„W życiu zrobiłam wiele głupich rzeczy, ale 1 była naprawdę fatalna. Przez to od lat śpię sama i pewnie tak już zostanie”
„Kiedy pakowałam walizkę, ręce mi się trzęsły. Miałam wymyślone kłamstwo, wszystko dopięte na ostatni guzik. Ale kiedy wsiadłam do jego samochodu i zobaczyłam swoje odbicie w lusterku, aż mnie zatkało. Ta kobieta nie wyglądała jak ja. To była obca osoba, która szła na dno z własnej woli”.

- Redakcja
Zawsze byłam impulsywna. Mówiłam, zanim pomyślałam, robiłam, zanim oceniłam konsekwencje. Czasem wychodziło mi to na dobre, czasem kończyło się głupią wpadką, o której po tygodniu nikt już nie pamiętał. Ale był w moim życiu jeden taki wybryk, który przekreślił wszystko. Jedna decyzja, podjęta w emocjach, zburzyła moje małżeństwo, zaufanie bliskich i poczucie własnej wartości. I chociaż minęły już lata, wciąż budzę się w nocy z tym samym bólem w sercu. Śpię sama. I pewnie już tak zostanie. Bo choć wybaczyli mi inni, ja wciąż nie potrafię wybaczyć samej sobie.
Zbyt piękne, by było prawdziwe
Poznałam go na wieczorze panieńskim koleżanki. Taki standardowy, z balonami, tiarą na głowie panny młodej i toną prosecco. Miał być tylko dodatkiem do tej nocy – barman z wynajętej firmy, przystojny chłopak, który lał drinki i rzucał żartami, by rozweselić lekko podchmielone towarzystwo. Ale kiedy nasze spojrzenia się spotkały, coś we mnie zadrżało. Miał w oczach to „coś”, co nie pozwalało ich od niego oderwać. A ja, mężatka z dziesięcioletnim stażem, matka dwójki dzieci, zaczęłam się zachowywać jak szesnastolatka.
– Tequila czy coś słodszego? – zapytał, nachylając się z uśmiechem.
– Coś słodkiego. Ale nie za bardzo – odparłam, zbyt pewnym siebie tonem, jakbym grała w filmie, a nie flirtowała z barmanem na imprezie koleżanki.
Nie pamiętam dokładnie, ile wypiłam tamtego wieczoru. Za dużo. Pamiętam za to, że on stał obok mnie, kiedy wyszłyśmy na papierosa. Że podał mi ogień, że przypadkiem musnął moją dłoń. I że śmialiśmy się, jakbyśmy znali się od lat. Nie miałam zamiaru zdradzać męża. Na początku to był tylko flirt, banalny, chwilowy. Taka głupota, którą robi się, żeby przypomnieć sobie, że wciąż się jeszcze komuś podobam. Tyle że potem on mnie znalazł na Instagramie. A ja… odpisałam.
Wyjazd, który wszystko zmienił
Wszystko potoczyło się za szybko. Kilka wiadomości, potem codzienne pisanie, głupie memy, które wysyłał mi z rana, i życzenia „miłego dnia” zanim mój mąż zdążył otworzyć oczy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam czekać na jego wiadomości bardziej niż na powrót własnego faceta z pracy. Ukrywałam to. Sumiennie. Zmieniłam kod blokady telefonu, pilnowałam, by powiadomienia nie wyskakiwały na ekranie. Gdyby ktoś z zewnątrz spojrzał na moje życie, wszystko wyglądałoby normalnie. Ale we mnie już nic nie było takie jak wcześniej.
– Kochanie, może byśmy gdzieś wyskoczyli tylko we dwoje? – zaproponował mój mąż któregoś wieczoru. – Mama może wziąć dzieci na weekend.
– A po co? – odburknęłam. – Nie mam teraz głowy do wyjazdów.
Prawda była taka, że głowę miałam, ale zupełnie gdzie indziej. W kolejnej rozmowie z barmanem z panieńskiego. Nazywał się Adrian. I potrafił pisać tak, jak mój mąż nie mówił od lat.
– Przyjeżdżam na weekend do twojego miasta. Może kawa? Albo chociaż spacer? – napisał.
Nie odpisałam od razu. Wpatrywałam się w wiadomość przez pół godziny. W końcu tylko: „Dobra. Tylko na chwilę”. Umówiliśmy się pod pretekstem „zakupów z koleżanką”. Dwie godziny poza domem. Żadnych planów, żadnych oczekiwań. A potem zobaczyłam go znowu. Tym razem w dżinsach i zwykłej kurtce, bez baru, bez drinków, ale z tym samym spojrzeniem. I właśnie wtedy zrobiłam pierwszy krok, którego będę żałować do końca życia.
Prawda w odbiciu lusterka
Po spotkaniu z Adrianem wróciłam do domu z przyklejonym uśmiechem i torbą, do której na szybko wrzuciłam losowy ciuch, żeby alibi wyglądało wiarygodnie. Mój mąż nawet nie zwrócił uwagi, co tak właściwie kupiłam. Przytulił mnie, jak zawsze. Zapach jego dezodorantu uderzył mnie w twarz jak zimny prysznic. Jeszcze godzinę wcześniej byłam w objęciach innego faceta. Teraz stałam w kuchni, kroiłam marchewkę do zupy i udawałam, że wszystko gra.
Nie grało nic. Adrian był jak ogień. Był intensywny, obecny, czarujący. Rozśmieszał mnie tak, jak nikt od dawna. Tylko że ten ogień zaczął szybko wciągać tlen z mojego małżeństwa. Zaczęliśmy się spotykać. Na początku tylko popołudniami, kiedy dzieci były w szkole, a ja „załatwiałam sprawy na mieście”. Później dochodziły wymówki, że „zostanę dłużej w pracy”, chociaż od lat nie pracowałam na etacie.
W końcu przyszedł dzień, kiedy zaproponował wyjazd.
– Nad morze. Tylko ty i ja. Jeden weekend. Muszę cię poczuć naprawdę, nie przez szybę auta albo w pośpiechu w kawiarni – napisał.
I ja się zgodziłam. Kiedy pakowałam walizkę, ręce mi się trzęsły. Miałam wymyślone kłamstwo, wszystko dopięte na ostatni guzik. Ale kiedy wsiadłam do jego samochodu i zobaczyłam swoje odbicie w lusterku, aż mnie zatkało. Ta kobieta nie wyglądała jak ja. To była obca osoba, która szła na dno z własnej woli. A mimo to nie wysiadłam. Pojechałam.
Rozstanie bez pożegnania
Zameldowaliśmy się w pensjonacie przy plaży. Pokój był zwyczajny, z balkonem i pościelą pachnącą proszkiem. Ale dla mnie to było jak wejście w równoległą rzeczywistość. Nagle byłam kimś innym. Nie żoną, nie matką, nie kurą domową. Adrian patrzył na mnie jak na kobietę, której pragnie. I przez chwilę łudziłam się, że to wystarczy, by poczuć się szczęśliwą.
Było namiętnie, było intensywnie. Wszystko jak z romantycznego filmu, do momentu, gdy na jego telefon zaczęły przychodzić wiadomości. Nie czytał ich przy mnie, ale widziałam, jak odsuwa się na bok, jak milknie, jak przestaje się śmiać. W nocy myślałam, że śpi, ale widziałam światło z jego ekranu odbijające się w oknie.
– Kto ci pisze? – zapytałam rano, gdy zbyt długo siedział w łazience.
– Znajoma. Nie ważne.
– Znajoma?
– Mówiłem, że nie mam nikogo – rzucił tonem, który miał zamknąć temat.
Ale mnie nie zamknął. Włączyłam czujność, którą wcześniej wyłączyłam razem z sumieniem. Kiedy brał prysznic, sprawdziłam jego kurtkę. Telefon miał przy sobie, ale w kieszeni leżały dwie bilety lotnicze. Jedno na jego nazwisko, drugie na kobiece. I nie było tam mojego imienia. Nie zrobiłam awantury. Po prostu się spakowałam i wyszłam. Nie zostawiłam liściku. Wzięłam taksówkę na dworzec i przez całą drogę czułam, jak coś we mnie pęka. To nie był koniec tylko tej historii. To był początek końca mnie samej.
Cisza trwa zbyt długo
Wróciłam do domu przed czasem. Zmarszczki zdziwienia na twarzy męża, kiedy zobaczył mnie w drzwiach, były bardziej wymowne niż jakiekolwiek pytanie. Uśmiechnęłam się blado i rzuciłam:
– Źle się poczułam. Skróciłam wyjazd.
Nie dopytywał. Przyjął to tak, jak przyjmował wszystko – w ciszy, z rezerwą, z grzecznym dystansem, który latami sądziłam, że mnie dusi. Tego wieczoru po raz pierwszy zrozumiałam, że to nie on się ode mnie oddalił. To ja odeszłam pierwsza. W myślach, w sercu, w tych wszystkich wiadomościach, które kasowałam, zanim ktokolwiek mógł je przeczytać.
Przez kilka dni chodziłam jak duch. Jadłam byle co, nie spałam prawie wcale. Adrian już nie pisał. Nie zadzwonił, nie zapytał, czy dotarłam bezpiecznie. Byłam dla niego przygodą. Głupią kobietą, która uwierzyła, że jeszcze coś znaczy. Że może zacząć nowe życie. Że może mieć romans i wyjść z tego cało.
– Wszystko w porządku? – zapytał któregoś wieczoru mój mąż.
Skinęłam głową. Tak, wszystko było „w porządku”. Tyle że nie było. Bo kiedy patrzyłam na niego, nie widziałam już tego, kogo kiedyś kochałam. Widziałam człowieka, którego zawiodłam. Którego zdradziłam. Który nie miał pojęcia, że spał obok kogoś, kto przez chwilę był całkiem gdzie indziej. Cisza pomiędzy nami rosła jak ściana. I nawet jeśli próbował coś mówić, ja już byłam głucha. Bo wiedziałam, że to, co zrobiłam, zniszczyło nas ostatecznie.
Nie mogę sobie wybaczyć
Pewnego ranka obudziłam się i spojrzałam na drugą stronę łóżka. Była pusta. Nie od wczoraj, nie od tygodnia. Od trzech lat. Zdecydował się odejść kilka miesięcy po tym, jak prawda wyszła na jaw. Nie krzyczał. Nie zniszczył niczego. Po prostu któregoś dnia spakował walizkę i zostawił mi na stole kopertę z pozwem rozwodowym. Nie napisał nic więcej.
Dzieci zostały ze mną. Powiedział, że nie chce im zabierać domu. Płaci alimenty, odwiedza ich co drugi weekend. Jest dobrym ojcem. Ja jestem matką. I tylko tyle. Kobietą nie jestem dla nikogo.
Nie potrafię się z nikim związać. Nie dlatego, że nie miałam okazji. Miałam. Ale każde spojrzenie, każdy dotyk, każde słowo przypominało mi o Adrianie. O tej jednej decyzji. O tym, że chciałam być kochana i zniszczyłam wszystko, co miałam. I choć Adrian zniknął z mojego życia tak samo szybko, jak się w nim pojawił, jego cień został. Przyległ do mnie jak tatuaż, którego nie da się już usunąć.
Czasem śnię, że wracam tamtego wieczoru do domu. Że nie wsiadam do samochodu. Że nie jadę nad morze. Budzę się wtedy z ulgą. A potem dociera do mnie, że to tylko sen. I znowu zaczynam żałować. Bo w życiu zrobiłam wiele głupich rzeczy. Naprawdę wiele. Ale tylko jedna sprawiła, że od lat śpię sama. I pewnie już tak zostanie.
Aldona, 41 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Uwielbiałam dom mojego chłopaka, ale jedne drzwi były zawsze zamknięte na klucz. Nie mogłam uwierzyć, co tam ukrywał”
- „Teściowa miała lepkie łapy i czuła się w mojej łazience jak w drogerii. Jednym gestem ukróciłam zapędy tej kleptomanki”
- „Cieszyło mnie, że żona ma smykałkę do biznesu. Nie myślałem jednak, że nasz związek też traktuje jak dobrą transakcję”

