Reklama

W drodze do pracy powtarzałam sobie w głowie jedno zdanie: „Nie płacz. Mów spokojnie.” Wszystko dlatego, że zanim wyjechaliśmy z Mirkiem na urlop do Chorwacji, naopowiadałam dziewczynom z biura, jak bardzo na to czekam. Że wreszcie pojedziemy gdzieś sami, bez dzieci, że może jeszcze damy radę odnaleźć siebie. Teraz miałam im powiedzieć, że to wszystko okazało się złudzeniem?

Naprawdę wierzyłam, że ten wyjazd coś zmieni. Że słońce, piękne widoki i chwile tylko we dwoje obudzą w nas dawne uczucia. Ale z każdym dniem wyjazdu coś się we mnie kruszyło. A gdy wróciłam… cóż, wiedziałam już, że nie da się cofnąć tego, co się stało.

– I jak było? – zapytała z uśmiechem Basia, zerkając na moją skromną opaleniznę.

Nie mogłam tego odwlekać. Ale też nie zamierzałam kłamać.

Inaczej, niż się spodziewałam – odpowiedziałam cicho.

Zaczęło się od pretensji o widok

Zanim zdążyłam opowiedzieć wszystko, wręczyłam dziewczynom drobne upominki z Chorwacji – lawendowe mydełka i breloczki z Dubrownika. Ucieszyły się, podziękowały i obiecały wrócić do tematu po przerwie. I rzeczywiście, gdy usiadłyśmy w socjalnym, od razu poczułam ich ciekawość, ale też zrozumienie.

– No mów, jak było naprawdę – ponagliła mnie Iza.

Westchnęłam.

– Już pierwszego dnia poszło nie tak. Mirek skrzywił się, jak tylko wszedł do pokoju. „Nie ma widoku na morze? Przecież miało być!” – warknął.

– A jak było? – spytała Agata.

– Okna wychodziły na ogród oliwny, piękny zresztą. Ale dla Mirka to było za mało. Oskarżył mnie, że źle wybrałam hotel, że nie potrafię niczego dopilnować. Nie wytrzymałam.

– Co mu powiedziałaś? – Iza aż podskoczyła.

– Że sam mógł wszystko zorganizować, skoro wie lepiej. Że zawsze wszystko zostawia mi, a potem ma pretensje. I… obraził się. Siedział obrażony do wieczora.

Dziewczyny patrzyły na mnie z niedowierzaniem.

– Renata, ty zawsze jesteś taka spokojna… – mruknęła Basia.

– Właśnie. I może to był błąd. Może za długo byłam za spokojna – dodałam cicho.

Narzekał na wszystko

– Potem było już tylko gorzej – zaczęłam, mieszając łyżeczką w herbacie, której i tak nie zamierzałam pić. – Narzekał dosłownie na wszystko. Że woda za słona, że drogo, że nie ma gdzie zaparkować, że tłoczno. A już kompletnie mnie rozłożył jego komentarz, gdy zaproponowałam wycieczkę.

– Co w tym złego? – zdziwiła się Agata.

– Powiedział, że „nie będzie marnował dnia na oglądanie kolejnych ruin, bo jednego starocia już ma na wakacjach”.

Zapadła cisza. Dziewczyny patrzyły na mnie, jakby nie wierzyły, że to powiedział.

– Ten staroć, to znaczy... ja – dodałam, a głos mi się załamał. – I on to powiedział tak normalnie, przy innych. Po prostu rzucił i się zaśmiał.

– Co za… – zaczęła Iza, ale urwała. – Sorry, ale to był moment, w którym powinnaś mu strzelić w twarz.

– Zamiast tego poszłam do pokoju. Zamknęłam się w łazience i płakałam. A potem… pojechałam na wycieczkę sama. I wiecie co? To był najlepszy dzień tego wyjazdu.

– Sama? – powtórzyła Basia.

– Sama. I pierwszy raz od dawna czułam, że oddycham swobodnie.

Było źle między nami

Po tej wycieczce wszystko się zmieniło – ale nie na lepsze. Spędzaliśmy dni „razem”, ale tak naprawdę byliśmy osobno. Chodziliśmy na tę samą plażę, jedliśmy przy tym samym stole, ale nie było między nami żadnego kontaktu. Cisza, którą przerywał tylko jego ironiczny ton.

Za każdym razem, gdy próbowałam zagadać, Mirek patrzył na mnie z niechęcią albo wzruszał ramionami. Jak wtedy, gdy poprosiłam go, żeby przysunął mi leżak – udawał, że nie słyszy. Ale wystarczyło, że młoda dziewczyna na leżaku obok poprosiła o pomoc, już był przy niej, uśmiechnięty, gotowy do usług.

W pamięć zapadł mi też wieczór, kiedy długo szykowałam się do kolacji. Chciałam wyglądać ładnie. Założyłam sukienkę, którą sama sobie uszyłam, delikatnie się umalowałam. A on? Spojrzał chłodno i mruknął: „Nie za późno na takie starania?” To bolało. Bardziej niż cokolwiek wcześniej.

– Przecież kiedyś mówił, że ładnie mi w czerwonym – powiedziałam cicho, patrząc w swoje dłonie. – Teraz miał w oczach tylko chłód i znudzenie.

– Renata… – Basia ścisnęła moją dłoń. – On cię nie szanuje.

– Wiem. Ale długo udawałam, że to tylko gorszy okres.

Aż wreszcie musiałam przyznać, że to nie był gorszy okres. To był on.

To się musi zmienić

Po powrocie do domu przez kilka dni chodziłam jak w letargu. Robiłam zakupy, gotowałam, odpowiadałam na maile w pracy, ale w środku byłam pusta. Mirek zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. O urlopie nie wspominał ani słowem. Ja też milczałam. Nie miałam siły zaczynać rozmowy, której koniec już przeczuwałam.

Wszystko we mnie krzyczało. Złość, zawód, smutek. Ale najbardziej – żal do samej siebie. Bo przecież nie pierwszy raz Mirek pokazał, jak bardzo mnie nie ceni. Ile razy wcześniej słyszałam jego drwiny, widziałam ten wzrok pełen pogardy, a mimo to zostawałam. Dla dzieci. Dla pozorów. Dla dobra rodziny.

Tamtego dnia w pracy, kiedy opowiadałam dziewczynom o wszystkim, coś we mnie pękło. Patrzyły na mnie nie jak na ofiarę, ale jak na kobietę, która przez lata dawała z siebie wszystko, a w zamian dostawała coraz mniej. W ich spojrzeniach widziałam zrozumienie i siłę. Dzięki nim przestałam się wstydzić, że mi się nie udało. Zaczęłam się wstydzić, że tak długo pozwalałam się krzywdzić.

Po tej rozmowie poszłam do łazienki. Popatrzyłam na siebie w lustrze – zmęczoną, ale żywą. Z myślami, które zaczynały układać się w decyzję. W końcu po raz pierwszy od dawna pomyślałam nie o tym, czego chce Mirek, tylko o tym, czego ja potrzebuję. I wiedziałam już jedno: muszę porozmawiać z nim szczerze. Ale jeśli nic się nie zmieni – odejdę.

Wybuch był konieczny

Nie wytrzymałam. Zaczęło się od drobiazgu. Wrócił z pracy, rzucił buty w przedpokoju, zdjął kurtkę i jak gdyby nigdy nic rzucił do mnie z kuchni:

– A kupiłaś mi te piwa, o które prosiłem?

Nie. Nie kupiłam. Bo zapomniałam. Bo miałam do ogarnięcia tysiąc innych rzeczy. I może to był głupi pretekst, ale coś we mnie pękło.

– Nie, Mirek, nie kupiłam. I nie dlatego, że zapomniałam, tylko dlatego, że mam dość! – krzyknęłam tak głośno, że aż się zatrzymał w progu.

Spojrzał na mnie jak na wariatkę.

Co ty znowu wymyślasz?

– Ja nie „wymyślam”! Ja się budzę! Od lat traktujesz mnie jak mebel, który ma być cicho i nie przeszkadzać. I mam dość twojej wiecznej pogardy, lekceważenia, tych twoich paskudnych żartów, spojrzeń jak na worek kartofli!

– No to weź się w końcu ogarnij, zamiast mi truć – burknął.

Wtedy podeszłam do niego, spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam:

– To nie ja mam się ogarnąć. To ty masz się ogarnąć. A jak nie potrafisz, to żyj sobie sam. Zobaczysz, że beze mnie to twoje życie nie będzie takie wygodne.

Trzasnęłam drzwiami sypialni. Płakałam. Trzęsłam się, ale po raz pierwszy poczułam, że wreszcie zaczęłam mówić swoim głosem.

Renata, 44 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama