„Wakacje u teściów na wsi miały być sielanką na łonie natury. Teściowa zrobiła ze mnie parobka, a mąż tylko patrzył”
„Miałam ochotę się schować, ale matka mojego męża stała już nad moim łóżkiem.
– Śniadanie za pół godziny, a później trzeba będzie pomóc przy świniach. Zaniesiesz im wiadro, bo chłopy jadą po zboże”.

- Redakcja
Na co dzień żyję w rytmie miasta. Praca, kawa, tramwaj i słuchawki w uszach, żeby nie słyszeć głupich rozmów. Mam swoje tempo, swoje zasady i cenię porządek. Z Tomkiem poznaliśmy się przypadkiem – on był znajomym koleżanki z pracy, zaproszonym na nasz wspólny wypad nad jezioro. Gadał wtedy głupoty, miał sandały z zakrytymi palcami i opalał się w koszulce. Ale potrafił słuchać. Tym mnie kupił.
Zauroczył mnie
Nie zakochałam się od razu. To był powolny proces, jak wlewanie herbaty do filiżanki – gorący, ostrożny, przemyślany. Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Skromny, bez fanfar i wiejskiego disco. Myślałam, że najtrudniejsze mamy za sobą.
Tego lata zgodziłam się na wyjazd do jego rodziców na wieś. Chciałam dać szansę relacji z rodziną męża, może nawet nawiązać jakąś nić porozumienia z jego matką. Wyobrażałam sobie leniwe popołudnia na tarasie, czytanie książek pod śliwą, śmiech, pomidory prosto z ogródka. Ciszę. Prawdziwe lato.
Na początku wszystko wydawało się w porządku. Teściowa przywitała nas herbatą i plackiem ze śliwkami. Tomek pomógł ojcu z walizkami, a ja stałam w kuchni, słuchając, jak teściowa opowiada o pogodzie, ogórkach i sąsiadce, która wstawiła plastikowe okna. Uśmiechałam się i przytakiwałam, choć tak naprawdę miałam ochotę usiąść na werandzie i po prostu odpocząć.
Chciałam odpocząć
Pierwszego dnia niczego nie oczekiwałam. Chciałam tylko wyciszyć głowę. Po lunchu teściowa zapytała, czy nie pomogłabym jej przy kompotach. „Na chwilę” – zapewniła. Ta chwila trwała do kolacji. Kroiłam morele, mieszałam syrop, wyparzałam słoiki. Tomek siedział z ojcem w warsztacie, majstrowali przy jakiejś starej pile. Kiedy wrócił, zapytał, czy obiad już gotowy.
Drugiego dnia teściowa znów poprosiła mnie o pomoc w kuchni. Wzięłam się za obieranie ziemniaków. Kiedy skończyłam, dostałam kolejne zadanie – przebrać fasolkę. Potem było podlewanie ogrodu. Wszystko z uśmiechem, ale z wyczuwalnym tonem rozkazu. Gdy wspomniałam, że chciałabym poczytać, usłyszałam:
– Odpoczniesz po deszczu. Teraz jest pogoda, trzeba działać.
Tomek się nie wtrącał. Uciekał do swojego pokoju, do ojca, do telefonu.
Trzeciego dnia teściowa obudziła mnie o szóstej. Weszła do naszego pokoju bez pukania i po prostu odsłoniła zasłony.
– Wstawajcie, szkoda dnia.
Musiałam pracować
Tomek odwrócił się na drugi bok, mruknął coś pod nosem i naciągnął kołdrę na głowę. Ja też miałam ochotę się schować, ale matka mojego męża stała już nad moim łóżkiem.
– Śniadanie za pół godziny, a później trzeba będzie pomóc przy świniach. Zaniesiesz im wiadro, bo chłopy jadą po zboże.
– Przepraszam, co mam zrobić? – usiadłam na łóżku, kompletnie zaskoczona.
– Karmić świnie. Wiadro już napełniłam, trzeba tylko zanieść. Przewietrzysz się. Dobrze ci to zrobi.
Nie odpowiedziałam. Poszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i oparłam się plecami o kafelki. Czułam, jak cała moja chęć do tego wyjazdu rozpuszcza się w tej wiejskiej codzienności. Kiedy wróciłam, Tomek siedział już w kuchni. Jadł chleb z masłem, jakby nic się nie działo.
– Wiesz, że twoja mama chce, żebym karmiła świnie? – spytałam, nalewając sobie herbaty.
– Tak, słyszałem. Mama zawsze była konkretna.
– Nie chodzi o karmienie świń. Chodzi o to, że od trzech dni nie mam chwili dla siebie. Ty siedzisz z ojcem, a ja robię za pomoc domową.
– Natalia, to tylko dwa tygodnie. Daj spokój.
– Dwa tygodnie upokorzeń? Tobie to nie przeszkadza?
– Nie wiem, może jesteś zbyt wrażliwa.
Nie widział problemu
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. On naprawdę nie rozumiał. A może nie chciał zrozumieć. I wtedy poczułam coś nowego – nie tylko złość. Pojawiło się w mojej głowie pierwsze pytanie: co ja właściwie robię w tym małżeństwie?
– Jak już się najadłaś, Natalio, to zabierzesz się za grządki. Trzeba wypielić. Warzywnik zarasta w oczach.
– Sama? – zapytałam.
– A kto? Tomek jedzie z ojcem do młyna. Ktoś musi się zająć ogrodem.
Nie zapytała, czy mam ochotę, czy może się źle czuję. Siadłam na wilgotnej ziemi i wyciągałam chwasty, jeden po drugim, przez prawie trzy godziny. Słońce paliło w kark, ziemia kleiła się do dłoni, a zapach wilgotnego kopru przyprawiał mnie o mdłości.
Tego dnia, wieczorem, po powrocie z pola, powiedziałam Tomkowi, że nie dam rady zostać do końca urlopu. Zapytał tylko:
– Ale mama chyba nic złego nie zrobiła?
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie zrozumie. Spakowałam się, wzięłam plecak i wyszłam z domu nad ranem, kiedy jeszcze wszyscy spali. W drodze do miasta, gdzieś między wiaduktem a stacją benzynową, przyszedł SMS od teściowej: „Dobrze, że pokazałaś prawdziwe oblicze. Mój syn zasługuje na lepszą żonę”. Odpisałam jednym zdaniem: „Właśnie tak myślę. I działałam w jego imieniu”.
Uciekłam stamtąd
Do miasta wracałam autobusem. Droga wlokła się niemiłosiernie, a każdy zakręt tylko pogłębiał moje zmęczenie. Przez całą podróż próbowałam ułożyć sobie w głowie ostatnie dni, ale obrazy nakładały się na siebie, jakby wszystko działo się w jednym czasie: szorowanie podłogi na ganku, obieranie wiader ziemniaków, teściowa z ramionami skrzyżowanymi na piersi, gdy patrzyła, jak podlewam pomidory.
W domu zostawiłam walizkę przy drzwiach, zdjęłam buty i usiadłam na podłodze. Patrzyłam w okno, jakby za nim miało się coś wydarzyć. Po raz pierwszy od dawna czułam się u siebie. Wieczorem zaczęłam rozpakowywać rzeczy. Nie spieszyłam się. Każda para skarpet, każde złożone ubranie było dla mnie potwierdzeniem, że zrobiłam coś właściwego. Kiedy wkładałam książkę na półkę zadzwonił telefon. Tomek.
– Natalia… – jego głos był niepewny. – Chciałem porozmawiać.
– Słucham.
– Mama może czasem przesadza, ale ona nic złego nie chciała. Po prostu tak ma. Ty ją tylko sprowokowałaś. Gdybyś była trochę milsza…
– Tomek, mama mnie nie obchodzi – przerwałam mu. – Obchodzi mnie, że pozwoliłeś jej mnie upokarzać.
Rozłączyłam się.
Podjęłam decyzję
Wciąż kochałam Tomka, ale to już nie była ta sama miłość, co przed ślubem. Była mniej wyraźna, niepewna. Zaczęłam się zastanawiać, ile z tej bliskości było prawdziwe, a ile tylko ułudą – nadzieją, że ktoś mnie w końcu zobaczy, usłyszy, zrozumie bez słów. Może właśnie dlatego tak długo milczałam. Bo wierzyłam, że wystarczy czekać. Ale czekanie też ma swoje granice.
To nie była walka z teściową. To była walka o siebie. I nie dlatego, że chciałam coś komuś udowodnić, ale dlatego, że miałam dość udawania, że wszystko jest w porządku, gdy nie było.
Czasem trzeba odejść, żeby siebie nie stracić, spakować się, nawet bez planu, by przypomnieć sobie, kim się jest. Może miłość nie polega na tym, żeby trwać za wszelką cenę. Może czasem to właśnie odejście jest dowodem siły.
Natalia, 32 lata
Czytaj także:
- „Wróciłam z Włoch nie tylko z piękną opalenizną, ale i z nowym nazwiskiem. Nikt nie miał się dowiedzieć o naszym ślubie”
- „Z Wiktorem czułam się jak w bajce. Niestety, jego mamusia uznała, że z przyjemnością zrobi z naszej baśni koszmar”
- „Zakochałam się w mężczyźnie z sąsiedniego leżaka. Miał obrączkę i spojrzenie, od którego miękły mi kolana”

