Reklama

Zawsze przychodzę tu w październiku. Zapałki, znicze, chryzantemy w plastikowej donicy, ciepły szalik i gorąca herbata w termosie. Cmentarz o tej porze roku wygląda jak z innego świata – drzewa ogołocone z liści, marmurowe płyty chłodne i bezwzględne. Ale ja i tak lubię tu być. Lubię mówić do matki, jakby mogła mnie usłyszeć. Może naprawdę słyszy.

Tego dnia zabrałam Julię. Trochę się krzywiła, że w niedzielę, że daleko, ale nie odmówiła. Może i lepiej. Rzadko miałyśmy okazję być same. Ostatnio coraz bardziej mnie unikała – niby wszystko w porządku, ale czułam dystans. Jakby coś działo się za moimi plecami, a ja nie mam prawa tego wiedzieć.

Weź rękawiczki – powiedziałam jej w progu. – Tam jest zimniej, niż myślisz.

– Wzięłam – mruknęła, nie patrząc mi w oczy.

Jechałyśmy w ciszy. Ja – z głową pełną wspomnień. Ona – z twarzą schowaną w kapturze, gapiąc się przez okno jakby szukała ucieczki. Nie zapytałam, co się dzieje. Jeszcze nie wtedy. Ale wiedziałam, że coś się stanie. Czułam to w trzewiach, jak tylko zapaliłam pierwszy znicz.

To przyszło bez ostrzeżenia

Stałyśmy przy grobie matki, kiedy nagle usłyszałam za plecami znajomy głos:

– No, Julka… Ciąża ci służy! Promieniejesz!

Nagle świat przestał być taki, jakim go znałam.

Co ty powiedziałaś? – zapytałam, odwracając się gwałtownie. W dłoni wciąż trzymałam zapalony znicz. Drgnęła mi ręka, płomień prawie zgasł.

Grażyna stała z tym swoim niezręcznym uśmiechem, który pamiętałam jeszcze z dzieciństwa – zawsze mówiła więcej, niż powinna, nie umiała trzymać języka za zębami. Ale tym razem to nie był jej zwykły nietakt.

– Ojej, Anita... – zająknęła się, jakby dopiero teraz zorientowała się, co naprawdę powiedziała. – Ja myślałam, że... no że już wiesz...

Zamarłam. Spojrzałam na Julię. Nie patrzyła na mnie. Patrzyła w ziemię. Miała lekko otwarte usta, jakby zaraz miała coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Tylko łza, jedna jedyna, spłynęła jej po policzku.

Zrobiło mi się duszno.

– Julka? – szepnęłam, czując jak coś zaciska mi gardło. – To... to prawda?

Cisza. Grażyna cofnęła się o krok, wyraźnie zdezorientowana.

– Przepraszam, Anitko. Ja nie chciałam... Ja myślałam, że to już po wszystkim, że... że jesteście po rozmowie...

W ciąży?! – mój głos był zbyt głośny, odbił się od zimnych płyt nagrobnych. – Moja córka jest w ciąży, a ja nic nie wiem?!

– Mamo... – wyszeptała Julia. – Proszę cię, nie tutaj...

Złapałam się za głowę. Tyle lat, tyle rozmów, tyle wychowania, tyle zasad! Jak to możliwe, że dowiaduję się o czymś takim... tu? Nad grobem mojej matki?

– Idziemy – powiedziałam ostro. – Natychmiast.

Nie czekałam na jej reakcję. Odwróciłam się i zaczęłam iść w stronę cmentarnej ławki. Tylko jedno wiedziałam na pewno: ta rozmowa się dopiero zaczynała.

Bała się czegoś gorszego

Usiadłam na zimnej ławce. Kamienna, przesiąknięta wilgocią, ale nawet nie poczułam chłodu. Julia usiadła obok mnie, powoli, jakby każdy ruch ją bolał. Milczałyśmy przez chwilę. Patrzyłam przed siebie, ale niczego nie widziałam. W uszach dudniło mi pytanie, które w końcu wyrwało się z moich ust:

To prawda? Jesteś w ciąży?

– Tak – odpowiedziała cicho.

Jedno słowo. Trzy litery. A zmiotło mi grunt spod nóg.

– I nie powiedziałaś mi?! Przecież jestem twoją matką! Jak mogłaś?!

Nie odwróciła głowy. Wpatrywała się w swoje dłonie, które zaciskała i rozluźniała w rytmie napięcia, które wyraźnie w niej rosło.

Bałam się twojej reakcji.

Prychnęłam.

– Czego dokładnie się bałaś? Że będę krzyczeć? Że się zawiodę? Że cię wyrzucę z domu? – Spojrzałam na nią z boku, ostro. – Myślisz, że jestem potworem?

Wtedy spojrzała na mnie. Miała oczy pełne łez.

– Bałam się, że przestaniesz mnie kochać.

Zamarłam. Cofnęłam się w sobie. Nie spodziewałam się tego. Bała się, że... przestanę ją kochać?

– Julia... – zaczęłam, ale nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

– Ty wszystko zawsze oceniasz – powiedziała nagle. – Każdy mój wybór, każdą decyzję. Odkąd pamiętam, słyszę tylko: „tak się nie robi”, „co ludzie powiedzą”, „zawiedziesz się na nim”, „zawiedziesz mnie”...

Zamknęłam oczy. Te słowa bolały. Nie dlatego, że były niesprawiedliwe. Ale dlatego, że może były prawdziwe.

Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. A potem... potem już było za późno.

Pokręciłam głową. Nie wiedziałam, co gorsze – to, że była w ciąży... czy to, że się mnie bała.

Nie mogłam tego pojąć

W samochodzie panowała ciężka cisza. Silnik buczał jednostajnie, wycieraczki rytmicznie ścierały drobny deszcz z szyby, a ja kurczowo trzymałam kierownicę, jakby to była jedyna rzecz, nad którą mam jeszcze kontrolę.

Julia siedziała obok, z rękami na kolanach, zapatrzona w krople deszczu ściekające po bocznej szybie. Nie odezwała się ani słowem, odkąd wsiadłyśmy. Ja też nie potrafiłam nic powiedzieć. W głowie miałam tysiące pytań, ale żadne nie chciało przejść przez gardło.

A co z ojcem dziecka? – zapytałam w końcu, nie odrywając wzroku od drogi.

Usłyszałam jej westchnienie. Długie, ciche.

Nie chce mieć z nami nic wspólnego.

Zacisnęłam zęby. Mężczyzna, który zostawia moją córkę, kiedy ta nosi jego dziecko, dla mnie nie jest mężczyzną.

– A ty nadal chcesz je urodzić?

– Tak – odpowiedziała bez wahania. – Nawet jeśli będę sama.

To „nawet jeśli będę sama” uderzyło mnie mocniej, niż się spodziewałam. To znaczyło, że nie liczyła nawet na mnie. Że i mnie w tym wszystkim nie widziała.

– Myślisz, że dasz sobie radę? Masz dwadzieścia lat, Julia. Nie masz pracy, studiujesz...

– Wiem, mamo. Ale to moja decyzja.

Zmarszczyłam brwi. Tak, jej decyzja. Ja miałam plany, marzenia. Chciałam, żeby skończyła studia, miała pracę, podróżowała, żyła lepiej ode mnie. Nie żeby siedziała w domu z dzieckiem. Sama. Porzucona.

Zatrzymałam się na światłach. Spojrzałam na nią kątem oka. Była taka dorosła. I taka sama jak ja, kiedy byłam w jej wieku. Tylko ja wtedy byłam już matką.

– Nie wiem, co powiedzieć – wyszeptałam.

– To nie mów nic – odpowiedziała cicho. – Po prostu mnie nie zostawiaj.

Zielone. Ruszyłam. Ale nie wiedziałam, dokąd to wszystko zmierza.

Nie umiałam odpuścić

W domu powietrze było gęste od napięcia. Zupa, którą podgrzałam na kolację, wystygła w garnku. Julia zamknęła się w swoim pokoju. Ja chodziłam z kąta w kąt, próbując zapanować nad emocjami. Ale one w końcu i tak wybuchły.

– Nie jesteś gotowa na dziecko! Masz dwadzieścia lat! – krzyknęłam, kiedy w końcu otworzyła drzwi i weszła do kuchni.

To moje życie. Nie twoje – odparła spokojnie, choć w oczach miała łzy.

– Ale ja też w nim jestem, Julia! Myślisz, że mnie to nie dotyczy? Że nie będę się martwić, nie będę pomagać, nie będę płakać razem z tobą?

– Mamo, ja nie chciałam, żebyś płakała. Ale ty nigdy nie słuchasz. Ty tylko mówisz, oceniasz, decydujesz!

– A kto będzie ci pomagał, kiedy wszystko się posypie?! Ten chłopak? Ten tchórz, który uciekł?

– Na pewno nie ktoś, kto nawet nie chciał mnie wysłuchać – rzuciła z goryczą.

Zamilkłam. Poczułam, jakby mnie uderzyła. Wiedziałam, że miała rację. Nawet nie próbowałam zrozumieć. Tylko osądzałam, w emocjach. Jak zwykle.

– To nie tak – szepnęłam.

– A jak, mamo? Całe życie chciałam ci się przypodobać. Ale nigdy nie byłam wystarczająco dobra. Teraz już nie próbuję.

Zrobiło mi się zimno. Jakby ktoś wyłączył ogrzewanie w całym domu. Stałyśmy naprzeciwko siebie, jak dwie obce kobiety, nie jak matka i córka.

– Myślałam, że mamy ze sobą bliską relację – powiedziałam, bardziej do siebie niż do niej.

– Tak ci było wygodniej myśleć – odpowiedziała Julia i wyszła z kuchni, zostawiając mnie samą.

Drzwi jej pokoju zamknęły się cicho, ale w mojej głowie brzmiały jak strzał.

Wszystko do mnie wróciło

Była druga w nocy. Siedziałam w fotelu, z kubkiem niedopitej herbaty w dłoniach. W telewizorze leciał jakiś stary film, którego nawet nie słuchałam. W głowie miałam tylko Julię. Jej słowa. Jej spojrzenie. Jej łzy.

Wciąż nie potrafiłam sobie wyobrazić jej z dzieckiem na rękach. Mojej małej dziewczynki. Zawsze miałam wrażenie, że ją chronię, że wiem, co dla niej najlepsze. A tymczasem... ona już dawno przestała być dzieckiem. Podejmowała decyzje, które zmieniały całe życie – bez mojej wiedzy. Bez mojego udziału.

Chciałam wierzyć, że to dlatego, że się wstydziła. Ale prawda była brutalniejsza – nie czuła się ze mną na tyle bezpieczna, żeby powiedzieć. To mnie bolało najmocniej. Spojrzałam na drzwi jej pokoju. Cisza. Żadnego światła spod szpary. Pewnie już spała. Albo płakała w poduszkę.

Wstałam. Podeszłam pod jej drzwi i przez chwilę tylko stałam. Nie zapukałam. Nie weszłam. Tylko szepnęłam cicho:

Przepraszam, córeczko…

Potem wróciłam do siebie. Położyłam się do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. W głowie pojawiały się obrazy – Julia jako mała dziewczynka, Julia w pierwszej klasie, Julia ze złamanym sercem po rozstaniu z Adrianem... A teraz – Julia z brzuchem, Julia z dzieckiem, Julia... sama?

Czy ja też ją zostawię? Czy pozwolę, by i ona musiała mierzyć się z samotnym macierzyństwem, jak ja kiedyś? Wtedy wiedziałam jedno – jeśli naprawdę chce to dziecko urodzić, musi mieć oparcie. Nawet jeśli jeszcze nie potrafię być z tego powodu szczęśliwa.

Od teraz zaczniemy razem

Obudził mnie zapach kawy. Przez chwilę myślałam, że to tylko sen – przecież to ja zawsze wstawałam pierwsza, parzyłam kawę, szykowałam śniadanie, układałam dzień. Ale nie. W kuchni naprawdę ktoś był.

Wstałam powoli, wciąż obolała po bezsennej nocy. W drzwiach kuchni zobaczyłam Julię – stała przy stole, w swetrze, który pamiętałam jeszcze z liceum. Włosy związane w niedbały kok. Twarz blada, ale spokojna. A na stole dwie filiżanki.

Zrobiłam kawę – powiedziała. – Wiem, że lubisz, kiedy jest gorąca rano.

Usiadłam. Ona też. Na chwilę znów zapanowała cisza. Ale inna niż wczoraj – miękka, łagodna. Jakbyśmy obie zmiękły przez tę noc.

Możemy zacząć od nowa? – zapytałam cicho.

Popatrzyła na mnie uważnie. Długo nic nie mówiła. W końcu skinęła głową.

– Nie wiem, ale chcę spróbować.

Westchnęłam z ulgą. Nie wszystko było stracone.

– Będziesz mamą. A ja… będę babcią – uśmiechnęłam się blado. – Musimy sobie jakoś poradzić.

– Sama nie dam rady. Ale z tobą… może damy.

To „z tobą” było dla mnie jak plaster na ranę. Nie musiała mówić nic więcej. Już wiedziałam, że jesteśmy znowu razem. Inne niż kiedyś, poranione, ale razem. Spojrzałyśmy na siebie przez parę znad kawy. Ona – młoda kobieta, której świat właśnie się przewracał. Ja – matka, która musiała się nauczyć odpuszczać. I zrozumiałam coś jeszcze. Może to nie był koniec czegoś. Może to był początek. Trudny, nieidealny, ale nasz.

Anita, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama