko kilka dni. Po prostu przemilczę. Ale przemilczeć się nie dało, kiedy godzinę później usłyszałam chlupotanie w łazience i zobaczyłam, jak moja kosmetyczka leży wywalona na podłodze, a Jadwiga czyści kafelki szczotką do paznokci.
– Mamo, przepraszam, ale... nie trzeba było – zaczęłam.
– Oj, Magdo, to żadna ujma! Jak się jest gospodynią, to się sprząta. A nie, że kremy za trzysta złotych, a w rogu kurz.
Zacisnęłam pięści. Chciałam coś powiedzieć, ale wtedy zadzwonił domofon – Bartek z zakupami. Wpadł z siatkami i od razu ucałował matkę w policzek.
– Oho, mama jak zawsze ratuje sytuację! – zaśmiał się.
– Bartek, możemy pogadać? – rzuciłam ostro, pierwszy raz bez filtra.
– Teraz? Przecież mama pomogła ci ogarnąć wszystko.
– Pomogła?! – wybuchłam. – Przestawiła mi pół mieszkania i wyrzuciła moje rzeczy z łazienki!
Jadwiga patrzyła zimno.
– To mieszkanie mojego syna. Ty tu tylko jesteś.
Wtedy coś we mnie pękło. Patrzyłam na Bartka, ale on milczał.
I to milczenie było najgłośniejszym ciosem, jaki mogłam dostać.
Mąż mnie nie bronił
Cisza po kolacji była cięższa niż blacha mazurka, którą upiekłam wcześniej. Jadwiga zamknęła się w pokoju gościnnym, a Bartek wciąż udawał, że nic się nie stało. Siedział na kanapie, przewijając coś w telefonie.
Usiadłam naprzeciw.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam spokojnie, choć wewnątrz wszystko we mnie krzyczało.
– No... jeśli musimy – mruknął bez entuzjazmu.
– Bartek, ona mnie upokorzyła. W moim domu. A ty... ty nic nie zrobiłeś.
Westchnął.
– Magda, przesadzasz. Mama się tylko stara. Pomagała.
– Pomagała?! Przestawiła moje rzeczy, wyrzuciła kosmetyki, komentuje każdy mój ruch. To nie jest pomoc, to kontrola!
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ty jej po prostu nie lubisz. Od początku się nie dogadujecie, ale przecież to moja mama. Nie będę wybierał między wami.
Zacisnęłam zęby.
– Ale ty już wybrałeś. Za każdym razem, gdy milczysz. Gdy pozwalasz jej traktować mnie jak intruza. Własnej żony nie potrafisz obronić.
Przez chwilę milczał. A potem dodał cicho:
– Może jesteś zbyt drażliwa. Moja mama ma dobre intencje.
Poczułam, jak coś we mnie się łamie.
– Jeśli ona ma tu być częściej niż raz na kwartał, to ja się wyprowadzam. Nie będę dzielić życia z twoją matką.
Nie odpowiedział. Nie zaprzeczył. Nie zapytał, gdzie pójdę. To było jak rozmowa z meblem. Z kimś, kto postanowił zniknąć emocjonalnie. I wtedy zrozumiałam – może zawsze taki był. Tylko ja wcześniej nie chciałam tego widzieć.
Próbowałam się dogadać z teściową
Rano było cicho. Jakby mieszkanie wstrzymało oddech po wczorajszym. Ustawiłam dwie herbaty na stole. Czekałam. Jadwiga zeszła po chwili – szlafrok, wałki, mina jak po pogrzebie. Usiadła naprzeciw, nie patrząc mi w oczy.
– Mamo, chciałabym porozmawiać – zaczęłam cicho.
Spojrzała na mnie z lekkim uniesieniem brwi. – To mów. Jeśli znowu mam słuchać, że jestem problemem, to wolę wrócić do siebie.
– Nie, to nie tak. Ja po prostu... czuję się wypychana z własnego życia. Te święta miały być pierwsze u nas. A ja nie czuję się tu jak gospodyni. Tylko jak pomoc domowa w twoim spektaklu.
Westchnęła teatralnie. – Magdo, ja tylko chcę pomóc. Serio. Ty jesteś taka... delikatna, łatwo się denerwujesz. A ja nie umiem siedzieć bezczynnie.
– Ale ja nie chcę, żebyś mnie wyręczała. Chcę, żebyś uszanowała, że to ja jestem tutaj u siebie. Że mam prawo po swojemu.
Zmarszczyła brwi.
– To ty masz problem, nie ja. Ja zawsze wszystko robiłam dla rodziny. A ty wszystko odbierasz jak atak.
– Bo to boli, mamo. Kiedy przestawiasz moje rzeczy. Kiedy komentujesz, że robię coś nie tak. Chciałabym, żebyś czasem po prostu zapytała, czy potrzebuję pomocy.
W tym momencie wszedł Bartek.
– Znowu się czepiasz? – rzucił zaspanym tonem. – Mama nic złego nie zrobiła.
A mnie... znowu zamurowało.
Pokłóciłyśmy się
Myślałam, że po naszej porannej rozmowie coś się zmieni. Że Jadwiga zrozumie. Ale nie minęła godzina, a znowu usłyszałam dźwięk przesuwanego stołu w salonie.
– Co się dzieje?! – wbiegłam do pokoju.
Jadwiga stała nad dywanem, który właśnie zwinęła. Obok przesunięta kanapa.
– Znalazłam pajęczynę za narożnikiem. A poza tym ten dywan to chyba już lepiej wyprać, co? Bo pachnie, jakby ktoś tu miał psy.
Zamknęłam oczy, zacisnęłam zęby.
– Mamo, ja naprawdę proszę... Nie ruszaj już niczego. Już sprzątałam. Chciałam, żeby wszystko było gotowe. Po mojemu.
– Ale ty się przecież nie znasz! Co ty możesz wiedzieć o prawdziwych przygotowaniach do świąt? – warknęła. – Twoja matka cię tego nie nauczyła?
Stanęłam jak wryta.
– Przepraszam, ale co właśnie powiedziałaś?
– Że twoja matka cię nie nauczyła porządku. Bo jakby nauczyła, to bym teraz nie musiała za ciebie robić.
– Dość! – krzyknęłam. – To moje mieszkanie, moje święta, moje zasady. I nie pozwolę ci obrażać mojej rodziny, ani mnie!
Wpadł Bartek.
– Co się znowu dzieje?
– Twoja matka przekracza granice. A ty? Zawsze tylko „zostaw ją, nie przesadzaj”! Może pora, żebyś się w końcu opowiedział.
Ale Bartek, jak zwykle, tylko patrzył. Bez słowa. A ja pierwszy raz poczułam, że jestem w tym wszystkim sama.
Przestałam być miła
Wieczorem usiadłam na brzegu łóżka i patrzyłam przez dłuższą chwilę na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam jak cień samej siebie. Zmęczona, roztrzęsiona, z oczami przekrwionymi od łez, których nikt nie widział.
Zawołałam Bartka i Jadwigę do salonu. Czekałam, aż usiądą. Jadwiga z miną królowej, Bartek z rezygnacją. Jakby już wiedzieli, że coś się wydarzy.
– Chciałabym coś powiedzieć. Obojgu. Bez krzyków. Po prostu.
Zapanowała cisza. Wzięłam głęboki oddech.
– Nie chcę waszych przeprosin. Chcę tylko, żebyście wiedzieli: granice zostały przekroczone. I ja też mam prawo głosu.
Spojrzałam najpierw na Jadwigę.
– Mamo... nie jesteś mile widziana w moim domu, dopóki nie zrozumiesz, że nie jestem twoją służącą ani rywalką. Nie pozwolę się dłużej poniżać.
A potem na Bartka.
– I ty, Bartek... jeśli nadal chcesz być mężem, musisz wreszcie przestać być tylko synem. Bo ja już nie mam siły walczyć z wami obojgiem.
Jadwiga wstała, oburzona.
– No pięknie. Wypędzasz matkę swojego męża jak psa!
Bartek milczał. Jak zawsze. Wstałam i wskazałam drzwi.
– Mamo, proszę. Teraz.
Wyszła. Obrażona, z trzaskiem. Bartek został, ale nie podszedł. Nie dotknął. Nie powiedział ani słowa.
Nie tak miała wyglądać ta Wielkanoc
Wielkanoc nadeszła… i przeszła. Bez świętowania, bez rodzinnego śniadania, bez uśmiechów przy stole. Na obrusie, który rozłożyłam z takim entuzjazmem tydzień wcześniej, stała tylko niedopita kawa i zimne jajka w majonezie. Nikt nie przyszedł. Nikt nie zadzwonił z życzeniami. Nawet Bartek spakował torbę i po prostu wyszedł.
„Muszę przemyśleć parę rzeczy” – powiedział. A ja nie pytałam, dokąd idzie. Nie prosiłam, żeby został.
W mieszkaniu panowała cisza. Usiadłam przy stole, sama, z kubkiem herbaty. Zamiast świętować, patrzyłam w okno, na sąsiedni balkon, gdzie ktoś właśnie rozwieszał kolorowe pisanki. I pomyślałam: może jeszcze kiedyś zrobię Wielkanoc po swojemu. Bez udawania. Bez teatru. Bo ta, której tak pragnęłam, rozpadła się zanim się zaczęła.
Ale nie żałuję. Nie żałuję słów, decyzji, tej burzy, która w końcu zmiotła to, co mnie dusiło. Może to nie była najpiękniejsza Wielkanoc, ale była prawdziwa. I w tej prawdzie – smutnej, samotnej, ale mojej – po raz pierwszy od dawna poczułam... ulgę.
Magda, 32 lata
Czytaj także:
- „W Wielkanoc stał się cud – siostra mamy z zołzy zmieniła się w milutką ciocię. Wszystko przez słowa księdza proboszcza”
- „Synowa miała mi pomóc robić wielkanocne mazurki, a zamiast tego malowała pazurki. Zero pożytku z tej dziewczyny”
- „W Wielkanoc miałam dla rodziny niespodziankę. Mama się ucieszyła, ale ojciec od razu wystawił mi walizki za drzwi”

