„Wakacje w Toskanii miały być odpoczynkiem od męża. Przywiozłam mu jednak prezent, którego się zupełnie nie spodziewał”
„Usiadł obok. Najpierw rozmawialiśmy o winie i o tym, co warto zobaczyć w okolicy. Potem zeszło na literaturę i jedzenie. Mówił z pasją, ale bez zadęcia. Kiedy śmiał się ze swoich kiepskich prób nauki polskiego, poczułam, że się rozluźniam”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mnie zapytał, kim jestem, chyba odpowiedziałabym: „mamą”. Może dodałabym jeszcze: „żoną Marka”, ale czy to jeszcze coś znaczy? Nasze rozmowy sprowadzają się głównie do kwestii zakupów, planów na weekend i harmonogramu zajęć naszego syna Antka. Kiedyś kochaliśmy się bez pamięci, dziś żyjemy obok siebie jak współlokatorzy. On ciągle w pracy albo przed telewizorem, ja między komputerem a zmywarką.
Byłam wykończona
Pracuję zdalnie, co oznacza, że czasem nie wiem, kiedy kończy się dzień pracy, a zaczyna mój czas. Tylko czy ja jeszcze mam jakiś mój czas? Kiedyś byłam energiczna, pełna pomysłów, chciałam podróżować, smakować życie. Teraz mam wrażenie, że po trzydziestce ktoś mi wcisnął przycisk „pause” i zapomniał włączyć z powrotem.
– Dziewczyno, ty się wykończysz – powiedziała Lena podczas jednej z naszych rozmów. – Pojedź z nami do Toskanii. Tylko my, bez dzieci, bez mężów, bez obowiązków.
– Nie wiem… – westchnęłam, nie patrząc jej w oczy. – Marek nie przepada za takimi pomysłami. No i Antek… Nie wiem, czy mogę go tak zostawić.
– On ma ojca, nie? – wtrąciła Anka. – Nie umrze przez tydzień. A ty się rozpadniesz na kawałki, jeśli nie oderwiesz się od tej rutyny.
Wieczorem powiedziałam Markowi, że chciałabym wyjechać z dziewczynami. Odetchnąć, zregenerować się.
– Aha – odpowiedział, nawet nie odrywając wzroku od telefonu. – To weź sobie jakieś ubezpieczenie, bo teraz ciągle coś się dzieje z lotami.
– Serio? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Nic nie powiesz? Nie zapytasz, dokąd, z kim, na ile?
– No przecież mówisz, że z Leną i Anką do Toskanii. Co tu więcej dodawać?
I to było wszystko.
Chciałam odpocząć
Tuż po przyjeździe usiadłyśmy na tarasie przy długim stole ustawionym pod winoroślą. Nad naszymi głowami zwisały ciężkie kiście winogron, a zapach pieczonego chleba i świeżej oliwy mieszał się z dźwiękiem cykad. Słońce już zaszło, niebo przygasło do pomarańczowo-fioletowej poświaty.
Lena i Anka śmiały się, opowiadając jakąś historię z pracy, ale ja tylko kiwałam głową. Nadal nie potrafiłam przestawić się z trybu matki i domowej organizatorki. Miałam wrażenie, że każdy telefon to może być alarm z domu.
– Prosecco? – usłyszałam obok siebie.
Podniosłam wzrok. Stał przede mną mężczyzna z lekkim zarostem, w lnianej koszuli, z butelką w dłoni i uśmiechem, który wyglądał, jakby był jego naturalnym stanem.
– Poproszę – odpowiedziałam i podałam mu kieliszek.
Później usiadł obok. Najpierw rozmawialiśmy o winie i o tym, co warto zobaczyć w okolicy. Potem zeszło na literaturę i jedzenie. Mówił z pasją, ale bez zadęcia. Kiedy śmiał się ze swoich kiepskich prób nauki polskiego, poczułam, że się rozluźniam.
Urzekł mnie
Z każdą kolejną minutą ta rozmowa była jak ucieczka do miejsca, którego mi brakowało od lat.
– Masz bardzo ciche oczy – powiedział nagle, zupełnie nie w stylu typowego flirciarza. – Trochę jak te wzgórza o tej porze dnia.
Spojrzałam na niego, zaskoczona. Może to była kwestia wina, może włoskiego powietrza, ale nie uciekłam wzrokiem. Uśmiechnęłam się.
Później przeszliśmy na bok, zostawiając Ankę i Lenę w gwarze śmiechów i rozmów z innymi gośćmi winnicy. Poszliśmy ścieżką w stronę oliwnego gaju. Nie miałam poczucia czasu. Słuchałam go, opowiadającego o swoim dzieciństwie na tej ziemi, o dziadku, który sadził pierwsze krzewy, i o matce, która piekła najlepszy chleb w okolicy.
Zatrzymaliśmy się przy niskim murze z kamieni. Z jednej strony rozciągały się równe rzędy winorośli, z drugiej w oddali majaczyły światła jakiegoś miasteczka.
– Kasia… – szepnął, nachylając się bliżej.
To był moment
Nie cofnęłam się. Ten pocałunek był spokojny, ciepły, jakby nie chciał niczego zabierać, tylko dać. A potem już tylko noc, niebo nad nami, jego dłonie, moje drżące ciało, cisza, która nie potrzebowała słów. Wróciłam do hotelu tuż przed świtem. Anka czekała, siedząc na balkonie w szlafroku.
– I? – zapytała tylko, bez pretensji, bez moralizowania.
Usiadłam obok niej. Wzięłam głęboki oddech.
– Nie powinnam… ale nie żałuję – powiedziałam cicho.
– Tylko się nie zakochuj – mruknęła.
Wiedziałam, że za chwilę zaczną się pytania, może wyrzuty sumienia. Ale na razie siedziałyśmy we dwie w ciszy, patrząc, jak nad Toskanią budzi się dzień.
Wróciłam do Polski trzy dni później. Lot był opóźniony, a walizka rozpadła się na lotnisku. Stałam przy karuzeli bagażowej, z mokrą od deszczu marynarką przewieszoną przez ramię, i czułam się, jakbym wracała z jakiegoś równoległego świata. Zimne powietrze, pośpiech, brudne chodniki, znajome głosy w autobusie. Wszystko było tak, jak zostawiłam, tylko ja byłam inna.
Byłam w szoku
W domu czekał Marek z obiadem i informacją, że Antek skręcił kostkę na boisku, ale już jest dobrze. Wszystko wróciło do zwykłego rytmu. Śniadania, pranie, zakupy, raporty do pracy. Udawałam, że jestem obecna, choć myślami byłam gdzieś daleko. Wieczorami siedziałam przy kuchennym stole i przypominałam sobie tamtą noc, jakby to był film, który widziałam tylko raz.
Kilka tygodni później przyszły mdłości. Najpierw myślałam, że to przez stres albo jakiegoś wirusa. Potem zaczęłam unikać kawy, nie mogłam patrzeć na mięso. Pewnego ranka, kiedy poczułam metaliczny smak w ustach i zakręciło mi się w głowie, zrozumiałam, że to nie jest przypadek. Kupiłam test.
Stałam w łazience, z rękami opartymi o zlew, patrząc na dwie kreski. Jedna była wyraźna, druga ledwo widoczna, ale była. Wciągnęłam powietrze przez nos i wypuściłam powoli. Zimna podłoga pod stopami nie pomagała. Usiadłam na zamkniętej klapie sedesu i zaczęłam liczyć dni.
Termin nie pasował. Nie dało się tego zrzucić na Marka. Wszystko układało się dokładnie tak, jak nie powinno.
Nie wiedziałam, co dalej
Wieczorem Marek zapytał, czy wszystko ze mną w porządku.
– Jestem po prostu zmęczona – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
– Ostatnio jesteś jakaś nieobecna. Coś się stało? – dopytywał.
– Nie… nic się nie stało – ucięłam.
W łazience znowu usiadłam na podłodze. Trzymałam test w dłoni. Przekładałam go z jednej ręki do drugiej. Płakałam cicho, żeby nie usłyszeli. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nie wiedziałam, kim jestem. Matką? Żoną? Kobietą, która przestała myśleć, a pozwoliła sobie na coś, czego nie da się cofnąć?
Wszystko zaczęłam robić staranniej. Gotowałam ulubione dania Marka, częściej dzwoniłam do rodziców, udawałam, że interesuje mnie, co Antek opowiada o swoich kolegach. Nawet w pracy zgłosiłam się na dodatkowy projekt. Z zewnątrz wyglądałam na kobietę, która znowu panuje nad swoim życiem. W środku jednak miałam wrażenie, że stoję nad przepaścią, której nie chcę zauważyć.
Nic nie podejrzewali
Pewnego wieczoru mój mąż zaproponował, że z okazji naszej rocznicy zabierze mnie do Kazimierza, tak jak dawniej. Mówił o tym z taką ekscytacją, jakby wierzył, że da się wrócić do czegoś, co już nie istnieje.
– Zarezerwowałem nam pokój z kominkiem. W tym samym pensjonacie, co wtedy. Pamiętasz?
Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się. Miałam ochotę zapytać, czy naprawdę nie zauważa, co się dzieje. Ale nie miałam odwagi.
Powiedziałam mu dzień po powrocie. Długo siedziałam w kuchni, zanim się odważyłam.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam cicho.
Spojrzał na mnie z niepokojem.
– Jestem w ciąży, ale to nie twoje dziecko – powiedziałam bez wstępu.
– Jak mogłaś? – wyszeptał.
– To… wydarzyło się tylko raz. Nie planowałam tego… – głos mi się łamał.
– Myślałem, że cię znam. Że jesteśmy drużyną – powiedział, nie patrząc na mnie. – Naprawdę myślałem…
Płakałam, próbowałam coś jeszcze dodać, ale on już wstał i wyszedł z pokoju. Po chwili słyszałam, jak zamyka się w sypialni. Zostałam przy stole, sama, ze wzrokiem wbitym w plamę po herbacie.
Katarzyna, 37 lat
Czytaj także:
- „Od lat kocham się w przyjaciółce. Gdy wybierała bukiet na ślub z innym, moje serce niemal pękło z żalu”
- „W 40. urodziny jadłam tort w samotności. Dla rodziny byłam ważna tylko jako kura domowa na każde zawołanie”
- „Teściowa obraziła mnie przy stole. Kipiałam ze złości bardziej niż moja zupa szparagowa, a mąż bronił mamusi”

