„Wieczory spędzamy przy świeczkach, bo mąż wyłącza prąd na noc. Dzieciom daje do zabawy kartony, bo zabawki to zbytek”
„Dzieci zwinęły stare gazety, pokolorowały je kredkami i udawały, że to piłki. Nie mają lampki nocnej, więc gdy zapada zmrok, bawią się przy drzwiach – jedynym miejscu, gdzie przez szybę wpada światło z klatki schodowej”.

Codzienność mojego domu była jak tykanie zegara – rytmiczne, ale pozbawione życia. Nie słychać u nas śmiechu, nie ma też muzyki ani szumu telewizora. Jest cisza. Nie ta kojąca, jak nad jeziorem o poranku. Nasza cisza była jak cienka warstwa kurzu, której nikt nie zdmuchuje. Dzieci bawiły się papierowymi kulkami. Zwinęły stare gazety, pokolorowały je kredkami i udawały, że to piłki. W salonie zrobiły sobie „boisko”. Nie mają nawet lampki nocnej, więc gdy zapada zmrok, bawią się przy drzwiach – jedynym miejscu, gdzie przez szybę wpada światło z klatki schodowej.
Szczotka sunęła po podłodze powoli. Zawsze zamiatam wieczorem, bo wtedy mniej widać. Mam chore biodro, ale nie chcę, żeby Paweł coś powiedział. Nie lubi, gdy coś zostaje zrobione byle jak. Musi być czysto.
– Mamo, a włączysz lampkę? – spytała cicho Marysia, ciągnąc mnie za rękaw.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie chciałam znów słyszeć, że prąd kosztuje.
– Nie włączaj – odezwał się Paweł z kuchni. – Jeszcze jasno. Przez okno widać.
Pokiwał głową na potwierdzenie własnych słów, a ja nie powiedziałam nic. Tak było najlepiej. Nie prowokować. Nie odzywać się niepotrzebnie. Przeczekać.
Zupa stygła na kuchence. Nie mieliśmy mikrofalówki, bo to zbędny luksus. Nie mieliśmy też odkurzacza – miotła wystarczy. Kiedy coś się psuje, Paweł długo analizuje, czy warto naprawiać. Czasem mówi, że lepiej nie mieć, niż mieć niepotrzebne.
Oszczędzał na wszystkim
To był zwykły poniedziałek. Zupa pyrkała na małym ogniu, a ja starałam się robić wszystko po cichu. Kiedy Paweł wszedł do łazienki i zobaczył zapalone światło, nawet nie spojrzał na mnie. Tylko zapytał lodowatym tonem, jakbym była sprzątaczką w hotelu, a nie jego żoną:
– Po co zapaliłaś to światło? Przecież i tak przez okno wszystko widać.
Stałam z ręcznikiem w dłoni i przez chwilę zastanawiałam się, czy coś odpowiedzieć. Nie dlatego, że nie miałam słów, ale dlatego, że nie wiedziałam, czy mam do nich prawo.
– Bo chciałam zobaczyć twarz, nie tylko kontury – powiedziałam cicho, nie patrząc mu w oczy.
To było więcej niż zazwyczaj. Paweł spojrzał na mnie zaskoczony, a może znudzony. Trudno było odczytać jego minę.
– Jak będziesz płacić rachunki, to sobie będziesz świecić – mruknął i odszedł do salonu.
Kiedy tego wieczoru przykrywałam dzieci, dotarło do mnie, że nigdy nie powiedziałam im, że mogą marzyć. Że nie pokazałam im, jak to jest coś wybierać. A przecież ja sama też kiedyś marzyłam. I wtedy zapytałam siebie: czy ja naprawdę dalej chcę żyć tak, jakby mnie nie było?
Nie znały świata
Był chłodny dzień, ale słońce jakby próbowało się przebić przez warstwę chmur. Siedziałam na taborecie w kuchni i łatałam dziurę w spodniach Jerzyka. Obok, przy drzwiach, dzieci bawiły się w swój ulubiony teatrzyk. Z kartonowego pudła po odkurzaczu, który kiedyś przywiozła nam siostra Pawła, zrobiły coś na kształt telewizora. Wycięły prostokąt, obkleiły go kolorowym papierem.
Marysia narysowała guziki. Jerzyk siedział za „ekranem” i recytował fragment bajki, którą znał już na pamięć. W tle słychać było szeleszczenie papierowych kulek – ich własnych piłek, które czasem udawały owce, a czasem meteoryty.
– Mamo, zobacz, teraz mamy swój program – powiedział Jerzyk z dumą, wychylając się zza kartonu.
Uśmiechnęłam się. Ten obraz był piękny i bolesny jednocześnie. Ich dzieciństwo było jak ten karton – prowizoryczne, zrobione z niczego, pełne wysiłku, żeby udawać coś lepszego.
– Mamo, a ty miałaś kiedyś telewizor? – zapytała Marysia, siadając mi na kolanach.
– Tak. Nawet pilotem zmieniało się kanały.
– A co to jest pilot?
Spojrzałam na nią i poczułam, jak coś mnie ściska w środku. Jak w ogóle wyjaśnić, że w moim dzieciństwie były takie rzeczy jak telewizor czy radio?
Byłam w kryzysie
Pamiętałam, jak mama wieszała koronkowe firanki, jak ojciec robił domowy popcorn na patelni. Mieliśmy kasety z bajkami i chociaż telewizor był stary, to działał, a jego ekran świecił ciepłym, pomarańczowym światłem, które zalewało cały pokój. Tamten świat był niedoskonały, ale kolorowy. A mój dzisiejszy? Cichy. Szary. Ograniczony do minimum.
Zaczęłam wtedy myśleć o tym, jak bardzo się oddaliłam od tej dziewczynki, którą kiedyś byłam. Jak długo już nie marzyłam o niczym więcej, niż byle przeżyć spokojny dzień. I w tamtym właśnie momencie, wśród tych papierowych kulek i udawanych guzików, w mojej głowie po raz pierwszy od dawna pojawił się bunt. Wiedziałam, że to wszystko nie jest normalne. Że nie chcę, żeby moje dzieci zapamiętały dzieciństwo jako czas, kiedy nie znały słowa „pilot”.
Podjęłam decyzję
Obudziłam się przed świtem. Dzieci spały jeszcze głęboko, oddychając cicho, spokojnie. Jerzyk miał jedną rękę poza kołdrą, Marysia przytulała się do lalki, którą jej uszyłam. Widziałam ich w świetle latarni wpadającym przez zasłonę. Wszystko było jak zawsze. I właśnie to „jak zawsze” sprawiło, że już nie mogłam zostać.
W kuchni stały przygotowane torby. Pakowałam je po trochu przez tydzień, chowając rzeczy w zakamarkach szafy. Książki dzieci, ubrania, ważne dokumenty. Teraz tylko włożyłam buty, płaszcz i kaptur. Otworzyłam drzwi bez dźwięku. Nawet zamek nie zaskrzypiał.
Pociąg odchodził o 6:12. Wiedziałam, że zdążę. Nie zostawiłam listu. Nie tłumaczyłam się. Nie musiałam.
Idąc po cichym chodniku, czułam strach, ale też coś, czego nie znałam od dawna – ulgę.
Anna, 36 lat
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że dostanę mieszkanie w spadku po babci, ale mnie wykiwała. I wiem, kto jej tak doradził”
- „Mąż co tydzień gra w totolotka i marzy o milionie, ale skąpi mi 30 zł na kino. W końcu straciłam cierpliwość”
- „W pracy plotkowali, że awansowałam przez łóżko. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, kto chciał mi zaszkodzić”

