Reklama

Samotnie wychowuję syna już od wielu lat. Z mężem rozstaliśmy się w zgodzie, chociaż nie brakowało między nami sporów – głównie w kwestiach związanych z wychowaniem Michała. Niestety, to była ta jedna, najważniejsza kwestia, w której nie mogłam się tak po prostu odciąć od byłego męża.

Samodzielne macierzyństwo nie było łatwe

Urodzenie dziecka to kontakt na całe życie, z którego nie da się wycofać. Mieliśmy z Antkiem skrajnie inne poglądy, skrajnie inne podejście do życia. Gdy byłam młoda, myślałam, że „przeciwieństwa się przyciągają” i że to dobrze, że „się uzupełniamy”.

Niestety, nic bardziej mylnego. Wystarczyło nam kilka lat, żeby dojść do wniosku, że właściwie nie mamy ze sobą wiele wspólnego i że jesteśmy ze sobą zwyczajnie nieszczęśliwi. Nie chciałam, żeby nasze kiepskie małżeństwo odbijało się na dziecku, więc postanowiliśmy się rozstać.

Pewnie, były momenty, że było mi ciężko – oczywiście, Michał mieszkał tylko ze mną, przez co z wieloma rzeczami musiałam sobie radzić sama. Nie powiem, że Antek nie angażował się w jego życie i wychowanie, bo był tu uczciwy i obowiązkowy, ale to nie zmieniało faktu, że przez większość czasu byłam samotną matką.

– Jak nie kupisz mi klocków, to wyprowadzę się do taty! On na pewno mi kupi! – regularnie słyszałam takie „groźby” ze strony kilkuletniego syna.

Bywało mi bardzo przykro

Niewiele mówi się o tym, że samotne matki, poza tym, że muszą ogarnąć codzienność zarówno finansowo, jak i czasowo, regularnie są też szantażowane emocjonalnie przez swoje dzieci. „Jesteś beznadziejną mamą”, „wolałbym mieszkać z tatą”, „dlaczego nie możesz być taka jak tata?” – to słowa, które słyszałam regularnie.

Oczywiście, weekendowy ojciec zawsze jest obecny, roześmiany, zaangażowany. Nie wymaga, tylko rozpieszcza, bo żal mu straconego czasu. Od wymagania i wychowywania jest matka, z którą dziecko żyje na co dzień – dlatego jest tą złą. W samotnym rodzicielstwie jest znacznie więcej wyzwań, niż ludziom się wydaje, ale przez wiele lat wierzyłam, że robię to dobrze.

Gdy Michaś trochę podrósł, z zadowoleniem zauważyłam, że mamy silną, dobrą relację. Nie sprawiał mi większych problemów, a i z Antonim udało mi się z czasem wypracować jakiś wspólny front i wspieraliśmy się w niektórych metodach wychowawczych. Gdy czegoś bezwzględnie zakazywałam synowi, ojciec też mu na to nie pozwalał. Doceniałam to, bo wiedziałam, jak wygląda życie moich koleżanek, które samodzielnie wychowywały dzieci, a jednocześnie żyły z ich ojcami w wiecznym konflikcie. To był istny koszmar. A u mnie wszystko jakoś się układało. Im starszy był Michał, tym bardziej czułam, że odwaliłam kawał dobrej roboty.

Syn wszedł w nastoletnie lata

Niestety, nie da się przeskoczyć tak zwanego „głupiego wieku”. Każdy przechodził tę fazę, kiedy nie ma się jeszcze zbyt wiele w głowie, a najważniejszą rzeczą na świecie jest aprobata kolegów i bycie „cool”. I Michała w końcu dopadła ta faza. Durne zakłady, przechwałki przed kolegami, jakieś dziwaczne pomysły znalezione w internecie. Miałam cichą nadzieję, że piętnastolatek ma już jakieś „dorosłe” zainteresowania i zastanawia się trochę nad tym, jak działa świat.

Ale Michał, jak zauważyłam, bez refleksji łykał wszystko, co podsuwały mu media społecznościowe i formował sobie na tej podstawie poglądy. Nie interesowało go nic, co wymagało większego wysiłku niż „szybkie wygooglowanie”. Wiedziałam jednak, że nie tylko ja się z tym mierzę.

Te dzieciaki teraz zupełnie głupieją od tego wszystkiego, co jest w internecie – westchnęła moja przyjaciółka Marysia, również mama kilkunastoletniego chłopca.

– Wiem! A przecież nie możesz im zabrać telefonu czy komputera, bo cię znienawidzą i poczują się odcięci od całego towarzystwa... Jak tu znaleźć złoty środek? Mnie powoli brakuje pomysłów, Marynia – odpowiedziałam jej, gdy któregoś dnia piłyśmy kawę na mieście.

– Chyba po prostu trzeba przeczekać i liczyć, że przejdzie...

– Sama nie wiem... – zawahałam się. – Zaraz Wielkanoc, miałam nadzieję, że Michał będzie miał już tyle oleju w głowie, że w końcu trochę mi pomoże, przecież nie jest już dzieckiem. Poza tym zaraz ma mieć bierzmowanie, to przecież taki ważny sakrament, a jego nie da się zagonić w niedzielę do kościoła. Martwi mnie to.

– Zobaczysz, wszystko się ułoży – pocieszyła mnie przyjaciółka.

Miałam taką nadzieję, ale wszystkie rozmowy, które zaczynałam z Michałem o wierze i znaczeniu świąt wielkanocnych, kończyły się awanturą.

Mnie nie przekonują te bzdury, jakiś niewidzialny facet i jego urodzony przez dziewicę syn, co chodził po wodzie. Dzięki, ale komu innemu opowiadaj te wszystkie bajki – komentował kpiąco syn.

Michał, jak możesz?! Nie wiem, kto ci naopowiadał takich rzeczy, bo w tym domu zawsze byliśmy wierzący i tak cię wychowywano! – oburzałam się.

– Ale może wydoroślałem i przestałem w to wszystko wierzyć – skwitował.

Żebyś ty faktycznie wydoroślał! – prychnęłam.

Bardzo bolało mnie zachowanie syna, ale nie chciałam robić awantury, więc w końcu ucinałam temat. Nawet nie chciałam znów go zaczynać, bo nie miałam pojęcia, jak to zrobić. Bałam się jednak, że moja rodzina zacznie wypytywać Michała o świąteczne zwyczaje albo nadchodzące bierzmowanie i że chłopak palnie coś głupiego. Jak się okazało, słusznie.

Syn narobił mi wstydu przed rodziną

Pochodzę z wierzącej rodziny. Dla nas religijne tradycje zawsze były ważne i zawsze ich przestrzegaliśmy. Co więcej, bardzo to lubiliśmy. Nadawało to życiu sensu i sprawiało, że święta były doświadczeniem duchowym, a nie tylko okazją do zjedzenia żuru i spotkania z rodziną. Robiłam wszystko, żeby i w Michale zaszczepić tę duchową potrzebę, ale niestety, w tym wieku głupoty z internetu wygrywały z moimi mądrościami.

– I co tam, wnusiu, byłeś ze święconką? – zapytała Michała moja mama, gdy zasiedliśmy do śniadania w niedzielny poranek.

– Nie – odparł butnie mój syn. – Nie chodzę do kościoła.

Co ty wygadujesz? – zapytała zdziwiona, kładąc dłoń na piersi.

– Michał – zwróciłam mu uwagę i wzrokiem dałam do zrozumienia, żeby nie kontynuował tematu.

Zignorował mnie.

Daj spokój, babcia, jakiś facet w sukience mówi ci, co masz robić i ty w to wszystko wierzysz? – palnął.

– Michał! – syknęłam. – Nie wygaduj głupot!

Wywrócił oczami.

– Aj, Michaś, każdy ma w życiu moment zwątpienia. Rozumiem, że się buntujesz – powiedziała dobrotliwie moja mama. – Ale to przechodzi. W końcu zrozumiesz, że nie ma niczego ważniejszego od Boga.

– Ja się dziwię, że ty wciąż w to wierzysz – odparł butnie Michał, a ja kopnęłam go pod stołem. – Przecież nauka temu przeczy! Facet nie mógł chodzić po wodzie, ani zamienić jej w wino!

– Na tym polega wiara, Michaś. Gdyby były na to dowody, to nie musielibyśmy wierzyć, po prostu byśmy wiedzieli – tłumaczyła cierpliwie moja mama.

Nie wiedziałam, co robić

Kątem oka widziałam, jak moje siostry rzucają sobie porozumiewawcze spojrzenia. Płonęłam ze wstydu, a syn uparcie kontynuował swoje wywody.

– A czy w kosmitów też wierzysz, babcia? – zapytał bezczelnie.

– Nie – odparła moja mama.

– A widzisz, a na nich jest znacznie więcej dowodów! – mądrzył się.

Mama roześmiała się. Na szczęście nie miała konfliktowej natury. Co nie zmieniało faktu, że Michał zachowywał się niedopuszczalnie, a ja nie miałam nad nim kontroli.

– Misiek, daj już spokój, wstyd opowiadać takie bzdury w święta – powiedział w końcu mój ojciec, nieco ostrzej.

– To zwykła niedziela, dziadku! Żadne święto! Nikt nie zmartwychwstał, bo ludzie nie potrafią zmartwychwstać! To wszystko bujda, żeby tylko trzymać was na smyczy i żebyście robili to, co ta sekta wam powie! – wściekł się Michał.

– DOSYĆ! – krzyknęłam w końcu. – Dosyć tych bzdur! Uważaj sobie, co chcesz, ale przestań nas wszystkich obrażać, i to w święto, które jest dla nas bardzo ważne.

Michał zasznurował usta nadąsany, ale w końcu zamilkł.

Pogadamy w domu, ale nie myśl sobie, że takie zachowanie będzie tolerowane – syknęłam.

Spojrzał na mnie wrogo.

Trudno, może i znowu muszę stać się „złą matką”, żeby poukładać mu trochę w głowie. Nie pozwolę, żeby mój syn chodził po świecie i wygadywał bzdury o rzeczach, których nawet nie próbuje zrozumieć!

Alicja, lat 42


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama