„Wakacje na kampingu w Chorwacji miały być jak marzenie. Zamiast tego tyrałam jako służąca dla 12 osób”
„– Malwina, a może pójdziesz sobie na chwilkę poleżeć – mówił, ale nigdy nie zamienił słów w czyny. Bo zawsze było coś ważniejszego. Bo trzeba dzieci przypilnować, a ja i tak jestem w kuchni, to przecież mogę zerknąć. Dlaczego nikt inny nie może zostać, żeby przygotować coś do zjedzenia na kolację?”.

- Listy do redakcji
O wakacjach w Chorwacji marzyłam od liceum. Błękitne zatoczki, zapach lawendy, grille pod gołym niebem i poranna kawa z widokiem na morze. Znajomi opowiadali mi o cieplutkiej wodzie idealnej do kąpieli i przepięknych plażach, na których łapie się nie tylko wyjątkową opaleniznę, ale i wypoczywa niczym w raju.
Zawsze o tym marzyłam
Jakoś tak jednak się złożyło, że nigdy nie było okazji jechać. W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało, dlatego rodzice nie mogli mi zafundować zagranicznego wyjazdu w wakacje. Podczas studiów albo miałam praktyki, albo znajdywałam sobie sezonowe prace, żeby odłożyć pieniądze na rok akademicki. Zamiast Chorwacji najczęściej była więc knajpka w pobliżu uniwersytetu, gdzie dorabiałam jako kelnerka. W lipcu i sierpniu był największy ruch, dlatego szefowa dawała mi naprawdę dużo godzin. Do tego dochodziły całkiem fajne napiwki. A mnie szkoda było brać wtedy wolne, bo pieniądze zawsze były potrzebne. I tak mijał rok za rokiem, a moje marzenie o wakacjach w Chorwacji wcale się nie spełniało.
W zeszłym roku wybraliśmy się z mężem i Julcią nad polski Bałtyk. Zarezerwowaliśmy noclegi w prywatnej kwaterze, ale na miejscu standard okazał się o wiele gorszy niż na zdjęciach. Do tego pogoda nam nie dopisała. Niemal przez całe siedem dni naszego pobytu był wiatr i siąpił deszcz, dlatego z uroków plaży nie za bardzo mogliśmy korzystać. Nic więc dziwnego w tym, że teraz marzyło mi się jednak coś lepszego. No wiecie, prawdziwy odpoczynek. Ze słońcem, ciepłą wodą i możliwością spacerów po plaży. Kiedy więc Michał, mój mąż, rzucił hasło:
– Co powiesz na kemping z moją rodziną? Chorwacja, osiem dni, blisko plaży – aż podskoczyłam z radości.
– Bosko! – ucieszyłam się. – Julia będzie wniebowzięta. I ja też.
Już nie mogłam się doczekać
Byłam zachwycona. Bo oto miało spełnić się moje dawne marzenie. Wreszcie, po latach wyrzeczeń i odkładania, czekały nas prawdziwe wakacje. Julka miała już pięć lat i naprawdę chciałam zafundować jej fajne wspomnienia z rodzinnego wyjazdu. Sama z rodzicami praktycznie nie wyjeżdżałam. Chyba że do cioci Zosi na Mazury. Ale na takich prawdziwych, rodzinnych wakacjach nie byłam nigdy. Owszem, gdy tylko mogli wysyłali mnie na jakieś szkolne wycieczki czy niedrogi obóz z rówieśnikami. Ale na coś więcej zwyczajnie nie mogli sobie pozwolić. Przez lata się budowali i to ta budowa pochłaniała niemal wszystkie odłożone pieniądze.
Teraz wreszcie czekał mnie prawdziwy wypoczynek. I to w miejscu, o którym od tak dawna myślałam. Czułam, że wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Zwłaszcza że i w pracy ostatnio miałam ciężki okres. Firma przenosiła się do nowej siedziby, a ja, jako sekretarka, musiałam dopilnowywać ekipy zajmującej się pakowaniem i przewozem oraz osób odpowiedzialnych za remont. A później samodzielnie odszukiwać w paczkach wszystkie segregatory z ważnymi dokumentami. To wiązało się nie tylko z ogromnym zamieszaniem, ale i przymusowymi nadgodzinami. Często musiałam chodzić do biura nawet w soboty. Po prostu było ciężko.
Prawdziwy odpoczynek naprawdę więc był mi potrzebny, żeby nie zwariować, borykając się z kolejnymi obowiązkami. Okazało się jednak, że cieszyłam się zbyt wcześnie. Ale po kolei…
Wypoczynek czy obowiązki?
Już pierwszego dnia coś zgrzytnęło. Nie byłam wtedy jeszcze świadoma, że właśnie rozpoczęłam swój urlop od pracy w pracy. Tyle że bez wynagrodzenia. Bo z prawdziwym wypoczynkiem ten nasz pobyt w Chorwacji naprawdę miał niewiele wspólnego. Zabraliśmy się dwoma autami. Jechałam ja, Michał, nasza córeczka Julia, teściowie, brat Michała z żoną i trójką dzieci oraz jego siostra ze swoim chłopakiem. Razem dwanaście osób.
Na miejscu faktycznie było pięknie. Kemping tuż przy plaży, słońce, lekki wiatr i śpiew cykad. Gdy rozpakowaliśmy się i rozstawiliśmy namioty, wszyscy rozeszli się do swoich leżaków. Wszyscy... oprócz mnie.
– Malwina, zrobisz może jakąś sałatkę na kolację? – rzuciła teściowa tonem, który nie znosił sprzeciwu.
Zrobiłam. Potem smażyłam ryby, bo wszyscy stwierdzili, że są głodni po podróży i sama sałatka z makaronu, wędzonego kurczaka i warzyw to jednak za mało. Następnego dnia przypadło mi zrobienie śniadania. Tylko że niemal każdy chciał coś innego. Kanapki, jajecznica na boczku, pomidory z cebulą. Był naprawdę duży wybór. Tymczasem Anita zażyczyła sobie owsianki, bo ponoć nigdy niczego innego rano nie je. Jasne, nawet ją rozumiem. Tylko, dlaczego niby nie mogła tej swojej owsianki ugotować sobie sama?
Potem były kanapki na plażę, a potem znowu obiad... A w międzyczasie przebieranie Julki, bo cała ubrudziła się piaskiem, smarowanie kremem z filtrem UV, zabawy i gonitwy. A mój mąż?
– Malwina, a może pójdziesz sobie na chwilkę poleżeć – mówił, ale jakoś nigdy nie zamienił słów w czyny.
Bo zawsze było coś ważniejszego. Bo trzeba dzieci przypilnować, a ja i tak jestem w kuchni, to przecież mogę zerknąć. Tylko, dlaczego i tak jestem w kuchni? Dlaczego nikt inny nie może zostać, żeby przygotować coś do zjedzenia na kolację? Powoli zaczynałam mieć dość.
Wszystko robiłam tylko ja
Mogłabym spisać książkę z pytaniami, które słyszałam przez te dni:
– Malwina, gdzie sól?
– Malwina w lodówce nie ma ketchupu?
– Malwina, a masz jeszcze ręczniki papierowe?
– Malwina, pomożesz mi z tym grillem?
– Malwina, a Julka nie chce siku?
Z każdym dniem miałam ochotę spakować namiot i wracać pociągiem do Polski. Tylko kto zostawi pięcioletnie dziecko w obcym kraju? Wprawdzie z jej własnym ojcem, ale jego nie byłam znowu taka pewna. Michał na co dzień niewiele zajmował się córką i raczej nie potrafiłby o nią zadbać. A teściowa? No cóż, teściowa za taką ucieczkę najpewniej by mnie wyklęła. Już sobie wyobrażam, co opowiadałaby po całej rodzinie. Że Malwina zwariowała, zostawiła ich w Chorwacji i uciekła do domu.
– Kochanie, przecież wszyscy pomagają – próbował tłumaczyć mi Michał. – Mama kroiła ogórki!
Naprawdę. Kiedyś, raz. W ciągu ośmiu dni. Ona jeden raz pokroiła ogórki. Wyczyn na miarę kucharki stulecia. Do tego jeszcze mąż tłumaczy, że pomagają. Komu niby pomagają? Mnie pomagają? Zupełnie jakby to były tylko i wyłącznie moje obowiązki, w których ktoś mi łaskawie pomaga.
To był szczyt wszystkiego
Przełom nastąpił piątego dnia. O szóstej rano wstałam do Julii, która miała koszmar. Potem śniadanie dla wszystkich. O jedenastej zaciągnęłam całą grupę na targ po świeże warzywa. Z torbami wróciłam sama, bo „dzieci się nudziły”. A o piętnastej teściowa oznajmiła:
– Malwina, mogłabyś uprać ręczniki? Bo dzieciom coś śmierdzą.
Wtedy pękłam.
– A może wy je upierzcie? Albo chociaż zobaczcie, jak wygląda kuchenka po waszym smażeniu! – uniosłam głos pierwszy raz od początku wyjazdu.
Nastała cisza. Teściowa zacisnęła usta. Michał zrobił się purpurowy. A jego siostra wzruszyła ramionami.
– Przecież nikt ci nie kazał tego wszystkiego robić – rzuciła obrażona i trzasnęła drzwiami.
I wtedy wszystko we mnie pękło. Wysłałam Michała z Julką na plażę, zamknęłam się w namiocie i... popłakałam się. Nazajutrz zrobiłam coś, czego nikt się po mnie nie spodziewał. Wstałam najpóźniej ze wszystkich, usiadłam w leżaku z książką i powiedziałam:
– Dzisiaj nie gotuję, nie sprzątam i nie piorę. Idę z Julią na lody i kupić pamiątkowe magnesy. I wrócimy... No cóż, jak wrócimy, to będziemy.
– Ale przecież trzeba zrobić zakupy! – zawołała teściowa.
– Macie dwa samochody i ośmioro dorosłych. Na pewno sobie poradzicie. Ja mam urlop – rzuciłam, wzięłam córcię za rękę i po prostu wyszłam z domu.
I wiecie co? Poradzili sobie. Co prawda obiad był spóźniony, a dzieci marudziły, że za słone, ale nikt nie umarł. A Michał? Wreszcie zrozumiał, co się działo.
Chorwacja mi zbrzydła
Po powrocie długo nie rozmawialiśmy o tym wyjeździe. Aż któregoś wieczoru Michał powiedział:
– Wiesz, głupio mi. Naprawdę myślałem, że ci to nie przeszkadza. W domu wszystko robisz tak naturalnie.
– Bo to mój dom i tutaj robię wszystko dla siebie. A nie dla całego tabunu ludzi, z których nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby kiwnąć palcem – odparłam, pół żartem, pół serio.
Teraz planujemy kolejne wakacje. Ale już tylko we trójkę. Ja, Michał i Julia. Może w górach? Może z domkiem z łazienką i aneksem kuchennym, gdzie będziemy dzielić obowiązki po równo. A jak nie? To ja zabieram książki, a Michał patelnię. Bo nawet największy błękit Adriatyku nie osłodzi życia służącej. Wolę jechać gdzieś bliżej, zapłacić więcej, ale wypoczywać na swoich własnych zasadach.
Malwina, 36 lat
Czytaj także:
- „Zabrałam wnuki nad morze, żeby odciążyć córkę. Pożałowałam już pierwszego dnia, a potem było tylko gorzej”
- „Mąż twierdził, że randki z Internetu to tylko niewinny flirt. Dla mnie to była zdrada i koniec zaufania”
- „Moje wymarzone wakacje w Grecji zakończyły się koszmarem. Wszystko przez pamiątkę, którą przywiozłam”

