Reklama

Nie sądziłam, że ten dzień skończy się rodzinnym dramatem. Od miesięcy wszystko kręciło się wokół ślubu mojego brata. Mama żyła tylko wyborem serwetek i smaków tortu, tata przeliczał koszty, a ja próbowałam po prostu nie zwariować. Michał, jak to Michał, wszystko chciał mieć „na bogato”. Sala z marmurowymi kolumnami, menu jak z królewskiego dworu, DJ ściągnięty aż z Krakowa. Wszystko miało być idealnie. A jednak coś nie zagrało.

Nie wiem, czy to był ten niezręczny toast wujka Mietka, który przelał czarę goryczy, czy może napięcia w rodzinie, które od dawna wisiały w powietrzu, jak burzowe chmury. Jedno jest pewne – to wesele wszyscy zapamiętają na długo. Nie jako „najpiękniejszy dzień życia” mojego brata, ale jako coś zupełnie odwrotnego.

Siliłam się na uprzejmość

Dzień przed weselem Michała spędziliśmy w domu rodziców. Mama dopinała wszystko na ostatni guzik, a ojciec głównie siedział przy stole w kuchni, jakby odliczał minuty do końca tego szaleństwa.

– Zobacz, te serwetki lepiej wyglądają złożone w wachlarz, czy w rulonik? – zapytała mama, wciskając mi dwie opcje pod nos.

– Mamo, obie są ładne. Goście i tak pewnie ich nawet nie zauważą – odpowiedziałam z uśmiechem.

W kącie kuchni stał Michał. Podszedł do mnie, chowając telefon do kieszeni.

Ola znów miała spięcie z mamą – zaczął cicho. – O kolor kwiatów na stole. Chyba nie powinna była przyjeżdżać dzień wcześniej...

– Jutro bierzesz ślub. Może nie czas kłócić się o kwiaty? – odparłam i poklepałam go po ramieniu.

– Łatwo ci mówić. Nie ty bierzesz ślub – burknął.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do kuchni wpadł wujek Mietek.

– Justynka! Co tam u naszej panny do wzięcia? – zawołał głośno, a wszyscy zamilkli.

– Wszystko dobrze, wujku – odpowiedziałam, siląc się na uprzejmość.

Już wtedy coś czułam – że to wesele nie będzie zwyczajne.

Odpowiedziałam dyplomatycznie

W dniu ślubu brata obudziłam się przed budzikiem. Przez chwilę gapiłam się w sufit, jakbym szukała tam odpowiedzi na pytanie, dlaczego czuję niepokój. Miałam nadzieję, że to przez stres. W salonie zastałam Michała w garniturze, bez krawata, siedzącego na sofie.

– Gotowy? – zapytałam, siadając obok.

– A jak myślisz? – westchnął. – Czuję się jak aktor w kiepskim teatrze.

– Wiesz, że możesz jeszcze uciec – próbowałam żartować.

– Tylko dokąd? – spojrzał na mnie z półuśmiechem. – Ola już o siódmej pisała, że suknia się nie dopina i że to wszystko wina mojej matki.

A co nasza matka ma wspólnego z jej suknią?

– Nie pytaj. Po prostu nie pytaj – mruknął, zakładając krawat.

W kościele wszystko przebiegło zgodnie z planem, może poza babcią Halinką, która przez cały czas powtarzała, że „są za młodzi”. Po ceremonii ruszyliśmy na wesele. Sala naprawdę robiła wrażenie – kryształowe żyrandole, orkiestra witająca gości marszem Mendelssohna i kelnerzy w białych rękawiczkach.

– Dobrze, że jesteś – szepnęła mi Ola, poprawiając włosy przed lustrem w toalecie. – Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego o moim mężu.

Myślę, że się trochę stresuje. Przecież to normalne – odpowiedziałam dyplomatycznie.

– Tylko że on od jakiegoś czasu jest nieobecny – powiedziała, patrząc w lustro.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że cokolwiek powiem, zabrzmi źle.

Intuicja mnie zmyliła

Po obiedzie parkiet zapełnił się pierwszymi parami. DJ puszczał hity z lat 2000, jakby czytał w myślach trzydziestolatków. Michał i Ola zatańczyli pierwszy taniec – trochę sztywno, ale nikt nie zwrócił na to uwagi, bo wszyscy i tak patrzyli na jej suknię. Była olśniewająca. A Michał... wyglądał jak chłopak, który zgubił się w środku własnego wesela. Wujek Mietek siedział już przy stole z trzecią setką i popychał ją śledziem. Co chwilę pokrzykiwał coś do sąsiadów z sąsiedniego stołu.

– Panie Jerzy! Jak tam żona? Jeszcze z panem czy już święta wolność? – krzyknął, śmiejąc się, jakby to był najlepszy dowcip.

Wuj Jerzy spojrzał na niego z politowaniem i podszedł do kelnera. W tym czasie przy naszym stole trwała gorąca dyskusja.

– Nie powinniśmy zapraszać Mietka. Zawsze robi wstyd – powiedziała ciocia Kasia, popijając wino.

– Przecież to brat ojca – próbowała ją uciszyć mama.

– Brat czy nie brat, nikt nie chce słuchać jego tyrad. Jeszcze się do mikrofonu dorwie i będzie po weselu – rzuciła babcia Halinka z przekąsem.

– A może właśnie wtedy się zacznie? – dodałam, próbując rozładować atmosferę.

Niestety, moja przewrotna intuicja miała rację. Bo Mietek, jakby słysząc nasze rozmowy, wstał i ruszył w stronę DJ-a.

– Przepraszam, młody człowieku! – zawołał do niego. – Mam tu coś ważnego do powiedzenia rodzinie!

DJ spojrzał na niego niepewnie, ale oddał mikrofon. I wtedy zaczęło się to, czego nikt się nie spodziewał.

Nie mogłam nic zrobić

Wujek Mietek stanął na środku sali z mikrofonem jak gwiazda wieczoru. Przez chwilę milczał, kiwając się na boki. Goście powoli milkli. Muzyka ucichła. Michał i Ola siedli przy stole, patrząc na niego z niepokojem.

– Kochana rodzino! – zaczął z rozmachem. – Zebraliśmy się tu dziś, żeby uczcić młodych... No i uczcijmy! Ale najpierw powiem wam coś od serca, bo nikt inny nie ma jaj, żeby to zrobić!

– Mietek, może jednak nie teraz... – mama wstała z miejsca, ale tata pociągnął ją za rękę.

– Nie przerywaj mu, już za późno – szepnął tylko.

– Michałku! – kontynuował wujek, chwytając kieliszek. – Pamiętam, jak miałeś pięć lat i uciekłeś z domu, bo nie chciałeś iść do przedszkola. A teraz uciekłeś w coś dużo poważniejszego – w małżeństwo!

Goście zaczęli się wiercić. Ola zbladła.

– A Ola... Ola to dziewczyna z charakterem. No! Takiego ognia to dawno nie widziałem. Tylko pytanie – czy ogień nie spali wam chaty, zanim zbudujecie coś trwałego?

W sali zapanowała niezręczna cisza. Ktoś chrząknął. DJ spojrzał na Michała. Michał nie drgnął.

– No to... za was! – krzyknął Mietek i wypił kieliszek do dna. – I za teściową, która już rządzi jak premier, a przecież dopiero co Ola do rodziny weszła!

Wystarczy! – wstała Ola. – Nie muszę tego słuchać. Michał?

Brat milczał. Patrzył gdzieś w przestrzeń. Jakby go tam nie było. A potem... goście zaczęli wstawać. Jeden po drugim. Jakby ktoś dał znak, że impreza się skończyła.

Było mi go żal

Sala opustoszała w mniej niż dwadzieścia minut. Kelnerzy zaczęli zbierać talerze, a orkiestra pakowała instrumenty. W tle grała już tylko cicha, instrumentalna muzyka. Michał stał sam przy barze. Podeszłam do niego.

– Gdzie Ola? – powiedziałam cicho.

– Pojechała z rodzicami. Nawet się nie pożegnała – odpowiedział, nie patrząc na mnie.

– Michał... przepraszam. Naprawdę. Mietek przegiął.

– To nie tylko jego wina – westchnął. – Od początku coś było nie tak. Tyle nerwów, spięć. To nie był dzień radości. To była próba przetrwania.

Usiedliśmy razem na ławce przy wyjściu z sali. Wciąż pachniało kwiatami.

– Wiesz, że tata chciał wyrwać Mietkowi mikrofon? – powiedziałam, próbując rozluźnić atmosferę.

– Serio?

– Serio. Mama go powstrzymała.

Michał się uśmiechnął. Smutno, ale jednak.

– Może to wszystko znak? – powiedział. – Może nie powinniśmy brać ślubu. Ola i ja jesteśmy jak dwa różne kanały radiowe. Nadajemy, ale się nie słyszymy.

– A może po prostu mieliście pecha. Może to tylko zły start.

– Może. Nie jestem pewien, czy chcę kontynuować ten lot.

Spojrzałam na niego. Mój brat, ten sam, który kiedyś wierzył w szczęśliwe zakończenia, siedział teraz z rozwianym krawatem i miną człowieka, który zgubił mapę.

Objęłam go ramieniem

Mama w samochodzie milczała, tata prowadził, jakby każdy zakręt miał odwrócić bieg wydarzeń. Michał siedział obok mnie z głową opartą o szybę. Nie mówił nic. Nawet kiedy mama zapytała:

Myślisz, że Ola wróci?

Odpowiedział tylko:

Nie wiem. Może nie powinna.

Po powrocie do domu zrzucił marynarkę na krzesło i wszedł do swojego dawnego pokoju, jakby nigdy go nie opuścił. Zostawił drzwi uchylone. Poszłam za nim, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi i bał się burzy. Siedział na łóżku z telefonem w ręku.

– Pisała?

– Nie, ale widziała moje wiadomości.

– Może dajcie sobie czas. Jeden dzień nie powinien przekreślić całej historii.

– A jeśli to nie był tylko jeden dzień? Jeśli to był kulminacyjny punkt czegoś, co i tak nie miało sensu?

Usiadłam obok i objęłam go ramieniem.

– Zawsze mówiłeś, że chcesz rodziny. Może Ola też tego chce, tylko... pogubiła się trochę w tym cyrku.

– Może – powiedział cicho.

Nie było ani oczepin, ani tańców do rana, ani tortu. Było tylko zmęczenie. I poczucie, że czasem nawet najpiękniejszy plan kończy się ciszą.

Justyna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama