Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam lubić święta, ale odkąd wyszłam za Pawła, Wielkanoc kojarzy mi się raczej z napiętym żołądkiem niż z żurkiem. Już kilka dni przed wyjazdem do jego rodzinnego domu czuję, jak rośnie mi gula w gardle. Bo przecież wszystko będzie jak zwykle. Krystyna, moja teściowa, najpierw uśmiechnięta, obcałowująca wszystkich na przywitanie, z czułością pytająca, „czy nie jesteśmy głodni po tej długiej drodze”. A potem... teatrzyk. Scena jedna, akt drugi: wielkanocne śniadanie i lament.

Reklama

Teściowa to męczennica

Rok temu płakała, bo nikt nie podziękował jej za babkę drożdżową. Dwa lata temu poszło o to, że Paweł zapomniał jej ulubionego serka ze sklepu ekologicznego. A trzy lata temu, kiedy byłam u nich pierwszy raz jako „żona”, Krystyna dramatycznie zapytała przy stole, czy „to już koniec bliskości między synem a matką”. Nie wiem, dlaczego Paweł tego nie widzi. A może widzi, tylko nie chce przyznać, że jego matka to mistrzyni emocjonalnej manipulacji. Typowa męczennica – robi wszystko sama, bo „nikt nie pomoże”, ale i tak wyliczy, ile godzin stała przy kuchence i kto nie pochwalił jej sałatki jarzynowej.

W tym roku powiedziałam sobie: dość. Jeśli znowu zacznie szloch przy stole, wstaję i wychodzę. Paweł się tylko uśmiechnął. Ale ten uśmiech był jakiś... wymuszony. Jakby też się bał, co tym razem jego matka odpali. Bo w tym domu nic nie jest przypadkiem. A Wielkanoc to nie święta – to teatrzyk Krystyny. I ja, niestety, mam miejsce w pierwszym rzędzie.

Od razu byłam zła

– Jeśli znowu zacznie płakać przy stole, wychodzę. Mówię serio, Paweł.

Siedziałam sztywno w fotelu pasażera, a dłonie ściskałam tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Paweł prowadził w milczeniu. Tylko raz zerknął na mnie kątem oka.

– Aga, proszę cię, to tylko dwa dni. Daj spokój. Ona się stara...

– Nie. Ona udaje, że się stara. A potem robi przedstawienie, żeby wszyscy jej współczuli. I oczywiście to ja jestem winna. Bo jestem za cicha, za pewna siebie albo – jak to ostatnio powiedziała – „za nowoczesna”.

Paweł westchnął i uderzył palcami w kierownicę.

– Nie możesz po prostu... nie reagować?

Prychnęłam. Serio, nie reagować? Jakby dało się przejść obojętnie obok kobiety szlochającej nad faszerowanymi jajkami.

– Ty jej nie widzisz, bo jesteś przyzwyczajony. Ale ja nie jestem twoją matką ani twoją terapeutką. I nie zamierzam siedzieć bezczynnie, kiedy ona znowu zacznie swoją szopkę.

Paweł milczał, ale widziałam po jego zaciśniętej szczęce, że wcale nie jest mu łatwo. Gdzieś w nim też buzowały emocje. Między nimi był ten dziwny, chory układ. On nie umiał postawić granic, ona uwielbiała je przekraczać. Spojrzałam przez szybę na przemykające drzewa i poczułam, że znowu jadę nie na święta, ale na jakąś emocjonalną huśtawkę. I chyba najbardziej przerażało mnie to, że... mogę mieć rację.

Nie pomyliłam się

– No to siadamy, kochani! Wszystko gotowe, gorące, jak trzeba – zawołała Krystyna, z gracją baletnicy roznosząc półmiski. Miała na sobie fartuszek w zajączki i tak szeroki uśmiech, że aż mnie zęby zabolały.

Usiedliśmy. Paweł z jednej strony stołu, ja po jego lewej. Naprzeciw Edward – milczący jak zwykle. Obok niego córka Krystyny z mężem, ich dzieci już coś tam szeptały i chichotały. Krystyna nalała każdemu żurku, wzdychając przy tym ciężko, jakby zupę czerpała wiadrem z rzeki.

– No, tylko spróbujcie... Mam nadzieję, że smak wam odpowiada. Sama robiłam, bo wiadomo – nie każdy potrafi coś więcej niż tylko paznokcie sobie zrobić, prawda, Agnieszko?

Łyżka zamarła mi w powietrzu. Paweł spojrzał na mnie ostrzegawczo, jakby błagał: „Nie teraz”. Więc się uśmiechnęłam. Blado.

– Żurek pyszny – mruknęłam.

– Dziękuję. Bo wiecie, ja to tak zawsze – wszystko sama. Sałatki, mięsa, ciasta... Nikt nie pomoże, ale wymagania to mają wszyscy. – Głos jej zadrżał. – A ja? Ja to się liczę tylko wtedy, jak coś trzeba...

Zamilkła, po czym teatralnie wytarła oczy serwetką. Cisza. Napięta jak struna. Dzieci zamilkły. Edward chrząknął, ale nic nie powiedział. Paweł wpatrywał się w stół. Ja zaciskałam szczęki.

I wtedy Krystyna dodała:

– Ale co ja tam wiem. Taka stara baba, co się wszystkim tylko narzuca.

Łzy pociekły jej po policzkach, wpadając prosto do talerza z żurkiem. I oto był – teatrzyk rozpoczęty.

Teściowej puściły nerwy

Krystyna łkała cicho, trzymając łyżkę w zaciśniętej dłoni jak rekwizyt. Przez chwilę nikt się nie odezwał. W tle tykał zegar w kuchni, a ja miałam ochotę nim rzucić o ścianę.

– Mamo, proszę cię... – Paweł odezwał się w końcu cicho, zmęczonym głosem.

– Nie, Pawełku, nie odzywaj się. Ty mnie zawsze próbujesz uciszyć. Jakby moje emocje były niewygodne. Jakby to, że jestem twoją matką, już nic nie znaczyło!

– Krystyna, może nie przy stole... – wtrącił Edward, podnosząc brew.

I wtedy to się stało.

– A ty się lepiej nie odzywaj! – Krystyna rzuciła serwetkę na stół. – Bo przynajmniej ja wiem, że Paweł to wcale nie twój syn!

Widelce zadźwięczały o talerze. Ktoś zakaszlał. Dzieci przestały oddychać. Edward zamarł. Wstał powoli, jakby był nagle o dwadzieścia lat starszy.

– Ty chyba oszalałaś – powiedział tylko, po czym wyszedł bez słowa z jadalni.

– Co to miało znaczyć? – Paweł patrzył na matkę szeroko otwartymi oczami. – Co ty właśnie powiedziałaś?

Krystyna wyglądała, jakby sama nie wierzyła, że to powiedziała. Milczała. Patrzyła na stół. Na swój talerz. Na żurek, w którym teraz unosił się kawałek mokrej chusteczki. A ja? Już nie czułam złości. Czułam obrzydzenie. I smutek.

– To już nawet święta nie są święte w tym domu – szepnęłam i odsunęłam się od stołu.

Teść był z nami szczery

Paweł długo siedział w milczeniu, jakby nie mógł się ruszyć. W końcu wstał. Nie spojrzał na nikogo, po prostu wyszedł z jadalni, zamykając za sobą drzwi. Zostaliśmy w ciszy. Krystyna wpatrzona w stół. Ja – w nią. Znałam ten wzrok. To nie było zaskoczenie. To było wyrachowanie. Albo desperacja. Wyszłam za Pawłem. Znalazłam ich na tarasie. Edward opierał się o balustradę, patrząc gdzieś w dal, jakby w śniegu miał znaleźć odpowiedź.

– To prawda? – zapytał Paweł.

Edward nie odpowiedział od razu. Pokręcił głową, jakby próbował wyrzucić z siebie to, co utkwiło mu w gardle.

– Nie wiem – powiedział w końcu. – Nigdy nie pytałem. Nigdy nie chciałem wiedzieć.

– Co to znaczy „nie chciałeś wiedzieć”? – głos Pawła zadrżał.

– To znaczy, że... kiedy twoja matka zaszła w ciążę, byliśmy w bardzo trudnym momencie. Ja... miałem swoje podejrzenia. Ale zostałeś moim synem. W sercu. I tyle.

Paweł zbladł. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie stracił grunt pod nogami.

– Czyli to możliwe?

– Tak – padła odpowiedź.

– Dlaczego teraz?! – wykrzyknął Paweł. – Dlaczego ona to powiedziała właśnie teraz?!

Edward spojrzał na syna po raz pierwszy.

– Bo Krystyna zawsze wiedziała, kiedy coś powiedzieć, żeby zabolało najbardziej.

Wróciliśmy do domu. W salonie było cicho. Krystyna zniknęła gdzieś na górze. A ja spojrzałam na Pawła i wiedziałam jedno – coś w nim pękło.

Mąż czuł się oszukany

W samochodzie w drodze powrotnej było cicho. Paweł prowadził z tą samą twarzą, z jaką siedział przez resztę świąt – martwą. Nie zapytał, czy mi zimno. Nie zauważył, że nie jem. Nie odezwał się ani razu. Jakby zostawił cząstkę siebie w tamtym domu.

Weszliśmy do mieszkania, rzuciłam torbę w kąt. On usiadł na kanapie i patrzył w przestrzeń. W końcu usiadłam obok niego i dotknęłam jego dłoni.

– Co teraz?

– Muszę się dowiedzieć – wyszeptał. – Muszę wiedzieć, czy jestem jego synem, czy nie. Czy całe moje życie to była fikcja.

– DNA?

– Tak. Tylko wtedy przestanę się zastanawiać, czy ktoś mnie całe życie okłamywał.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo przecież to nie był już tylko jego dramat. To wszystko zaczynało się wylewać na nas. Na mnie.

– Aga... – Spojrzał na mnie po raz pierwszy od godzin. – Jeśli to się okaże prawdą... nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, kim jestem bez tej historii, w którą wierzyłem całe życie.

Pokręciłam głową.

– Paweł, ja chcę ci pomóc. Ale nie chcę tonąć z twoją rodziną. Nie chcę być kolejną aktorką w tym teatrzyku.

Nie odpowiedział. Tylko znów spojrzał gdzieś daleko.

To już nie jest ta sama rodzina

Minęły dwa tygodnie od tamtej Wielkanocy. Od tamtego żurku z łzami i niespodzianki teściowej. Paweł jest coraz bardziej zamknięty. Wysłał próbki DNA. Czeka. Nie mówi wiele, a jeśli już, to krótko, mechanicznie. Jakby odcinał się od wszystkiego, co jeszcze niedawno było „nasze”.

Krystyna nie odbiera telefonów. Napisała jednego SMS-a: „Nie chciałam, żeby tak to wyszło.” Tylko tyle. Nie wiem, czy mam ochotę ją jeszcze kiedykolwiek zobaczyć. I co bym jej wtedy powiedziała.

Patrzę na Pawła i czuję, że nie tylko on stracił grunt pod nogami. Ja też. Bo nie wiem, czy potrafię budować przyszłość w cieniu takiej przeszłości. Wielkanoc to był teatrzyk teściowej. Ale nie wiem, czy chcę oglądać kolejne akty tej tragikomedii. Może lepiej zejść ze sceny, póki jeszcze mogę.

Agnieszka, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama