„Wdałam się w romans z przystojnym sąsiadem. Cała kamienica znała mój sekret szybciej niż mąż”
„Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Zawsze, kiedy Marek był na nadgodzinach, a dzieci na zajęciach dodatkowych. Wymówką były zakupy, dłuższe spacery z psem sąsiadki, jogging, którego nienawidziłam. Wracałam do domu z rozczochranymi włosami i rumieńcem na policzkach. Kłamałam lepiej, niż myślałam, że potrafię”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy dokładnie moje życie przestało być moim. Może wtedy, gdy Marek przestał całować mnie na dzień dobry, może wcześniej – kiedy w niedzielę wolał przesuwać palcem po ekranie telefonu niż po moim karku. A może nigdy nie było moje, tylko od początku „nasze”, a to „nasze” umarło gdzieś między obiadem a praniem.
Codziennie ten sam rytuał. Dzieci do szkoły, praca, zakupy, kolacja. Milczenie. Wieczorem siadam na kanapie, patrzę w telewizor, ale nawet nie wiem, co leci. Marek siedzi obok. Jesteśmy razem, a jednak osobno. Jak dwa cienie tej samej przeszłości.
– Zupa była dobra – rzucił raz, jakby chciał mi przypomnieć, że jeszcze istnieje. Kiwnęłam głową. Nie chciało mi się mówić.
– A ten nowy z góry, widziałaś? – zagaiła Kasia, moja sąsiadka, gdy spotkałyśmy się pod śmietnikiem. – Sam mieszka. Rozwodnik. Przystojny jak cholera.
Uśmiechnęłam się tylko. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za kilka tygodni Sebastian, ten „nowy z góry”, wywróci mój świat do góry nogami. A ja… po raz pierwszy od lat poczuję się żywa.
Intrygował mnie
Zbiegałam po schodach w rozciągniętym dresie, z włosami związanymi byle jak, bo mleko mi się przypaliło. Sebastian właśnie zamykał drzwi swojego mieszkania. Podniósł wzrok, uśmiechnął się, a ja… potknęłam się.
– Wszystko w porządku? – zapytał, łapiąc mnie za łokieć.
– Jasne – odpowiedziałam szybko, choć czułam, jak palę się ze wstydu. – Po prostu... mleko.
– Nienawidzę przypalonego mleka – zażartował. – Ale lubię szczere sąsiadki.
Uśmiechnęłam się niepewnie i uciekłam na dół. Przez kolejne trzy dni nie mogłam wyrzucić z głowy tego głupiego tekstu o mleku. Co za żenada.
A potem zaczęliśmy się mijać częściej – na klatce, w sklepie, pod windą. I zawsze ten jego uśmiech. Życzliwy. Uważny. Inny niż obojętne spojrzenie Marka, które znałam od lat.
– Widzę, że pani też poluje na ostatnie gruszki – zagadnął, gdy spotkaliśmy się przy stoisku w warzywniaku.
– Nie jestem fanką gruszek – odparłam.
– A ja jestem fanem tego, jak pani mówi "nie jestem fanką gruszek" – odpowiedział, jakby to było coś wyjątkowego.
Nie powinnam się śmiać. Ale się zaśmiałam. I nie przestałam przez całą drogę do domu.
Pewnego wieczoru minęliśmy się znów – ja wracałam z długiego spaceru, on właśnie wychodził. Zatrzymał się.
– Wie pani, że wygląda pani dziś bardzo ładnie?
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego z zaskoczeniem i z tym uczuciem w środku, które wybuchało we mnie nagle. A potem, zupełnie naturalnie, przy drzwiach jego mieszkania, pocałował mnie. Delikatnie, jakby pytał o pozwolenie. Ja... nie cofnęłam się. W mojej głowie brzmiało tylko jedno pytanie: Co ja, do cholery, robię? Ale serce mówiło coś innego: Żyjesz, Agnieszka. Nareszcie żyjesz.
Był inny niż mój mąż
Sebastian całował inaczej niż Marek. Bez pośpiechu, jakby każda sekunda miała znaczenie. A kiedy już byłam w jego mieszkaniu, z zamkniętymi oczami, w jego objęciach – nie myślałam o niczym poza tym, jak dawno nie czułam się… pożądana.
Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Zawsze, kiedy Marek był na nadgodzinach, a dzieci na zajęciach dodatkowych. Wymówką były zakupy, dłuższe spacery z psem sąsiadki, jogging, którego nienawidziłam. Wracałam do domu z rozczochranymi włosami i rumieńcem na policzkach. Kłamałam lepiej, niż myślałam, że potrafię.
Ale nie przewidziałam jednego – że ściany w naszej kamienicy są cienkie, a ludzie czujni.
– Widziałam, jak wychodziłaś z jego mieszkania – powiedziała Kasia któregoś wieczoru, kiedy piłyśmy herbatę w mojej kuchni.
Zamarłam.
– Ja? – zagrałam idiotkę.
– Nie udawaj, Agnieszka. Mieszkamy tu od lat. Wiem, jak wyglądasz, kiedy się zakochasz.
– Zwariowałaś. To tylko przypadek.
– Przypadek, że znikasz na dwie godziny, a potem ty wracasz z zakupami i uśmiechem od ucha do ucha? Agnieszka… sypiasz z nim?
– Kasia! – próbowałam się zaśmiać. – Co ty sobie wyobrażasz?
– Pytam, bo się o ciebie martwię. Nie jesteś typem kochanki, Aga. Ty się angażujesz.
Nie odpowiedziałam. Bo wiedziałam, że ma rację. Parę dni później leżałam w łóżku Sebastiana, a on szeptał:
– Nikt nigdy nie patrzył na mnie tak jak ty. Jakbyś widziała mnie całego na wylot.
– A ty… widzisz mnie? – zapytałam.
Uśmiechnął się. Dotknął mojego policzka. Nie wiedziałam, że w tej samej chwili, dwa piętra niżej, pani Zofia z parteru już szykuje kolejną opowieść do przekazania przy trzepaku.
Mąż usłyszał plotki
Wróciłam do domu później niż zwykle. W głowie wciąż miałam dotyk Sebastiana, jego głos, zapach. Marek siedział przy stole z kubkiem herbaty. Bez słowa, bez pytania. Jakby już nic nie chciał wiedzieć.
– Coś się stało? – spytałam, zdejmując buty.
– Sąsiad z drugiego mówił, że widział cię ostatnio... często u tego nowego z góry – odpowiedział cicho, patrząc w okno.
Zamarłam. Serce waliło mi jak młot.
– Co za bzdury – rzuciłam nerwowo, odwracając się plecami.
Nie skomentował. Ale potem, kolejnego poranka, obudziły mnie jego kroki w korytarzu. Szeptał. Rozpoznałam głos sąsiada – tego grubszego, co zawsze karmi gołębie i zna każde imię w kamienicy.
– Nie wierzę… wszyscy wiedzieli, tylko nie ja? – usłyszałam Marka przez drzwi.
Wbiło mnie w podłogę. Nie sądziłam, że to go aż tak ruszy. Marek nie powiedział ani słowa. Nie patrzył na mnie przy śniadaniu. Dzieci coś tam opowiadały o szkole, ale wszystko przelatywało mi nad głową.
Wieczorem podszedł do mnie, stanął naprzeciw i bez cienia emocji powiedział:
– Zrobiłaś ze mnie idiotę nie tylko ty, ale cała kamienica. Gratuluję.
– Marek, to nie tak...
– A jak? Co to miało być? Nowe hobby?
Stałam z otwartymi ustami. Nie krzyczał. Nie rzucał talerzami. Jego cisza dusiła bardziej niż jakiekolwiek przekleństwa. Wyszłam z domu. Po prostu musiałam złapać powietrze. A na klatce – pani Zofia podlewała pelargonie. Spojrzała na mnie z tą swoją kpiącą miną i syknęła:
– A mówiłam, że nic się tu nie ukryje…
Czułam się naga. Obdarta z tajemnicy. I bardzo, bardzo samotna.
To była tylko przygoda
Próbowałam rozmawiać z Markiem. Chciałam powiedzieć „przepraszam”, ale nie wiedziałam nawet, za co dokładnie. Za to, że zdradziłam? Czy za to, że nie czułam się kochana? Siedział na kanapie, zapatrzony w ścianę.
– Marek, możemy… możemy porozmawiać?
Spojrzał na mnie obojętnie, bez cienia emocji.
– O czym? O tym, jak bardzo ci się nudziło w małżeństwie?
– Ja... nie wiem, jak to się stało. Nie planowałam tego. Po prostu...
– Po prostu mnie już nie kochasz – przerwał chłodno. – Nie musisz się tłumaczyć. Już mnie nie obchodzisz.
Te cztery słowa rozdarły mnie bardziej niż jakiekolwiek oskarżenie. Zamknęłam się w łazience i płakałam, dławiąc się ciszą. Przez cienką ścianę słyszałam, jak dzieci pytają, czy mama jest chora. Marek odpowiedział: „Tak, trochę”. I tyle.
Kilka dni później, szukając jakiegokolwiek sensu, poszłam do Sebastiana. Chciałam, żeby powiedział, że warto. Że jestem dla niego kimś więcej. Otworzył drzwi z miną, jakby się mnie nie spodziewał.
– Marek wie – powiedziałam bez wstępu.
– Słyszałem – westchnął i cofnął się o krok, jakbym przyszła z problemem, nie z sercem.
– I co teraz? – zapytałam cicho.
– Agnieszka… nie chcę wojny z twoim mężem. Nie chcę scen na klatce. Ja... to miała być przygoda. Fajna, namiętna. Ale nie na zawsze.
– Więc mnie po prostu zostawisz?
– Nie chcę cię ranić, serio. Ale to nie był mój plan na życie.
Wyszłam bez słowa. Na klatce spotkałam panią Zofię. Uśmiechnęła się kpiąco.
Co za wstyd
Drzwi zaskrzypiały inaczej niż zwykle. Wsunęłam klucz, weszłam cicho. Cisza uderzyła mnie jak ściana. Na stole leżała kartka: „Jesteśmy u mojej matki. Potrzebuję czasu”.
Rozejrzałam się po mieszkaniu. Jego kubek zniknął z półki. Zniknęły też skarpetki porozrzucane pod łóżkiem, jego szczoteczka do zębów, nawet ta idiotyczna książka, której nigdy nie skończył.
Usiadłam na wersalce, zwinęłam się w kłębek. Nagle było cicho. Za cicho. Bez dzieci, bez oddechów, bez dźwięku garnków. Pustka dźwięczała głośniej niż hałas.
Zadzwoniłam do Kasi. Nie odebrała. Napisałam SMS. Żadnej odpowiedzi.
Na klatce schodowej pani Zofia komentowała do sąsiadki z parteru:
– Takie to teraz baby. Mąż ją utrzymywał, dzieci, dom. A ta skakała do łóżka sąsiadowi. Wstydu nie ma.
Zatrzymałam się na półpiętrze, jakby mnie kto uderzył. Poczułam, że jestem nie tylko zdradzającą żoną, ale teraz też – głównym tematem osiedlowych plotek. Byłam tą, o której się szepcze, kiedy wychodzi wyrzucić śmieci. Zadzwoniłam do Sebastiana. Odrzucił. Drugi raz – cisza. Trzeci – włączyła się poczta. I tyle. Nie było już nikogo.
Po południu włączyłam czajnik, ale zapomniałam, po co. Pustka w głowie. Pustka w sercu. Siedziałam na kuchennym krześle i patrzyłam w okno.
Zostałam sama
Minęło kilka miesięcy. Marek nie wrócił. Z dziećmi widuję się rzadko – są u teściowej, podobno im tam „spokojniej”. Sebastian wyprowadził się nagle, bez pożegnania. Jego drzwi z góry są zamknięte na głucho, jakby nigdy tu nie mieszkał. Kamienica nadal żyje – ściany cienkie, języki ostre.
– Zasłużyła sobie – usłyszałam raz, gdy mijałam panią Zofię, rozmawiającą z sąsiadką. Nie odwróciłam się. Nie musiałam.
Kasia przestała się odzywać. Nikt już nie puka do mnie „na chwilkę”. Wieczorami siedzę sama. Czasem zapalam światło w kuchni, żeby ktoś pomyślał, że jeszcze tu jestem. Czasem po prostu siedzę w ciemności.
Agnieszka, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mąż wyjechał, za bardzo zaufałam teściowi. Przekroczył granicę, a teraz udaje, że przecież nic się nie stało”
- „Latem sąsiad zapraszał mnie do swojego sadu, a ja korzystałam. Teraz w moim brzuchu rośnie mała brzoskwinia”
- „Szwagier był dla mnie zakazanym owocem, aż do pewnej imprezy rodzinnej. Wtedy pozbyłam się skrupułów”

