Reklama

We Wszystkich Świętych cmentarze zmieniają się w sceny pełne emocji – jedni szepczą modlitwy, inni rozglądają się za znajomymi twarzami. Ale dla mojej teściowej to coś znacznie więcej niż tylko dzień zadumy. To niemal wybieg mody. Od kilku lat nie opuszcza okazji, by zaprezentować swoje karakuły z epoki Gierka, jak sama o nich mówi, choć nikt już nie wie, czy żartuje, czy mówi poważnie. Co roku wyciąga z pawlacza płaszcz, który cuchnie naftaliną na kilometr, a potem z gracją defiluje między grobami. A ja... cóż. Ja co roku modlę się o cichy deszcz.

Ojciec kochał moje stroje

– Dziś święto, to trzeba wyglądać! – zawołała teściowa, otwierając z hukiem drzwi od szafy w przedpokoju.

Zerknęłam z kanapy. Już wiedziałam, co się święci. Dosłownie i w przenośni. W powietrzu zawisł znajomy, duszący zapach – naftalina, z domieszką starego lakieru do włosów i nostalgii za czasami PRL-u.

– Mamo, ale przecież dziś jest 15 stopni – odważyłam się zauważyć. – W cieniu! Może weźmiesz coś lżejszego?

– Dziecko, nie przesadzaj. To są karakuły. Naturalne futro oddycha – odpowiedziała z dumą, głaszcząc czule rękaw płaszcza, który przypominał bardziej zasłonę z muzeum wnętrz niż odzież wierzchnią.

Stałam obok, patrząc, jak wsuwa się w to futrzane monstrum z gracją godną Krystyny Loski. Gdy założyła kapelusz z filcowym kwiatem i przytroczyła do niego broszkę w kształcie róży, wiedziałam, że będzie źle.

A może jednak coś skromniejszego? W końcu idziemy na grób taty – próbowałam z nową taktyką.

Teściowa spojrzała na mnie spod rzęs, które dzielnie podtrzymywały zaschniętą warstwę tuszu.

– Ja mu zawsze się podobałam w tych karakułach. Mówił, że wyglądam jak dama – rzuciła z pewną dumą i pociągnęła za sobą smugę zapachu, który chyba już na zawsze wżarł się w tapicerkę korytarza.

Z trudem powstrzymałam się, by nie westchnąć. Wiedziałam, że ten dzień na cmentarzu będzie długi. I że znowu nie chodzi o wspomnienia, tylko... o występ. I o karakuły.

Wybieg wśród zniczy

Cmentarz jak co roku wyglądał uroczyście. Znicze płonęły, kwiaty pachniały, a ludzie przemykali między grobami z zadumą wypisaną na twarzach. Tylko moja teściowa zdawała się być w zupełnie innym nastroju. Odbiła w bok już przy głównej bramie, przystanęła, poprawiła kapelusz i... zaczęła rozglądać się wokół jakby szukała fotoreportera.

– No chodźże, mamo, nie zostawiaj mnie samej z tym wszystkim – powiedziałam, trzymając znicz i wiązankę, ale ona tylko uniosła dłoń, jakby mnie właśnie przywitała z czerwonego dywanu.

– Poczekaj, ja tylko rzucę okiem, czy Basia od Staszków już przyszła. Zawsze się spóźnia. I nigdy nie ma rękawiczek – rzuciła z pogardą, jakby to było największe faux-pas w listopadzie.

Przeszła alejką tak, jakby za chwilę miała wziąć udział w pokazie kolekcji „Zaduma Jesień/Zima”. Głowę miała uniesioną wysoko, krok pewny, biodra rytmicznie pracujące pod ciężarem futra. Minęła trzy groby i dwie rodziny, nie zapominając rzucić kurtuazyjnego:

– Dzień dobry, pani Zdzisiu! Piękny płaszcz. Chyba nowy?

Zdzisia, zaskoczona, tylko skinęła głową, niepewna, czy to był komplement, czy przytyk. Zbliżając się do rodzinnego grobu, teściowa jeszcze raz poprawiła broszkę. Spojrzała na marmur z odległości półtora metra. Potem westchnęła:

– No i jesteśmy. Mój Stasiu by się cieszył, że dobrze wyglądam. Zawsze powtarzał, że kobieta ma dbać o siebie... nawet na cmentarzu.

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że wybuchnę śmiechem.

Zazdrość na cmentarzu

Przy grobie już stała ciocia Wiesia – siostra teściowej, lat siedemdziesiąt pięć, z czapką w lamparci wzór i nowymi okularami w czerwonych oprawkach. Na jej widok teściowa znów przyjęła postawę wyprostowanej modelki, odrzuciła lekko ramię i ruszyła z wdziękiem w jej stronę.

– Wiesiu, jesteś! – zawołała przesadnie radośnie. – Ależ ty się postarzałaś od zeszłego roku... Znaczy, tak jakoś... poważnie wyglądasz.

Wiesia uniosła brew.

– A ty znowu te karakuły. Ile to już lat mają? Zaczynają przypominać kożuch babki Józi.

– O nie, moja droga – odpaliła teściowa natychmiast. – To klasyka. Karakuły się nie starzeją, tylko zyskują na wartości. W przeciwieństwie do ludzi.

Na chwilę zapadła cisza, w której słychać było tylko ciche dźwięki nadchodzącej procesji. I moje wnętrze, które skręcało się od napięcia.

– Halina – ciocia Wiesia spojrzała na nią z wyższością – powiedz mi jedno: ty tu przychodzisz pomodlić się, czy wystawić się jak na pokazie?

– Tylko dlatego, że nie masz futra, to zaraz zazdrościsz? – odparowała teściowa.

Wiesia otworzyła usta, ale się nie odezwała. Wiedziała, że przegrała rundę. Karakuły błyszczały w świetle zniczy jak zbroja rycerska. Ja próbowałam rozpalić lampkę na grobie teścia, nie zważając, że atmosfera przy nagrobku jest bardziej napięta niż na świętach u byłych małżonków.

W tym momencie zauważyłam zbliżającego się Zbyszka – wdowca, odwiedzającego co roku sąsiedni grób żony. Teściowa też go zauważyła. Jej gracja momentalnie nabrała nowych barw. Czułam, że będzie jeszcze weselej.

Nafta, Chanel i Zbyszek

Zbyszek, jak co roku, przyszedł w garniturze i płaszczu, który znałam chyba z mojej komunii. Zawsze pachniał wodą kolońską, ale w tym roku... coś się zmieniło. Albo to ja stałam za blisko teściowej. Bo gdy tylko podszedł, fala naftaliny zderzyła się z jego aromatem w powietrzu niczym dwa fronty atmosferyczne. Szkoda tylko, że nie wywołały burzy, która zmyłaby nas wszystkich do domu.

– Dzień dobry, Halinko – powiedział, skłaniając głowę. – Jak zawsze z klasą.

Teściowa wygięła szyję jak czapla na polowaniu. Uśmiechnęła się słodko.

– Zbyszku, ty to wiesz, co powiedzieć kobiecie. A jak tam zdrowie?

– No... jak to w moim wieku – zachrypiał. – Troszkę kolano, troszkę krzyż...

– Ale serce bije, co? – zażartowała i zaraz zaśmiała się jak pensjonarka.

Zrobiło mi się zimno. I to nie przez pogodę.

– A pani synowa? – zapytał, zerkając na mnie.

– O, ona się nie zna na modzie – rzuciła teściowa lekko, jakby mówiła o psie sąsiadki. – Ale przynajmniej potrafi kupić dobry znicz.

Zbyszek uśmiechnął się niepewnie. Wyjął z kieszeni świecę elektryczną i położył ją na grobie. Teściowa spojrzała na nią z wyższością.

– No tak... A potem się mówi, że młodzi nie mają szacunku. Plastik na grobie...

Zbyszek już nic nie powiedział. Ale chyba następnym razem przyniesie prawdziwy znicz. Albo nie przyjdzie wcale.

Zaczęła kolejną rundę

Gdy skończyliśmy modlitwę, a znicze wreszcie przestały się chwiać od przeciągu, pomyślałam, że może już po wszystkim. Ale nie. Teściowa nie po to zakładała karakuły, żeby teraz po prostu wrócić do domu. Wzięła mnie pod ramię i szepnęła:

– Idziemy jeszcze „na rundkę”. Trzeba się pokazać.

Nie zdążyłam zaprotestować, bo już mnie ciągnęła alejką obok grobu państwa T., gdzie właśnie toczyła się kłótnia o to, czy bukiet stoi krzywo. Teściowa przystanęła teatralnie, cmoknęła z dezaprobatą i poprawiła sobie broszkę. Obok przechodziła grupka młodszych kobiet w czarnych płaszczach, wyraźnie stłamszona atmosferą. Teściowa skinęła im głową z miną królowej matki.

– Niektóre to by mogły przynajmniej założyć rajstopy, a nie przychodzić z gołymi kostkami. Święto, a one jak na randkę – skomentowała do mnie, choć zupełnie nie szeptem.

Po tej rundzie honorowej przystanęłyśmy jeszcze przy grobie jakiejś jej dawnej koleżanki z pracy. Ja już byłam głodna i obolała, więc przysiadłam na ławeczce, zostawiając ją samą. Gdy po chwili spojrzałam... zniknęła.

– Mamo?! – zawołałam cicho, nie chcąc robić zamieszania. Nigdzie jej nie było. Spanikowałam. Pomyślałam, że może zasłabła, może wpadła w grobowiec, może... nie wiem, teleportowała się.

Aż w końcu zobaczyłam ją – stała przy kawiarence przycmentarnej. Z filiżanką kawy w ręku, otoczona grupką emerytów. Uśmiechnięta, opowiadała coś z pasją, gestykulując.

– Pokaz modowy trwa – westchnęłam. – Przepadłam.

Cmentarna elegancja

Wróciłyśmy do domu tuż przed zmierzchem. Ja – zgrzana, zmęczona, zmarznięta. Teściowa – wyprostowana, rozpromieniona i, co najgorsze, pełna energii.

– Zrobiłam furorę, co? – rzuciła, zdejmując płaszcz i rozkładając go ostrożnie na wieszaku, jakby trzymała coś świętego. – Wiesia się zagotowała. A Zbyszek... miał oczy tylko dla mnie. Widzisz, jak się na mnie patrzył?

Nie odpowiedziałam. Wciąż czułam ten zapach naftaliny i potu zmieszanego z emocjami. Kiedy zdjęła kapelusz, zobaczyłam, że miała spiętą grzywkę spinką z brokatem. Może miała nadzieję, że kamera TVP przypadkiem przemknie po tłumie przy grobie?

– A ludzie? – ciągnęła, nie czekając na mój komentarz. – Sami znajomi. Każdy się oglądał, każdy zagadywał. Powiedzieli, że dobrze się trzymam. A ja na to: „bo ja się jeszcze nie rozkładam”.

Prychnęłam, chcąc ukryć rozbawienie. Zawsze mnie doprowadzała do szału, ale nie sposób było jej odmówić jednego: pewności siebie. Gdy wieczorem usiadłam na kanapie, a ona poszła do łazienki, usłyszałam, jak mówi do siebie, patrząc w lustro:

– Stasiu by się ucieszył. Halinka jak z żurnala. Jak co roku.

I wtedy pomyślałam, że może to nie był tylko pokaz. Może to była jej własna forma tęsknoty. Jej sposób radzenia sobie z przemijaniem. Gdy każdy stawia znicz i pochyla głowę, ona prostuje się jeszcze bardziej. I pokazuje, że żyje. Nie, nie rozumiem jej. Ale chyba już nie muszę.

Iwona, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama