„Wciąż czekałam, aż mąż powie mi coś miłego. Dziś już wiem, że on potrzebuje służby, a nie drugiej połówki”
„Kiedy dzieci były małe, rozumiałam. Byliśmy zmęczeni, niewyspani, pochłonięci obowiązkami. Oboje odstawiliśmy romantyzm na bok. Mówiłam sobie, że przyjdzie czas, gdy odsapniemy, że jeszcze wrócą nasze wieczory przy filmie, spacery bez celu, śmiech i czułość. Czekałam na ten czas długo. A kiedy dzieci podrosły, zrozumiałam, że nic już nie wróci”.

Od dwunastu lat jestem żoną Roberta. Ludzie z zewnątrz uważają nas za zgodne, poukładane małżeństwo: dom u nas zawsze czysty, dzieci zadbane, obiad na stole. Tyle że pod tą fasadą kryje się coś, czego nikt nie widzi. Przede wszystkim ja, coraz bardziej znikająca we własnym domu. Mąż traktuje mnie jak element wystroju wnętrza, nie jak kobietę. Zapomniał, że mam uczucia, potrzeby, że czasem chciałabym po prostu usłyszeć: „ładnie dziś wyglądasz”. Choć raz. Zamiast tego woła do mnie tylko: „Gdzie moje skarpetki?”. I nawet nie wiem, kiedy przestałam być żoną, a stałam się jego służącą.
Położyłam się obok
— Zostawiłaś mi czyste koszule? — rzucił Robert z przedpokoju, nawet nie podnosząc wzroku znad ekranu telefonu.
— W szafie, jak zawsze — odpowiedziałam cicho, jednocześnie wycierając ręce w kuchenny ręcznik. Dopiero co skończyłam zmywać naczynia po kolacji.
Nie zapytał, jak minął mi dzień. Nie spojrzał na mnie, nie zaproponował nawet, żebyśmy razem usiedli, obejrzeli coś, pogadali. Poszedł się przebrać i tyle go widziałam. Otworzyłam lodówkę i schowałam pozostałości po kolacji. Oczywiście zjadł w biegu, rzucając krótkie „dobre”, ale równie dobrze mógłby tego nie mówić. Jego głos był zupełnie obojętny. Pamiętam, jak kiedyś, jeszcze na początku, przynosił mi rano kawę do łóżka. Mówił, że pięknie pachnę, że mam najładniejsze dłonie, jakie widział. Dziś nawet nie wie, jaką mam sukienkę, bo przecież nawet na mnie nie patrzy.
Weszłam do sypialni, gdy już leżał w łóżku. Przewijał coś na telefonie, światło z ekranu rzucało nieprzyjemny blask na jego zmarszczone czoło. Położyłam się obok, ostrożnie, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych emocji. Może liczyłam, że mnie przytuli? Że położy rękę na mojej talii, jak dawniej?
— Możesz zgasić lampkę? Świeci mi prosto w oczy — mruknął.
Zgasiłam. Odwróciłam się plecami do niego i leżałam tak długo, wpatrując się w ciemność. Cisza między nami była cięższa niż koc, którym się przykryliśmy.
Nie spojrzał na mnie ani razu
Zrobiłam jego ulubione danie: makaron z łososiem w śmietanowym sosie, posypany świeżym koperkiem. Nawet znalazłam czas, żeby upiec domowy chleb. Dla siebie nie gotuję z takim zaangażowaniem. Tylko dla niego. Chciałam, żeby usiadł do stołu i powiedział chociaż „dziękuję”, „dobrze to zrobiłaś”, cokolwiek.
— Łosoś znowu? — zapytał i westchnął. — Mówiłem ci, że ostatnio mi się przejadł.
— Myślałam, że lubisz — odpowiedziałam, siadając naprzeciwko.
— Lubiłem. Kiedyś. Mogłabyś to jakoś urozmaicić.
Wzięłam widelec i zaczęłam jeść, choć miałam ściśnięty żołądek. On spojrzał w telefon, co jakiś czas bezwiednie przeżuwając. Nie spojrzał na mnie ani razu. Jakbym była powietrzem, dodatkiem do talerza. W tamtej chwili poczułam się bardziej samotna niż wtedy, gdy naprawdę byłam sama.
— Co u ciebie w pracy? — zapytałam, próbując rozmowy.
— Nudy. Jak zawsze. — Wzruszył ramionami. — Wysłałem ci przecież linka z tym memem, no nie? Ten z tym psem przy biurku. Śmieszne to było.
Nie widziałam żadnego linka. I nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Kiwnęłam głową, jakby to miało znaczenie. Po kolacji pozbierałam talerze. Nie pomógł, o nic nie zapytał. Nie zauważył nawet, że się popłakałam, kiedy wyjmowałam naczynia ze zmywarki. Otarłam łzy wierzchem dłoni, bo dzieci siedziały jeszcze w pokoju. Nie chciałam, żeby widziały, że mama się sypie.
Już nigdy tego nie usłyszę
Kiedy dzieci były małe, rozumiałam. Byliśmy zmęczeni, niewyspani, pochłonięci obowiązkami. Oboje odstawiliśmy romantyzm na bok. Mówiłam sobie, że przyjdzie czas, gdy odsapniemy, że jeszcze wrócą nasze wieczory przy winie, spacery bez celu, śmiech i czułość. Czekałam na ten czas długo. A kiedy dzieci podrosły, zrozumiałam, że nic już nie wróci.
— Jadę jutro do Rafała. Pomogę mu przy aucie — powiedział pewnego wieczoru, ledwo zdjął buty.
– A może byśmy w końcu gdzieś wyszli we dwoje? Do kina, na spacer… — zaproponowałam ostrożnie, obserwując jego reakcję.
Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio robiliśmy coś razem.
– Może innym razem. Już mu obiecałem. Poza tym, co w tym kinie teraz niby grają?
— Nie chodzi o film — odpowiedziałam trochę zbyt szybko.
— No to o co? — zapytał, siadając na fotelu. — Przecież jesteśmy razem cały czas w domu.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie zrozumie. Jesteśmy razem fizycznie, ale emocjonalnie? On żyje swoim światem, ja swoim. A między nami? Rozciąga się pustynia, sucha i jałowa.
Wieczorem siedziałam sama przy kuchennym stole, skubiąc suchą bułkę. W radiu grali piosenkę, do której tańczyliśmy na naszym weselu. Zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie jego rękę na moich plecach, ciepły oddech przy uchu, szept: „Pięknie dziś wyglądasz”. Minęło dwanaście lat. I chyba już nigdy tego nie usłyszę.
Nie pocałował mnie
To był czwartek, dzień jak każdy. Pobudka o szóstej, kanapki do szkoły, pranie, zakupy, szybki obiad, lekcje z dziećmi, zmywanie, sprzątanie. Tyle że tego dnia miałam imieniny. I choć nie oczekiwałam fajerwerków, marzyłam o czymś drobnym. Czekoladce. Kawie wypitej razem. Słowie. Robert wrócił do domu później niż zwykle. Wszedł, rzucił klucze na komodę, przeszedł obok mnie, nic nie mówiąc.
— Hej — zaczęłam. — Wiesz, który dziś jest?
— Czwartek — odpowiedział, zdejmując kurtkę.
— No tak. Ale dzisiaj też mam imieniny.
— Ojej — powiedział po chwili. — Naprawdę? To wszystkiego najlepszego — dodał szybko, jakby z automatu, sięgając po telefon.
Nie pocałował mnie, nie przytulił. Nie zapytał, czy chcę gdzieś wyjść, czy może coś dla siebie zrobić. Po prostu usiadł w fotelu i włączył wiadomości. Przycupnęłam na chwilę na brzegu kanapy. Milczałam. A potem wstałam, ubrałam się i wyszłam. Sama. Poszłam do pobliskiej cukierni i kupiłam sobie małe ciastko z malinami. Usiadłam przy oknie. Przez chwilę udawałam, że jestem kimś innym. Że mąż mnie dziś zaskoczył, że za chwilę przyjdzie i poda mi filiżankę herbaty, mówiąc: „Wszystkiego, co najpiękniejsze, kochanie”.
Ale przy stoliku byłam sama. I nikt nie przychodził. Zapłaciłam i wróciłam do domu. Zastałam go śpiącego na kanapie, z pilotem w ręku. Nie otworzył oczu, gdy przeszłam obok.
Patrzyłam w lustro
W sobotę wstałam wcześniej. Wyczyściłam łazienkę, nastawiłam pranie, zrobiłam śniadanie dla dzieci i pojechałam na zakupy. Kiedy wróciłam z pełnymi torbami, Robert siedział przy komputerze. Ani nie zapytał, czy pomóc, ani nie spojrzał.
— Mogłabym czasem usłyszeć „dziękuję” — powiedziałam, stawiając siatki na blacie.
— Za co? — Spojrzał na mnie zdziwiony.
— Za wszystko. Za to, że dbam o ten dom, o ciebie, o dzieci. Za to, że się staram.
— Przecież to twoja rola, nie? — rzucił, nieświadomy, jak bardzo te słowa mnie zraniły.
— Moja rola? — powtórzyłam, czując, jak zasycha mi w gardle. – Myślałam, że jestem twoją żoną, a nie wycieraczką.
— O co ci znowu chodzi, Monika? — prychnął. — Masz wszystko. Dom, zdrowe dzieci, stabilne życie. Inne kobiety marzą o takim facecie jak ja.
— Może i marzą — odpowiedziałam cicho — ale ja marzę, żebyś mnie w końcu zauważył.
Odwrócił się w stronę monitora i wzruszył ramionami. Jakby moje słowa były kolejnym szumem w tle. Wyszłam z kuchni i poszłam do sypialni. Usiadłam na łóżku. Nie płakałam. Nawet łzy mi się skończyły. Przez chwilę patrzyłam w lustro. Na zmęczoną, niewidzialną, bezbarwną kobietę. Wtedy pierwszy raz przyszła mi do głowy myśl, której wcześniej bałam się wypowiedzieć: czy ja w ogóle jeszcze chcę być w tym małżeństwie?
Myślałam, że coś powie
Nie podjęłam jeszcze decyzji, ale codziennie o niej myślę. Codziennie zadaję sobie pytanie: czy chcę tak żyć przez kolejne dziesięć, dwadzieścia lat? Czy to wszystko, co mnie czeka: zbieranie po kimś skarpetek, cisza przy obiedzie i pustka w łóżku? Robert nie zauważył nawet, że od kilku dni nie mówię do niego więcej niż trzeba. Że przestałam mu parzyć poranną kawę, że nie pytam, czy wróci późno, że nie przygotowuję jego ulubionych dań. Jakby mu to w niczym nie przeszkadzało. Jakby i jemu było wszystko jedno.
Wczoraj usiadłam z notesem i zapisałam rzeczy, które robię każdego dnia. Potem obok zapisałam: czy ktoś mi za to podziękował? Lista była długa, ale adnotacji obok — zero. Nie chcę być kobietą, która umiera w środku, choć nadal oddycha. Która dźwiga cały dom na plecach i nie słyszy nigdy „dziękuję”. Która codziennie ubiera się ładnie, maluje delikatnie oczy, licząc, że on spojrzy. Że zauważy.
Dziś wróciłam z pracy później. Nie podałam obiadu, nie posprzątałam po kolacji. Usiadłam przy stole z książką i kieliszkiem wina. Robert minął mnie obojętnie. Zajrzał do lodówki, wyjął jogurt i poszedł przed telewizor. Kiedy zasypiałam, przyszedł do sypialni. Myślałam, że coś powie. Może o coś zapyta albo chociaż siądzie obok.
— Jutro muszę wcześnie wstać — rzucił tylko.
Nie odpowiedziałam. Zamknęłam oczy i pierwszy raz od dawna pomyślałam: może nie będę tu zawsze.
Monika, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałam od mojego męża kupon na wyjazd do Spa jako prezent bez okazji. Piękna niespodzianka skończyła się rozwodem”
- „Wigilia samotnego taksówkarza nie była kolorowa. Stało się jednak coś, dzięki czemu ten dzień w końcu był wyjątkowy”
- „Ta wigilia miała być niezapomniana. Jeszcze zanim podałam mężowi barszcz, wiedziałem, że jem go z nim po raz ostatni”

