Reklama

Nigdy nie byłam z tych, co się żalą albo proszą o pomoc. Zawsze radziłam sobie sama – czy to jak Marian zniknął bez słowa, czy jak dzieci były małe, a ja z trójką na głowie biegałam między pracą a domem. Teraz, na emeryturze, też nikomu się nie narzucam. Mam swoje oszczędności, troszkę emerytury, no i nie zaglądam nikomu do portfela. Dlatego zdębiałam, kiedy usłyszałam, że moje własne dzieci mają na mój temat... no powiedzmy – osobliwe zdanie.

Wiedziałam, że coś się święci, bo odkąd przeszłam na emeryturę, jakoś dziwnie się do mnie odnoszą. A to podsuwają tańsze produkty, a to „po co ci nowa bluzka, mamo?”, a ostatnio to nawet zaproponowali, żebym „skonsultowała swoje wydatki” z Danusią, bo ona „dobrze ogarnia budżet”.

Na szczęście mam jeszcze uszy i nie jestem głucha. A że rozmowa, którą podsłuchałam, odbyła się niby przypadkiem, kiedy myśleli, że śpię... cóż, nie będę udawać – trochę mnie zatkało. I wstyd, i złość, ale też jakaś taka... uraza w sercu. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła z tym porządku. W końcu mam swoje lata, ale rozumu jeszcze mi nie brakuje.

Wtrącali się do moich wydatków

– Mamo, ale ten serek z promocji jest całkiem smaczny, po co przepłacać za ten droższy? – Danusia uśmiechała się słodko, wciskając mi plastikowe pudełko do lodówki.

– Bo lubię ten mój. Nie będę jeść czegoś, co mi nie smakuje, tylko dlatego, że tańsze – odparłam spokojnie, choć już mnie w środku nosiło.

– No ale przecież jesteś na emeryturze... – zaczęła Agnieszka.

– I co z tego? Mam własne pieniądze. Nie ukradłam ich. Nikt mi ich nie daje w kopercie pod stołem.

Dziewczyny wymieniły między sobą spojrzenia. Takie pełne tej ich nowoczesnej troski – niby nic nie mówią, ale już wiem, co myślą. Że matka to się powinna cieszyć, że jeszcze oddycha i nie zawracać im głowy. A najgorsze, że nie powiedziały nic. Zamilkły. I to milczenie było jak strzał. Bo ja nie jestem głupia.

A dwa dni później, kiedy przyszli z wnukami i myśleli, że poszłam na drzemkę, usłyszałam, co o mnie mówią. Siedzieli w kuchni, drzwi uchylone, a ja akurat wyszłam z sypialni na korytarz.

– Mama chyba nie zdaje sobie sprawy, ile kosztuje życie – szeptała Agnieszka. – Ciągle kupuje jakieś drogie kremy...

– I ten telefon nowy... po co jej smartfon?! Przecież do nikogo nie dzwoni! – dodała Danusia z irytacją.

– Powinniśmy to jakoś uregulować, serio. Przejrzeć jej wydatki. Jak się coś stanie, to kto będzie to ogarniał? My! – Agnieszka wyraźnie była już po naradzie z kalkulatorem.

Wtedy poczułam to pierwszy raz: że przestałam być mamą, a stałam się... projektem finansowym.

Nie mogłam im na to pozwolić

W niedzielę Danusia wpadła do mnie „na kawkę”. Niby bez celu, ale zaraz po uściskach i ciastku rzuciła mimochodem:

– Mamo, a może byśmy zrobiły przegląd twojej szafki z lekami? Tyle tam tego, może coś już przeterminowane?

– A może byśmy zrobiły przegląd twojego portfela? – odparłam z uśmiechem, ale zerkając jej prosto w oczy.

– Oj, nie denerwuj się, to tylko troska! Przecież wiesz, że chcemy dobrze – powiedziała, marszcząc czoło.

– Dobrze dla kogo, Danusiu? Bo jak ja coś lubię, to zaraz pytanie: „po co ci to, mamo?” A jak chcę dać wnukom parę złotych, to się dowiaduję, że mam „rozrzutny styl życia”.

Danusia zrobiła się czerwona.

– Podsłuchiwałaś nas?

– Ja? Gdzie tam. Po prostu stałam za drzwiami, a wy głośno „szeptaliście”. I nie jestem głucha.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Ona zerkała na podłogę, ja patrzyłam w okno. Kiedy już myślałam, że nie powie nic, odezwała się cicho:

– Mamo, my po prostu się boimy, że coś ci się stanie, a ty nie będziesz miała oszczędności. Albo że ktoś cię oszuka.

– To zapytajcie mnie wprost, a nie knujcie za plecami. Nie jestem ślepa ani naiwna. I tak, mam oszczędności. I tak, jak chcę dać wnukowi stówę, to dam. Bo mnie stać, nie was.

Spojrzała na mnie zdziwiona, jakbym pierwszy raz powiedziała coś mądrze.

– No to... może po prostu pogadamy, co? Bez liczenia, bez planowania, jak mnie za wszystko rozliczać.

Chciałam żyć po swojemu

Tydzień później zadzwoniła Agnieszka:

– Mamo, będziemy u ciebie z Tomkiem w sobotę, dobrze?

– A co to za okazja?

– Tak po prostu. Wpadniemy z ciastem. Pogadamy.

Ciasto rzeczywiście było – kupne, ale dobre. Zjedliśmy, wypiliśmy kawę, a potem zaczęli mi nawijać:

– Mamo, bo tak rozmawialiśmy z Danusią i Tomkiem… Pomyśleliśmy, że fajnie byłoby, gdybyś miała jakąś osobę do pomocy. Taką… opiekunkę raz w tygodniu, żeby ci zakupy zrobiła, coś posprzątała.

– Mam dwie zdrowe ręce i głowę na karku. Jak zacznę potrzebować opiekunki, to sama powiem. Na razie radzę sobie lepiej niż wy wszyscy razem.

Tomek wtrącił się z uśmieszkiem:

– Ale może by ci było lżej, nie?

– Lżej to by mi było, jakbyście przestali mnie traktować jak projekt inwestycyjny. Bo mam wrażenie, że liczycie, ile zjem, ile dam wnukom, i czy przypadkiem nie wydaję za dużo, zanim… no wiecie.

Zapadła cisza.

– Mamo, przecież nikt cię nie rozlicza… – zaczęła Agnieszka.

– Tak? To kto rozmawiał w kuchni o „potrzebie uregulowania moich wydatków”? Podsłuchiwać nie chciałam, ale jak człowiek śpi w fotelu, to uszy ma nadal sprawne.

Agnieszka spuściła wzrok. Tomek pokręcił głową.

– Dobra, chyba trochę nas poniosło.

– Trochę? Kochani, ja nigdy o nic nie prosiłam. Teraz też nie zamierzam. Ale jeśli jeszcze raz usłyszę, że moje pieniądze to „wspólna sprawa”, to… wystąpię o alimenty na wnuki – rzuciłam z przekąsem.

I chyba pierwszy raz naprawdę mnie usłyszeli.

Nikt nie będzie za mnie decydował

Tydzień później przyszła Danusia, sama. Miała jakąś dziwną minę – niby pogodna, ale taka jakby ostrożna. Jak kot, co już raz wpadł do wanny i teraz podchodzi do niej z podejrzliwością.

– Mamo, nie gniewaj się, dobrze? – zaczęła od progu.

– Jeszcze nic nie zrobiłaś, to się wstrzymam z oceną – rzuciłam, wycierając ręce w fartuch.

Chciałam pogadać… Tak po prostu. Bez narad, bez planowania.

Usiadła przy stole i wyciągnęła coś z torebki. Myślałam, że zdjęcia wnuków, ale nie – pieniądze.

– To na ten krem, co lubisz. Pomyślałam, że może ci się kończy.

– To znaczy, że teraz zamiast mnie kontrolować, będziecie mi robić prezenty? – zapytałam, patrząc na nią spod oka.

– Chcę ci coś powiedzieć. Ja… chyba trochę przegięłam z tą całą rozmową z Agą. Myślałyśmy, że jak się zawczasu czymś nie zajmiemy, to potem zostaniemy same z problemem.

– Danusia… ja rozumiem, że się martwicie. Ale zamartwiać się nie znaczy decydować za mnie. Ja nie jestem... przedmiotem. Ani rachunkiem do opłacenia.

Danusia spojrzała na mnie z czymś, co wyglądało na autentyczne wzruszenie.

– Ja czasem zapominam, że ty jesteś… silna. Bo babcia była taka cicha, zależna. A ty… Ty jesteś jak burza z piorunami.

– Lepiej być burzą niż chmurką do ignorowania – mruknęłam.

– Czyli… możemy od nowa?

Spojrzałam na nią i podałam jej filiżankę z kawą.

– Od nowa, ale bez kalkulatora.

Wszystko już zaplanowałam

W piątek do mojego mieszkania wszedł niespodziewanie Paweł, mój wnuk. Najstarszy. Ten, co już zarabia własne pieniądze i kupił sobie auto na raty.

– Babciu, masz chwilę?

– A co, samochód ci się rozkraczył pod moim blokiem? – uśmiechnęłam się, bo przeważnie tylko wtedy mnie odwiedzał.

– Nie, przyszedłem pogadać.

Usiadł przy stole, a ja postawiłam przed nim herbatę z cytryną. I patrzyłam, jak się wierci. W końcu wyjąkał:

– Babciu, mama się martwi. Że… że może ci ciężko. Że się na nią obraziłaś.

– Nie obraziłam się. Tylko mnie zaskoczyło, że moje pieniądze stały się tematem rodzinnych dyskusji.

– Bo wiesz… Oni to traktują jak… – zawahał się – …jakby twoja emerytura była częścią większego planu. Że jak czegoś nie wydasz, to zostanie. A jak zostanie, to się podzieli. A jak narobisz długów, to będzie później problem.

Parsknęłam.

Czyli jestem lokatą?

– No… coś w tym stylu.

Wstałam i podeszłam do kredensu. Wyjęłam stamtąd kopertę, podałam mu ją.

– Co to?

– Moje testamentowe niespodzianki. Podzielone po równo, ale z zastrzeżeniem. Dostaną tylko ci, którzy nie będą mnie rozliczać za życia.

Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.

– Serio, babciu?

– Serio.

Paweł się roześmiał, a potem przytulił mnie mocno.

– Wiesz, babciu, jesteś najlepszą lokatą, jaką mamy. Ale nie z powodu pieniędzy, tylko zdrowego rozsądku.

Nie dam się kontrolować

Po tym wszystkim jakoś się uspokoiło. Danusia już nie przynosi mi serków z promocji, tylko pyta, co kupić. Agnieszka z Tomkiem mniej się wtrącają, a jak przychodzą, to częściej z wnukami niż z pomysłami na „opiekunkę do pomocy”. Paweł odwiedza mnie regularnie – bez pretekstu. I czasem nawet nie bierze nic z lodówki, tylko rozmawia. Szczerze. O pracy, o dziewczynie, o tym, że się boi kredytu hipotecznego.

A ja? Ja też się trochę zmieniłam. Przestałam wszystkim udowadniać, że wszystko potrafię sama. Jak potrzebuję, to proszę o pomoc. Ale jedno się nie zmieniło: nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie z góry i próbował mnie kontrolować.

– Mamo, masz może mąkę? – zapytała ostatnio Danusia, jak przyszła piec z wnuczką ciasto.

– Mam, ale tylko tę dobrą, co kosztuje prawie sześć złotych – odparłam ze śmiechem.

– Oho, luksusowa emerytura w natarciu! – rzuciła żartobliwie i obie się roześmiałyśmy.

I może właśnie o to chodzi. Nie o to, żeby się kłócić o każdy grosz, tylko żeby było między nami zwyczajnie. Z życzliwością. Bez tej dziwnej kalkulacji w oczach. Bo ja naprawdę nie potrzebuję wiele. Tylko tyle, żeby żyć po swojemu i żeby mi nikt nie zaglądał do portfela. Ani za życia, ani w testamencie. Emerytura to nie wspólny budżet rodzinny. To moje życie. I ostatni etap, w którym też mam prawo do wyboru, błędu i... ulubionego serka.

Regina, 78 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama