„Weekend w Kazimierzu Dolnym miał naprawić nasz związek. Moje nadzieje opadły jednak szybciej niż jesienne liście”
„Robiłam zdjęcia liści, fontanny, wystaw sklepowych. Czasem obracałam aparat w jego stronę, ale patrzył gdzieś poza kadr. Kiedyś łapał mnie za rękę, teraz szedł obok, jakbyśmy byli zupełnie obcymi sobie ludźmi”.

- Redakcja
Z pozoru wszystko się układało – wspólne wakacje, plany na przyszłość, rozmowy o kupnie mieszkania. Znajomi mówili: „Pasujecie do siebie”, a ja w to wierzyłam. Bo przecież on znał moje słabości, śmiał się z moich żartów, potrafił w środku nocy przytulić i powiedzieć: „wszystko będzie dobrze”. Dla mnie to była miłość – taka, która nie musi krzyczeć, bo jest cicha i pewna. Tyle że… od jakiegoś czasu czułam, że coś się psuje.
Chciałam to naprawić
Zaczął wracać później z pracy, częściej patrzył w telefon niż w moje oczy i choć próbowałam to sobie tłumaczyć: „Pewnie zmęczony, pewnie ma stres”, to w środku coś mnie wierciło. Coś nie dawało spać. I kiedy zaproponowałam weekend w Kazimierzu Dolnym – miał to być nasz oddech, ucieczka od codzienności – przytaknął. Bez entuzjazmu, bez uśmiechu, ale jednak. Uznałam to za dobry znak.
– Jedźcie, to wam dobrze zrobi – powiedziała Marta, moja przyjaciółka, gdy szykowałam się do wyjazdu. – Może to tylko rutyna. Potrzebujecie trochę romantyzmu.
Uwierzyłam jej. Spakowałam sukienki, które Marek kiedyś lubił. Wybrałam pensjonat z widokiem na Wisłę, z kominkiem i domowym ciastem w menu. Chciałam, żeby to była nasza mała podróż w przeszłość, do czasów, kiedy potrafiliśmy rozmawiać godzinami przy winie. W samochodzie próbowałam rozruszać atmosferę.
– Pamiętasz, jak pierwszy raz tu jechaliśmy? Miałeś wtedy to swoje auto, które grzało tylko z jednej strony… – zaśmiałam się, licząc na jego uśmiech.
– Mhm… – odpowiedział krótko, nie odrywając wzroku od drogi.
Milczałam dalej, patrząc na drzewa za oknem. Jesień była w pełni – liście spadały jak łzy. A ja czułam, że coś się kończy.
Oddaliliśmy się
Kazimierz przywitał nas spokojem. Nie było już letniego tłumu turystów, a miasteczko wyglądało jak z pocztówki – brukowane uliczki, złote liście pod stopami. Zatrzymaliśmy się w pensjonacie przy rynku, starym, z drewnianymi schodami i widokiem na Wisłę. Pani w recepcji uśmiechnęła się ciepło, a ja pomyślałam, że to może dobry znak.
Po rozpakowaniu Marek usiadł na łóżku i wyjął telefon. Przesunął palcem po ekranie, potem znowu. Nie mówił nic. Ja stanęłam przy oknie i udawałam, że podziwiam widok. W rzeczywistości próbowałam złapać w sobie coś, co zawsze czułam przy nim – ciepło, bezpieczeństwo, radość. Ale w środku było pusto.
Zeszliśmy na spacer. Przeszliśmy się na Górę Trzech Krzyży, potem po rynku. Robiłam zdjęcia liści, fontanny, wystaw sklepowych. Czasem obracałam aparat w jego stronę, ale patrzył gdzieś poza kadr. Kiedyś łapał mnie za rękę, teraz szedł obok, jakbyśmy byli zupełnie obcymi sobie ludźmi.
Byliśmy jak obcy
Usiedliśmy w kawiarni z tarasem. Zamówiłam cynamonową herbatę, on espresso. Cisza między nami nie była już spokojna. Była ciężka, jakby każdy dźwięk musiał się przez nią przedzierać.
– Wszystko u ciebie w porządku? – zapytałam, patrząc na jego profil.
– Tak. Po prostu zmęczony jestem – odpowiedział, nie odrywając wzroku od filiżanki.
– Pracą?
– Mhm.
Pokiwałam głową. Wiedziałam, że nie mówi mi wszystkiego. Marek nigdy nie był wylewny, ale kiedyś dzielił się ze mną tym, co go boli. Tego dnia nawet nie próbował udawać. Sprawiał wrażenie, jakby chciał być gdzie indziej. Albo z kimś innym.
Wieczorem leżeliśmy na łóżku i oglądaliśmy film, który i tak tylko ja śledziłam. On znowu z telefonem w ręce, z miną, którą znałam aż za dobrze – nieobecny, obojętny, gdzieś poza mną. Myślałam, że może to minie. Że potrzebuje odpocząć. Ale gdzieś w środku wiedziałam, że się mylę.
Wyznał prawdę
W nocy obudziło mnie światło. Marek siedział na skraju łóżka, pochylony nad telefonem. Jego twarz była oświetlona światłem z telefonu. Uśmiechał się. Udawałam, że śpię. Rano usiadłam naprzeciwko niego przy śniadaniu. Próbowałam zjeść bułkę, ale wszystko stawało mi w gardle.
– Marek… – zaczęłam cicho. – Czy ty kogoś masz?
Nie odpowiedział od razu. Odłożył nóż, wytarł usta serwetką, jakby chciał przygotować się do tej rozmowy.
– Zakochałem się. W koleżance z pracy.
Patrzyłam na niego, próbując zrozumieć, kiedy to wszystko się rozpadło. A on siedział taki spokojny, jakby mówił o czymś, co już dawno się wydarzyło. Jakby mnie tam nie było. Spakowałam się szybko. Wsunęłam rzeczy do walizki, nie składając ich starannie. Marek stał pod ścianą, jakby czekał, aż skończę. Nie próbował mnie zatrzymać.
– Nie jedź jeszcze – powiedział cicho, jakby z obowiązku.
– Nie chcę tu być z tobą – odpowiedziałam i zamknęłam zamek walizki.
Na dworzec poszłam pieszo. Było zimno, pachniało wilgotnymi liśćmi i mokrym asfaltem. W pociągu znalazłam miejsce przy oknie. Siedziałam nieruchomo, patrząc, jak krajobraz przesuwa się za szybą. Jesień wciąż była piękna, ale dla mnie – obojętna.
Stanęłam na nogi
Myślałam o tym, jak poznaliśmy się w październiku, pięć lat temu. Liście też spadały, ale ja się wtedy śmiałam. Teraz czułam tylko zmęczenie. Byłam pusta.
W mieszkaniu Marek zostawił porządek, jakby chciał mi pokazać, że potrafi się zachować. Zdjęcia z Kazimierza wrzuciłam na komputer. Przeglądałam je jedno po drugim, ale nie widziałam tam siebie. Patrzyła na mnie kobieta, która jeszcze miała nadzieję. Skasowałam wszystko.
Jesień – zawsze ją lubiłam za kolory, za to światło o zmierzchu, za chłód w powietrzu, który przypominał, że wszystko przemija. Teraz będzie mi się kojarzyć inaczej: z końcem czegoś ważnego, z powrotem z Kazimierza z walizką i pustką w sercu. Z prawdą, której się nie spodziewałam.
Nie wróciłam już do naszego mieszkania. Znalazłam coś swojego, małego, cichego. Z dnia na dzień było mi łatwiej oddychać. Nadal mam dni, kiedy w głowie słyszę jego śmiech, przypominam sobie, jak parzył mi herbatę, jak głaskał mnie po włosach, gdy nie mogłam zasnąć. Ale są też takie, kiedy zapominam o nim na godzinę, dwie. I to wystarcza.
Wiem, że wrócę kiedyś do Kazimierza sama. Usiądę na rynku, zamówię herbatę z cynamonem i nie będę już czekać, aż ktoś spojrzy na mnie z uśmiechem. Bo jesień może być też początkiem. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś.
Karolina, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na ślub kuzynki poszłam jako mężatka, a wróciłam jako rozwódka. Najadłam się wstydu za tego łajdaka, ale nie żałuję”
- „Mąż zostawił mnie dla młodszej i nie miałam siły wstać z łóżka. Gdy stanęłam na nogi, on zaczął skamleć o wybaczenie”
- „Latami harowałem, by syn miał lepsze życie niż ja. Zamiast dumy czuję wstyd, że trzymam w domu magistra na bezrobociu”

