„Wesele przyjaciół stało się gwoździem do trumny mojego małżeństwa. Wiedziałam, że nie ma czego ratować”
„Nie krzyczałam. Wbrew wszystkiemu, byłam spokojna. Może za spokojna. Ale to był ten rodzaj spokoju, który przychodzi wtedy, kiedy już nie ma nadziei, kiedy nie walczysz, tylko kapitulujesz”.

- Redakcja
Jeszcze kilka lat temu ślub był dla mnie świętością. Mimo że nie nosiłam nazwiska męża, bo zostałam przy swoim, traktowałam przysięgę bardzo serio. Zbyt serio, jak się okazało. Uważałam, że „na dobre i na złe” to nie jest pusty frazes, tylko obietnica. Nawet gdy było źle, szukałam sposobów, żeby to naprawić, nie uciec. Mateusz był spokojny, zamknięty w sobie, ale ufałam mu. Aż do tamtego wesela. Zaproszenie od Darka, naszego wspólnego przyjaciela, miało być miłym wydarzeniem. Przynajmniej tak sądziłam. Jeszcze nie wiedziałam, że tamta noc wywróci całe moje życie do góry nogami.
Zaproszenie wiele zmieniło
Zawsze lubiłam śluby. Ich romantyczność, ten moment wzruszenia, kiedy panna młoda idzie do ołtarza. Wzruszało mnie to, nawet jeśli to nie był mój własny ślub. Gdy Darek wręczył nam zaproszenie na swój, ucieszyłam się szczerze. To był jeden z tych przyjaciół, co potrafił sprawić, że każde spotkanie zamieniało się w przygodę. Z Mateuszem znali się od liceum, ja dołączyłam do tej paczki później, ale szybko stałam się jej częścią.
– Wesele będzie z przytupem – zapowiedział Darek z błyskiem w oku. – Żadnych dętych klimatów, tylko dobra zabawa!
Mateusz się uśmiechnął, ale znałam go zbyt dobrze, żeby nie zauważyć, że coś jest nie tak. Ostatnio coraz częściej zdarzało się, że odpływał myślami, jakby był obok, ale nie ze mną. Mówił, że to stres w pracy, że jakieś zmiany w firmie, ale ja coraz częściej czułam się jak mebel w naszym mieszkaniu. Stałam, byłam, spełniałam swoją funkcję. Ale nie czułam się potrzebna.
– Dobrze, że Darek nas zaprosił – rzuciłam, kiedy jechaliśmy samochodem na wesele. – Może się w końcu trochę rozerwiesz.
– Przecież jestem rozluźniony – odpowiedział, nie patrząc na mnie.
– Oczywiście – powiedziałam cicho, patrząc przez okno.
Nie wiedziałam jeszcze, że Mateusz na tym weselu rozluźni się bardziej, niż byłabym w stanie przewidzieć. Że między kieliszkiem a kolejnym tańcem wydarzy się coś, czego nie da się cofnąć.
Miała być zabawa
Założyłam sukienkę, którą kupiłam specjalnie na tę okazję. Czerwona, do kolan, lekko opinająca talię. W lustrze wyglądałam dobrze. Może nawet trochę za dobrze, jak na kobietę, która od miesięcy nie czuła się pożądana przez własnego męża.
– Ładnie wyglądasz – powiedział Mateusz, ale to było jak podanie ręki bez uścisku. Puste słowa, rzucone bez refleksji.
Wesele odbywało się w dworku pod Warszawą, piękne miejsce. Darek i jego narzeczona od razu wciągnęli nas w towarzystwo, stoły uginały się od jedzenia, orkiestra grała lepiej niż większość DJ-ów. Przez pierwsze godziny jeszcze czułam, że jestem częścią czegoś miłego. Że może nie jest z nami aż tak źle. Ale potem pojawiło się wino. Dużo wina.
Mateusz nie był typem, który się upijał. Zwykle to ja wypijałam więcej, on zostawał trzeźwy, trochę zdystansowany. Tym razem było odwrotnie. Pochłaniał kolejne kieliszki czerwonego wina jakby to była woda. Ożywił się. Śmiał. Nawet tańczył – najpierw ze mną. Potem... już nie. Zobaczyłam ich pierwszy raz przy barze. Dziewczyna z jasnymi włosami, w satynowej sukience. Nie kojarzyłam jej. Nie była z rodziny Darka. Mateusz pochylał się do niej zbyt blisko, a ona śmiała się głośno, dotykając jego ramienia. Poczułam lodowaty skurcz w żołądku.
– Karola, zatańczysz? – zapytał Darek, podchodząc do mnie znienacka.
Skinęłam głową. I zatańczyłam. Ale w głowie miałam tylko jedną myśl: kim ona jest i czemu on patrzy na nią tak, jak nie patrzył na mnie od miesięcy?
Tańce i tajemnice
Darek zawsze potrafił odciągnąć mnie od smutków. Na parkiecie był w swoim żywiole – lekki, żartobliwy, nieco zuchwały, ale nigdy nachalny. Wiedział, kiedy przytrzymać mnie dłużej przy biodrze, a kiedy puścić, zanim zrobi się niezręcznie.
– Karola, ty to powinnaś częściej się uśmiechać – rzucił, kiedy zakończyliśmy pierwszy taniec.
– Łatwo ci mówić – westchnęłam. – Ty się właśnie żenisz, a ja próbuję udawać, że moje małżeństwo jeszcze jakoś funkcjonuje.
Darek zmrużył oczy, ale nic nie powiedział. Wiedziałam, że zauważył już wcześniej, co się dzieje między mną a Mateuszem. Nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym – nasze rozmowy były krótkie, spojrzenia chłodne, gesty wymuszone. Wróciliśmy do stołu. Mateusza nie było. Jego marynarka nadal wisiała na oparciu krzesła, ale on sam gdzieś zniknął. Wstałam, niby tylko żeby się przejść, ale tak naprawdę po to, żeby go znaleźć. I znalazłam. W ogrodzie, przy altanie. Z tą samą dziewczyną.
Nie całowali się. Jeszcze nie. Ale ich bliskość, sposób, w jaki do siebie mówili, jak on patrzył jej w oczy – wszystko we mnie krzyczało.
– Przeszkadzam? – zapytałam chłodno, stając tuż za nimi.
Mateusz drgnął, jakby dopiero mnie zauważył.
– Karola, nie wygłupiaj się... – zaczął.
– Czy to jest ten moment, w którym mam się zaśmiać, odwrócić i wrócić na parkiet? – syknęłam. – Bo nie wiem, jak to się gra. Jeszcze nie próbowałam być upokarzaną żoną w środku wesela.
Słowa, których nie da się cofnąć
Przez chwilę nikt się nie odezwał. Dziewczyna spuściła wzrok i zaczęła się cofać, jakby nagle zrozumiała, że przekroczyła niewidzialną granicę. Mateusz też milczał, ale ja już nie miałam siły czekać na jego słowa.
– Może wy dokończcie tę rozmowę, a ja wrócę do reszty – rzuciłam. – Albo nie. Może po prostu pojadę do domu, co?
– Karola, nie dramatyzuj – powiedział, ale ton miał już inny. Napięty. Jakby też coś w nim pękło.
– Nie dramatyzuj? – powtórzyłam wolno. – Czy ty słyszysz, co mówisz? Stoisz w środku nocy z obcą kobietą, śmiejesz się z nią, dotykasz jej jakbyś zapomniał, że masz żonę, a teraz mi mówisz, żebym nie dramatyzowała?
– Bo to nic nie znaczyło – mruknął.
– Dla mnie znaczyło – odpowiedziałam cicho.
Nie krzyczałam. Wbrew wszystkiemu, byłam spokojna. Może za spokojna. Ale to był ten rodzaj spokoju, który przychodzi wtedy, kiedy już nie ma nadziei, kiedy nie walczysz, tylko kapitulujesz. Wróciłam do sali. Złapałam Darka za rękę i bez słowa poprosiłam do tańca. Wiedział, że nie ma pytań. Wiedział też, że tamta rozmowa właśnie zakończyła coś, czego nie uda się już posklejać.
Tańczyliśmy powoli, podczas gdy Mateusz wrócił do stołu i udawał, że wszystko jest normalnie. Ale już nic nie było normalne. Zostaliśmy na weselu do końca, bo chciałam. Chciałam zobaczyć, jak wygląda człowiek, który złamał swoją przysięgę i nawet nie miał odwagi się za to wstydzić.
Cisza między nami
Następnego dnia wróciliśmy do domu w milczeniu. Mateusz prowadził, ja patrzyłam w szybę. Nie włączał radia, nie mówił nic, nie próbował rozładować napięcia. Jakbyśmy właśnie wrócili z pogrzebu, a nie z wesela. Po przekroczeniu progu rzucił klucze na szafkę i od razu poszedł pod prysznic. Ja usiadłam na kanapie. Czułam się jak ktoś, komu ktoś wyciął fragment życia, ale zostawił całą resztę – z bólem, z żalem, z tym nieznośnym „co teraz?”.
Kiedy wrócił, miał na sobie tylko ręcznik, mokre włosy i kamienną twarz.
– Karola, ja… – zaczął, ale nie dokończył.
– Oszczędź mi – przerwałam. – Naprawdę nie potrzebuję żadnych tłumaczeń.
– To nie było nic poważnego – dodał po chwili, jakby to miało coś naprawić.
– A my to jeszcze coś poważnego? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.
Nie odpowiedział. Odwrócił wzrok i usiadł naprzeciwko. Pierwszy raz od miesięcy byliśmy blisko fizycznie, ale tak daleko emocjonalnie, że równie dobrze mógł siedzieć po drugiej stronie świata.
– Wiesz, co mnie najbardziej boli? – odezwałam się cicho. – Nie to, że flirtowałeś. Nie to, że zrobiłeś to na oczach wszystkich. Tylko to, że cię to nie obchodzi. Ani ja. Ani nasza przeszłość.
Nie zaprzeczył. Tego wieczoru płakałam pod prysznicem, żeby nie słyszał. A potem zasnęliśmy plecami do siebie. Tak jak od miesięcy. Tyle że teraz już wiedziałam – to nie było chwilowe. To było zakończenie.
Między przysięgą a prawdą
Nie odeszłam od razu. Nie spakowałam walizki i nie trzasnęłam drzwiami, jak w filmach. Przez kilka dni żyliśmy obok siebie jak lokatorzy, wymieniając niezbędne zdania o rachunkach, zakupach i godzinach pracy. Nikt nie poruszał tematu wesela, dziewczyny w satynowej sukience, spojrzeń w ogrodzie. Ale te chwile wisiały między nami, ciężkie jak ołów.
Któregoś wieczoru wróciłam do domu i zastałam go siedzącego w kuchni. Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że jeszcze tu jestem.
– Chyba nie mamy już czego ratować – powiedziałam wreszcie.
Nie zaprzeczył. Tylko przytaknął. I coś we mnie wtedy pękło. Może oczekiwałam, że się rzuci, że zaprzeczy, że spróbuje walczyć. Ale nie. Jego milczenie było jak pieczęć – zatwierdzenie końca. Nie kłóciliśmy się o mieszkanie. Nie robiliśmy sobie krzywdy. Wszystko rozeszło się tak cicho, jak wcześniej wygasało. Wprowadziłam się do koleżanki, na chwilę. Potem znalazłam coś swojego. Małe mieszkanie z dużym oknem i ciszą, której zaczęłam się uczyć od nowa.
Wesele Darka zapamiętam do końca życia. Nie z powodu muzyki, jedzenia czy tańców. Ale dlatego, że tam, między przysięgą nowożeńców a kieliszkiem czerwonego wina, coś we mnie się obudziło. Coś, co przez lata tłumiłam w imię wierności, kompromisu, przysięgi. Przysięgi, która – jak się okazało – obowiązywała tylko mnie.
Karolina, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wszystko, co mówi moja teściowa, jest jak opowieść z mchu i paproci. Nie wierzę w ani jedno jej słowo”
- „Szwagier był dla mnie zakazanym owocem, aż do pewnej imprezy rodzinnej. Wtedy pozbyłam się skrupułów”
- „Na ostatni weekend wakacji zaplanowałam rodzinną wycieczkę. Skończyła się szlochem i rzewnymi łzami”

