„Przez 13 lat skrywałam mroczny sekret w starej szopie. Z biegiem czasu dopadła mnie za to dotkliwa karma”
„Po powrocie do mieszkania drżącymi rękami sięgnęłam do starej teczki pełnej papierów. Na dnie znalazłam wycinek z gazety. Sama nie rozumiałam, dlaczego to zrobiłam”.

Zdarzyło się, że mój nastoletni syn miał wypadek podczas jazdy autem. Całe szczęście nie było to nic poważnego – pas bezpieczeństwa uszkodził mu tylko jedno żebro, a poduszka powietrzna złamała nos.
Czuwałam przy jego łóżku w szpitalu, gdy leżał nieprzytomny. Zdążyłam się już uspokoić i pozbyć pierwszego odruchu, żeby go udusić za te wszystkie nerwy, które mi zafundował. Mimo to wciąż czułam złość.
Zadałam mu pytanie
W momencie, gdy się ocknął, zadałam mu pytanie:
– Skąd wzięłaś ten wóz? Kto będzie musiał dostać kasę za zniszczone auto?
– Nikt – powiedział. – Miło, że martwisz się o mnie – mruknął, krzywiąc się z bólu.
– Leż spokojnie – powiedziałam stanowczo. – Masz spore stłuczenia i złamane żebro. Zaraz, jak to nikt? Chyba nie powiesz, że go ukradłeś?
– Mamo – Maciek odpowiedział głosem, w którym mieszały się rozbawienie i pretensja. – Ten samochód należy do dziadka.
Nagle dotarło do mnie, o które auto chodziło Maćkowi, chociaż przez moment chciałam mu przerwać i wypomnieć, że się myli. Przecież tata pozbył się swojego ostatniego samochodu na rok przed śmiercią. Gdy w końcu zrozumiałam, o czym on mówi, poczułam nieprzyjemny dreszcz.
– Przecież to auto nie działa – szepnęłam ledwo słyszalnie.
– Udało mi się je zreperować – oznajmił mój syn, nie kryjąc dumy. – Planowałem podarować ci je na urodziny. Żebyś nie musiała już męczyć się, jeżdżąc autobusami do pracy. Żebyś mogła sama jeździć na zakupy albo wybrać się nad jezioro. Okazało się, że wcale nie było w tak złym stanie, jak twierdziłaś. To porządny wóz, tylko... – na jego czole pojawiła się zmarszczka.
– No co? – wyrwało mi się nagle, zupełnie wbrew sobie.
Serce waliło mi jak młotem, ale nie zdołałam powstrzymać tego pytania.
Nagle przestało grać radio
– To wszystko było jakieś takie... nietypowe. Planowałem wrócić prosto do domu, ale coś poszło nie tak. Na szosie, zamiast skierować się w prawą stronę, pojechałem w przeciwnym kierunku. Sam nie rozumiem czemu. Po prostu jechałem przed siebie, bez konkretnego planu, choć czułem, że dokądś zmierzam. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów wjechałem na trasę do Radomia, tę biegnącą pośród drzew. Nagle przestało grać radio. I właśnie wtedy – Maciek spojrzał na mnie z wyraźnym wahaniem – samochód sam zmienił kierunek jazdy, mimo że trzymałem kierownicę. Zjechaliśmy z drogi i uderzyliśmy w drzewo. Poczułem mocne szarpnięcie, wystrzeliła poduszka i odpłynąłem. Tak to właśnie zapamiętałem.
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Wpatrywałam się w niego, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
– Myślisz, że zmyślam – powiedział cicho. – Możliwe, że się mylę. Pewnie coś było nie tak z kierownicą albo inną częścią, a ja tego nie wyłapałem. Chciałem ci zrobić przyjemność... dać coś więcej niż czekoladki. Na tyle tylko mnie w tej chwili stać.
Z trudem powstrzymywałam łzy. Między mną a moim synem była wyjątkowa więź – kochaliśmy się bezgranicznie. Zostaliśmy tylko we dwójkę kiedy jego tata postanowił porzucić rodzinę. Mimo że ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, starałam się zapewnić nam wszystko, co niezbędne. Na luksusowe wydatki, takie jak własny samochód, nie mogliśmy sobie jednak pozwolić.
Pewnego dnia, parę lat wcześniej, Maciek odkrył w leśnej szopie na naszej działce stary samochód. Wyjaśniłam wtedy, że to zepsuta skoda po jego dziadku, której nie mogę się pozbyć – tłumaczyłam żartem, że dziadek mógłby się obrazić i zacząć straszyć jako duch. I tak mój chłopak, prawie absolwent technikum samochodowego, wymyślił, że zrobi mi prezent i przywróci dziadkowy samochód do życia.
Ale to wcale nie był samochód dziadka. To było wspomnienie, które prześladowało mnie od lat.
– A wiesz może, w którym miejscu się to stało? Ten wypadek?
Pokręcił głową na znak, że nie.
– Jedyne, co wiem, to że niedługo po tym, jak wjechałem na trasę radomską.
Wszystko pasowało. Przycisnęłam synka do piersi, pocałowałam go w czoło i powiedziałam, że odwiedzę go następnego dnia. Musiałam bowiem załatwić pewną istotną sprawę.
Moje małżeństwo się rozpadło
Minęło trzynaście lat od czasu mojego romansu. Wtedy moje małżeństwo się rozpadło – eks próbował gdzieś tam odnaleźć się w życiu, podczas gdy ja zostałam z czteroletnim synkiem. Każda kobieta czasem pragnie poczuć się adorowana. Mój wybranek, Robert, był cenionym prawnikiem. Gdyby jego żona odkryła nasz sekret, nie zostawiłaby mu niczego.
Pamiętam jeden weekend w domku dziadków, otoczonym lasem. Mój mały został pod opieką moich rodziców, a Robert oficjalnie przebywał służbowo w Czechach. W niedzielę, kiedy słońce już chyliło się ku zachodowi, ruszyliśmy jego autem. Plan był taki, że podrzuci mnie w pobliże przystanku obok domu rodziców. Wszystko miało wyglądać tak, jakbym właśnie przyjechała komunikacją miejską odebrać synka.
Trasa między domem dziadków a miejscowością moich rodziców to około trzydziestu kilometrów. Droga była praktycznie pusta tego dnia, rzadko mijaliśmy inne pojazdy. Po wyjechaniu za jeden z zakrętów wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Słońce, przebijając się przez chmury, oślepiło kierowcę nadjeżdżającego z przeciwnej strony, a w tym samym czasie jakiś ptak wyleciał z pobliskiego lasu, lecąc wprost na przednią szybę naszego samochodu.
Robert wrzasnął i szarpnął kierownicą, niestety w kierunku drugiego pasa ruchu. Auto zaczęło wirować na drodze, podczas gdy on starał się odzyskać kontrolę nad nim. W trakcie obrotów zauważyłam przestraszone oczy drugiego kierowcy, który również próbował opanować swój samochód. Oba auta zderzyły się bokami, wydając metaliczny dźwięk.
Auto wreszcie się zatrzymało, choć te kilka sekund zdawało się trwać całą wieczność. Siedzieliśmy, próbując złapać oddech, oszołomieni faktem, że udało nam się przeżyć. Naprzeciwko, na drugim pasie, dostrzegłam lśniącą, granatową skodę prosto z salonu. Dostrzegłam sylwetkę prowadzącego przez przednią szybę – podobnie jak my, tkwił bez ruchu.
Kiedy drżenie mojego ciała ustało, otworzyłam drzwi z zamiarem sprawdzenia stanu kierowcy drugiego pojazdu. Nie zdążyłam jednak tego zrobić, bo Robert złapał mnie w ostatniej chwili.
Działałam w kompletnym szoku
Miałam zamiar wezwać policjantów, ale Robert stanowczo się temu sprzeciwił. Tłumaczył, że gdyby jego żona dowiedziała się, że wcale nie przebywał w Pradze, natychmiast domyśliłaby się zdrady. Twierdził, że ona go wykończy – zawodowo i prywatnie. Odbierze mu dosłownie wszystko.
– Wiesz, jaka z niej mściwa żmija – tak się dokładnie wyraził. – Musimy teraz pomyśleć o sobie. Jeśli znajdą auto, to i mnie namierzą. Pamiętasz przecież ten patrol, który nas minął? Gliniarz się we mnie wpatrywał. Na pewno oskarżą mnie o ucieczkę z miejsca zdarzenia. Trzeba to wszystko ukryć.
Dziś już rozumiem, że działałam wtedy w kompletnym szoku. Jak marionetka wykonywałam każde polecenie mojego kochanka.
Pojechałam jego samochodem z powrotem do domu moich dziadków i czekałam na jego przyjazd skodą tego drugiego faceta. Nie mam pojęcia, co się z nim stało. Liczę na to, że Robert odwiózł go do jakiegoś szpitala. Kiedy w końcu się zjawił, schował samochód w starej, opuszczonej stodole, wymontował tablice rejestracyjne i kazał mi zapomnieć o tym aucie.
O tym, który stoi niedaleko drogi prowadzącej do Radomia. Wszystkie papiery z tej skody spalił w piecu. Następnie podrzucił mnie na autobus i odjechał. To był ostatni raz, kiedy się widzieliśmy.
Właściwie myślę, że ten wstrząs został ze mną na zawsze. To chyba jedyne sensowne wytłumaczenie, dlaczego niedługo potem wszystko się zatarło w mojej głowie. Przestałam pamiętać zarówno to, co się wydarzyło, jak i moje własne zaniechania. No i to, że pozwoliłam temu wszystkiemu się wydarzyć. Po prostu mój umysł wymazał te wspomnienia.
Znalazłam wycinek z gazety
Auto nieznajomego tkwiło w drewnianej szopie przez kolejnych trzynaście lat. Przypominam sobie moment, kiedy parę miesięcy po tym tragicznym wydarzeniu zobaczyłam w gazecie fotografię człowieka przypominającego tamtego kierowcę. Nad zdjęciem widniał napis „Zaginiony”. Zrobiłam wszystko, żeby nie przeczytać, jak się nazywał. Nie było to proste zadanie, bo coś mnie podkusiło, by ten artykuł wyciąć i zachować. Sama nie rozumiałam, dlaczego to zrobiłam.
Po powrocie do mieszkania drżącymi rękami sięgnęłam do starej teczki pełnej papierów. Na dnie znalazłam wycinek z gazety. Przeczytałam: „Poszukiwany Mateusz W., lat trzydzieści trzy. Kochający mąż i tata czteroletniego chłopca. Odjechał z domu skodą w kolorze granatowym, numer rejestracyjny... Mój mąż ma chore serce. Błagam o jakiekolwiek informacje na jego temat. Nie mogę znieść tej ciągłej niewiedzy...”.
Musiałam przestać. Właśnie to próbowałam wymazać z pamięci. Owszem, wypadki to normalny element życia, ludzie tracą w nich życie. Nikt nie zawinił – oślepiające promienie, przelatujący ptak, niewydolne serce. Jednak wydarzenia, które nastąpiły później, wywróciły całą sytuację do góry nogami.
Osobom, które odeszły, już nic nie zrobi różnicy. Jednak zostają ci, którzy kochali. Bliscy – partnerzy, potomstwo, rodzice. Każdy z nich codziennie przeżywa gehennę, bo nie ma pojęcia o losie bliskiej osoby. Desperacko próbują dowiedzieć się prawdy, zamartwiają się. Ich życie jest w rozsypce. A my jesteśmy za to odpowiedzialni.
Czułam, jak moje serce wali jak oszalałe, a żołądek wykręca nieprzyjemne salto. W jednej chwili dotarło do mnie – niczym cichy szept – że to, co spotkało Maćka, miało być dla mnie przestrogą. Nadszedł moment, by zrobić to, co należy.
Z kafejki internetowej napisałam na Messengerze do żony zmarłego Mateusza W. Przekazałam jej szczegóły dotyczące miejsca, gdzie doszło do tragicznego zdarzenia z jej mężem. Byłam przekonana, że tym samym zamykam ten rozdział.
Po miesiącu natrafiłam jednak na artykuł prasowy – policjanci wydobyli zwłoki z pobliskich mokradeł. Wśród szczątków znaleźli luksusowe, grawerowane pióro. Ten przedmiot doprowadził śledczych do sprawcy ukrywającego prawdę o wypadku. Okazało się, że był to ceniony prawnik, jeden z szefów prestiżowej kancelarii – Robert.
Spotkała mnie kara. Rozsypało się moje wyobrażenie o tym, że jestem porządną, uczciwą osobą. Koszmary nie dają mi spać po nocach. Czuję, że przestaną się pojawiać dopiero wtedy, gdy zbiorę się na odwagę i pójdę do żony Mateusza W., żeby wyznać jej prawdę o sobie. Na razie wciąż nie mam dość siły...
Alicja, 41 lat
Czytaj także:
„Mój mąż słuchał swojej matki jak kazania z ambony. Teściowa wpajała mu, że go zdradzam i powinnam siedzieć przy garach”
„Takiej żmii jak moja teściowa trzeba ze świecą szukać. Każdy mój krok i zachowanie oceniała jak w reality show”
„Spakowałam walizkę i uciekłam od rodziny. Musiałam sobie przypomnieć, jak to jest, gdy nikt ode mnie nic nie chce”

