Reklama

Trzydziestka stuknęła mi miesiąc temu i choć nie jestem sentymentalna, to wtedy mocno mnie tknęło – że tak, jakby coś się kończy. Od miesięcy czuję, że mój związek z Adamem to raczej współlokatorstwo niż małżeństwo. Praca, seriale wspólne zakupy – jesteśmy jak dobrze zgrani koledzy z korpo. Niby się nie kłócimy, ale też nie przytulamy. A ja czasem tak bardzo chcę, żeby mnie ktoś po prostu… przytulił.

Reklama

Czułam się samotna

Zbliżała się Wielkanoc. W naszym domu to zawsze była duża sprawa – białe obrusy, wypucowane podłogi, sernik z brzoskwiniami, którego Adam nigdy nie je, ale „bo mama zawsze robiła”. I tak, oczywiście, że szykuję wszystko sama. Adam ma „bardzo ważną prezentację” i musi „wyjechać do Warszawy”, bo „szef nie dał wyboru”. Oczywiście, że uwierzyłam. A może po prostu nie chciałam pytać, bo bałam się odpowiedzi.

Może wcale nie powinieneś wracać! – krzyknęłam mu w słuchawkę, gdy powiedział, że jednak zostaje tam na noc. Potem żałowałam, ale już się nie odezwał.

Po godzinie przyjechał Andrzej – mój teść. Zawsze zapięty pod szyję, zawsze z uwagą w oku. Nie powiem, przystojny facet, choć starszy. Ma coś w sobie. Coś, co sprawia, że człowiek od razu się prostuje i uważa, co mówi. Nigdy się nie lubiliśmy. Zawsze miał coś do powiedzenia o tym, że „kobieta powinna więcej dbać o dom”, a ja wtedy myślałam, że jeśli kiedyś wezmę rozwód, to przez tego właśnie człowieka.

A teraz mam z nim spędzić cały dzień. W pustym mieszkaniu, pełnym niedomówień i emocji, których nie chcę już tłumić. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Ale wiem jedno – czysta podłoga to będzie najmniej istotna rzecz, która się dzisiaj wydarzy.

Byłam zła na męża

– Czy ty sobie żartujesz?! – warknęłam do słuchawki. – Przecież mówiłeś, że wrócisz dziś przed wieczorem!

– Julia, no nie da się, mam spotkanie z klientem, wyszło nagle – tłumaczył Adam głosem, który znałam aż za dobrze. Zmęczonym, obojętnym, jakby nie rozumiał, o co ta cała afera.

– To może wcale nie wracaj! Może zostań tam na święta, co?! – wrzasnęłam i rzuciłam telefon na kanapę. Ze złości aż mnie telepało. Znów zostałam sama z mopem, z praniem, z piekarnikiem, który trzeba doczyścić do połysku.

W tym momencie zadzwonił domofon. Nie miałam siły iść, ale w końcu podniosłam słuchawkę.

– To ja, Andrzej – odezwał się niski, poważny głos.

Świetnie. Wisienka na torcie.

Otworzyłam z grymasem. Teść wszedł, trzymając w ręku torbę z rękawiczkami roboczymi i paczką papieru toaletowego.

Adam mówił, że zostałaś sama z tym wszystkim. Przyszedłem pomóc.

Nie chciałam go tu. Ale nie miałam siły walczyć. Kiwnęłam głową.

– Zaczynamy od łazienki czy od kuchni? – spytał z uśmiechem, który bardziej przypominał grymas u człowieka przyzwyczajonego do dowodzenia.

Wzięłam mopa, podałam mu szczotkę. Bez słowa ruszyliśmy do pracy. A we mnie coś pękało. Nie ze złości. Z niepokoju.

Bo pierwszy raz poczułam, że ten człowiek patrzy na mnie... inaczej.

Teść mi pomagał

– Ty w ogóle wiesz, jak używać tej szczotki? – rzuciłam kąśliwie, widząc, jak Andrzej próbuje wyczyścić fugę, ale bardziej rozmazuje brud niż go zmywa.

– Córciu, ja fugę czyściłem, jak ty jeszcze w pieluchach chodziłaś – odburknął, ale uśmiechnął się przy tym z przekąsem.

– Aha, czyli od tamtego czasu nie miałeś okazji – mruknęłam, wyciskając szmatę. – Bo wygląda, jakbyś nie robił tego od lat.

Andrzej spojrzał na mnie z rozbawieniem.

– Twój Adam też nie bardzo ma dryg do roboty, co? Jak ostatnio mu zleciłem wymianę żarówki u siebie, to czekał na lepsze natchnienie.

Zaczęłam się śmiać. Autentycznie. Może z nerwów, może z ulgi, że wreszcie ktoś powiedział coś o Adamie na głos. Zaczęłam się rozluźniać. Andrzej wyglądał dziś jakoś... inaczej. Mniej jak mój srogi teść, bardziej jak facet, który nie tylko wie, jak chwycić za śrubokręt, ale i jak patrzeć kobiecie w oczy. Tak, dokładnie – zaczęłam to zauważać.

– Wiesz, Andrzej… ty naprawdę jesteś inny, kiedy nie oceniasz.

– A ty jesteś inna, kiedy się nie bronisz – powiedział spokojnie, bez ironii.

Zamilkłam. I pierwszy raz od dawna ktoś mnie zaskoczył. I to nie był Adam.

To miała być tylko miła rozmowa

Deszcz zaczął stukać w szyby, kiedy kończyliśmy przecierać podłogi. Całe mieszkanie błyszczało. A ja… nie.

Stałam w kuchni, w starym swetrze z plamą od detergentów, z włosami spiętymi klamrą i uczuciem dziwnego niepokoju w brzuchu. I wtedy Andrzej wyjął z torby butelkę czerwonego wina.

Myślałem, że wieczorem się przyda. Masz kieliszki?

– Jasne – powiedziałam automatycznie. – Ale uprzedzam – jestem po jednym łyku najgorsza na świecie.

– Nie szkodzi. Ja też – mrugnął i usiadł przy stole.

Zaniosłam kieliszki, usiadłam naprzeciw. Wino było ciepłe, trochę za słodkie, ale rozgrzewało. Andrzej opowiadał o swojej żonie – o tym, jak umarła. Spokojnie, z jakąś łagodnością, której nigdy u niego nie widziałam. Potem zapadła cisza.

– Julia... ty nie jesteś szczęśliwa z Adamem, prawda?

– Nie pyta się takich rzeczy.

– Ale czasem warto, żeby ktoś zapytał.

Zamilkłam. Spojrzałam na niego. I wtedy to się stało. Przesunął dłoń po moim nadgarstku. Nieśmiało. Jakby sprawdzał, czy odsunę rękę. Nie odsunęłam.

– To, co robimy, jest głupie – wyszeptałam, ale serce waliło mi jak szalone.

– Głupie rzeczy czasem są... najlepsze – odparł i pochylił się, całując mnie delikatnie.

I wtedy świat przestał być prosty. Ale pierwszy raz od miesięcy… poczułam się żywa.

Miałam wyrzuty sumienia

Kawa parzyła mi dłonie, ale nie miałam siły jej odstawić. Siedzieliśmy w kuchni, każde z osobna, mimo że przy jednym stole. Andrzej miał zmęczoną twarz. Włosy rozczochrane. Koszulka pomięta. Ale nie wyglądał na takiego, który żałuje. Patrzył na mnie długo, a potem w końcu odezwał się cicho:

To był błąd… ale jedyny taki.

Chciałam się roześmiać. Albo rozpłakać. Albo wrzasnąć, że nie wiem, co to było, ale na pewno nie jedyny. Milczałam. Wokół pachniało jedzeniem. Wszystko w domu lśniło – podłogi, blaty, nawet szyby. Wszystko było idealne. Poza mną.

Andrzej wstał, odstawił swój kubek. Przez moment myślałam, że coś powie. Ale tylko kiwnął głową i wyszedł z kuchni bez słowa, a potem pojechał. Tak, jakby noc wcześniej była snem, albo pomyłką. A może była? Zostałam sama. Patrzyłam w swoje odbicie w oknie – rozczochrana kobieta z czerwonymi oczami i krzywym uśmiechem. Czy to byłam ja? Czy raczej ktoś, kogo jeszcze wczoraj bym nie poznała? Podłoga była czysta. Ale czułam się, jakby coś we mnie się ubrudziło. Coś, czego nie da się wyszorować. Coś, co zostanie, choćbym milion razy zmieniła pościel.

Powrót męża mnie nie cieszył

Drzwi trzasnęły po ósmej. Zamarłam.

– Hej, już jestem – rzucił Adam, stawiając torbę przy szafce na buty. – Coś tak cicho? Ktoś umarł?

Uśmiechnęłam się sztucznie.

– Jeszcze nie – mruknęłam.

Wszedł do kuchni. Rozejrzał się. Mruknął coś o tym, że wszystko wygląda „jak z katalogu”. I wtedy jego wzrok zatrzymał się na drugim, pustym kubku po kawie. Niby nic. Ale Adam był detalistą.

– Był ktoś?

– Twój tata. Pomógł mi trochę. Wiesz, sprzątanie i takie tam.

Adam pokiwał głową, ale jego spojrzenie nie odklejało się od kubka. Cisza między nami zrobiła się gęsta.

– Jak było? Nie pokłóciliście się? – zapytał w końcu, jakby mimochodem.

Wzięłam głęboki oddech. Zadrżały mi palce.

– Wyczyściliśmy wszystko. Dokładnie – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Nie odpowiedział. Tylko skinął głową i poszedł do łazienki. Zostałam sama w kuchni. Znów. Jakby nie wrócił. Jakby nigdy nie istniał. Patrzyłam na jego kurtkę na wieszaku i zastanawiałam się, czy jeszcze chcę, żeby tu była.

Julia, 31 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama