„W zamian za rozwód miałam dostać kawalerkę w centrum i święty spokój. Zgodziłam się, ale coś poszło mocno nie tak”
„Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słuchając, jak Michał chrapie po swojej stronie łóżka, zupełnie nieświadomy mojego dramatu. Nad ranem podjęłam decyzję. Nie z miłości do matki. Nie z nienawiści do męża. Z rozsądku”.

- Redakcja
Nie wiem, czy kiedykolwiek naprawdę lubiłam moją matkę. Szanuję ją – owszem. Za to, że po śmierci ojca nie popadła w czarną rozpacz, tylko wszystko wzięła na siebie. Za to, że zawsze była zaradna, konkretna, oszczędna aż do przesady. Ale czy lubiłam? Trudno lubić kobietę, która miłość okazuje, podając ci kapcie o rozmiar za duże i mówiąc: „Dobrze, że chociaż jednego męża ci się udało znaleźć, chociaż ten też jakiś niemrawy”.
Gdyby ktoś mi powiedział, że majątek matki – kawalerka w dobrej lokalizacji i działka z altanką – tak zamiesza mi w głowie, parsknęłabym śmiechem. A jednak…
Wszystko zaczęło się od jednego popołudnia, kiedy siedziałyśmy u niej przy herbacie. Bez żadnych emocji, jakby mówiła o przepisie na piernik, oznajmiła mi:
– Zapiszę ci mieszkanie w testamencie. Ale pod warunkiem, że się rozwiedziesz.
Zaparzyła herbatę malinową, jak zawsze zbyt słodką, jakby to miało pomóc mi przetrawić jej pomysł.
Dała mi dziwny warunek
– Przepraszam, co powiedziałaś? – Zatrzymałam kubek w połowie drogi do ust.
– Dobrze słyszałaś. Testament. Mieszkanie. Ale tylko jeśli się rozwiedziesz – powtórzyła spokojnie, jakby omawiały promocję w markecie.
– Mamo, czy ty w ogóle siebie słyszysz?
– Bardzo dobrze się słyszę. Nie jestem głucha. A zresztą, sama mówiłaś wiele razy, że Michał cię irytuje. Że więcej z nim kłopotów niż pożytku.
– To nie znaczy, że mam się od razu rozwodzić!
– No to wybór należy do ciebie. Ale powiem ci jedno – westchnęła i sięgnęła po ciasteczko. – Mieszkania drożeją. Dzieci rosną. A ty tkwisz w małżeństwie, które nie ma przyszłości.
– I ty się najlepiej znasz, tak? Po jednym małżeństwie, które się skończyło na pogrzebie.
– Przynajmniej nie rozwiodłam się z byle powodu. A ten cały Michał? Przypomnij mi, kiedy ostatnio przyjechał do mnie z tobą? Albo zapytał, czy w ogóle żyję?
– Nie przepadasz za nim, więc nie przychodzi. On to czuje. Jak wszyscy zresztą – dodałam pod nosem.
– Mężczyzna, który się boi teściowej, nie zasługuje na zaufanie.
Wstałam od stołu i zaczęłam chodzić po jej kuchni. Lodówka z magnesami z sanatoriów, okno z firanką w jabłka, zapach anyżku. Matka jak zawsze uporządkowana. Nawet swoje emocje trzymała pewnie w szafce obok mąki.
– A jak powiem „nie”? – spytałam.
– To też będzie decyzja. Ale nie moja.
Spojrzała na mnie z takim spokojem, że poczułam się, jakby naprawdę zależało jej na moim szczęściu. Albo na moim rozwodzie. Albo... na czymś jeszcze, czego wtedy jeszcze nie rozumiałam.
Może matka ma rację
Wieczorem Michał siedział w salonie, grał w coś na telefonie i chrupał orzeszki, zostawiając okruchy na kanapie. Nie cierpiałam tego. Usiadłam obok, patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę i nawet nie zauważył.
– Chciałam ci coś opowiedzieć – rzuciłam w końcu.
– Teraz? – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Teraz. Bo jak nie teraz, to kiedy? W grobie?
Westchnął i odłożył telefon. Spojrzał na mnie z lekkim niepokojem.
– Co się znowu stało?
– Moja matka chce, żebym się z tobą rozwiodła.
– Co? – Michał się zaśmiał. – Co ona znowu wymyśliła?
– Chce mi zapisać mieszkanie w testamencie. Ale tylko, jeśli cię zostawię.
– To chyba żart.
– Nie.
W tym momencie z kuchni wychyliła się nasza córka.
– Mama, co znowu? Pokłóciliście się?
– Nie, Julka, idź się ucz – rzuciłam, machając ręką.
– Jestem po szkole, a w nie w klasztorze – burknęła i zniknęła.
– Ona ma coś z głową – powiedział Michał. – Twoja matka, nie Julka. Co to w ogóle za warunki?
– Michał, ona ma rację w jednym. Jesteśmy... nijacy. Ja, ty, nasze życie. Jakbyśmy tylko mieszkali obok siebie. Może ona widzi coś, czego my nie chcemy.
– A dzieci? Myślisz, że się ucieszą, jak rozbijesz rodzinę?
– Mówiłam tylko, co mi powiedziała. Jeszcze nie podjęłam decyzji.
– Ale myślisz o tym – powiedział cicho.
Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że tak. Myślę.
Powiedziałam dzieciom o decyzji
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słuchając jak Michał chrapie po swojej stronie łóżka, zupełnie nieświadomy, że w mojej głowie rozgrywa się dramat. Nad ranem podjęłam decyzję. Nie z miłości do matki. Nie z nienawiści do męża. Z rozsądku. A przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam.
Następnego dnia usiedliśmy z dziećmi w kuchni. Julka była znudzona, Kacper miał słuchawki w uszach.
– Zdejmij to, proszę – rzuciłam do syna.
– Bo co?
– Bo chcę z wami porozmawiać.
Kacper westchnął teatralnie i odłożył słuchawki.
– Coś się stało? – zapytała Julka podejrzliwie.
– Tak. Z tatą… postanowiliśmy się rozstać – powiedziałam, patrząc w blat stołu.
Julka pierwsza zareagowała.
– Ale jak to? Że co, rozwód?
– Tak. To nie jest decyzja z wczoraj. Po prostu… coś się wypaliło między nami – próbowałam brzmieć spokojnie.
– Czyli co? Będziecie teraz walczyć o nas w sądzie? – Kacper spojrzał na mnie z ironią.
– Nie. Uzgodniliśmy, że zostajemy tu, w tym mieszkaniu. Z tatą się dogadamy. On będzie was widywał tak, jak będziecie chcieli.
– To śmieszne – Julka wstała. – Przecież się nawet nie kłócicie. Jesteście nudni, ale razem. A teraz co? Nowa mama, nowy tata?
– Julka…
– Nie. Naprawdę super. Gratuluję. Fajnie się zaczyna – i wyszła, trzaskając drzwiami.
Z Kacprem też nie było lepiej.
– A tobie ulżyło? – rzucił. – Nie wiem, co z tego masz, ale to beznadziejne!
Nie odpowiedziałam. Nie miałam już żadnej pewności, czy to była dobra decyzja.
Dałam się omamić
Tydzień później znów siedziałam u matki. Tym razem na stole leżał placek z jabłkami i wydrukowany egzemplarz testamentu. Porządna, skrupulatna, jak zwykle.
– I co? – zapytała, nalewając mi kawy.
– Rozmawiałam z Michałem. Powiedziałam dzieciom. Decyzja zapadła – powiedziałam, udając, że mam wszystko pod kontrolą.
– No i bardzo dobrze – odparła z satysfakcją. – W końcu zachowałaś się rozsądnie. Pomyślałaś o przyszłości, o dzieciach.
– Tylko że dzieci nie są zadowolone – rzuciłam, mieszając kawę bez cukru. – A Michał wygląda, jakby mu się świat zawalił. Tylko nic nie mówi.
– On nigdy nic nie mówił, poza „co jest na obiad?”. Taki był.
– A ja nie byłam lepsza. Po prostu wszystko... wisiało w powietrzu. Wiesz, co jest najgorsze? Że nie wiem, czy to zrobiłam, bo chciałam, czy dlatego, że ty tak powiedziałaś.
– Daj spokój. Ty zawsze miałaś problem z podejmowaniem decyzji. Musiałam cię popchnąć.
– No właśnie. Pytanie tylko, w którą stronę mnie popchnęłaś.
Matka uniosła brwi, jakby zaczynała rozumieć, że coś się jej wymknęło spod kontroli.
– O co ci chodzi?
– Chodzi o to, że to już się stało. A ja się czuję… pusta.
Zapanowała cisza. Wzięła testament, złożyła go na pół.
– W takim razie – powiedziała chłodno – nie będziesz go potrzebować.
– Co?
– Cofam. To był test. Chciałam sprawdzić, czy potrafisz stanąć po swojej stronie. Ale skoro jeszcze masz pretensje...
– Test?! – Wybuchnęłam.
– Dagmara, nie bądź dziecinna.
– Rozbiłam rodzinę, bo cię posłuchałam!
Matka tylko wzruszyła ramionami. Jakby właśnie zaparzyła kolejną herbatę, a nie przewróciła mi życie do góry nogami.
Pogubiłam się w tym wszystkim
Nie pamiętam, kiedy ostatnio trzasnęłam drzwiami u matki. Chyba nigdy. Ale wtedy trzasnęłam. Z takim impetem, że aż jej sąsiadka z naprzeciwka wychyliła się zza drzwi. Poszłam przed siebie, nie wiedząc, gdzie. Do domu nie chciałam wracać. Michała tam nie było – wynajął pokój na tydzień, „żebyśmy mieli przestrzeń”. I dobrze. Potrzebowałam przestrzeni, żeby zrozumieć, co właśnie zrobiłam.
Zatrzymałam się dopiero na ławce przy parku. Siedziałam tam jak idiotka, aż zadzwonił telefon.
– Cześć, mamo – usłyszałam głos Julki. – Gdzie jesteś?
– W parku. Potrzebowałam oddechu.
– Myślałam, że wrócisz na obiad. Kacper sam coś zmajstrował, ale chyba się nie zatrujemy.
– Przepraszam.
– Możesz mi coś wyjaśnić?
– Co?
– Czemu to wszystko zrobiłaś? Naprawdę dla tego mieszkania?
Zacięłam się. Milczałam za długo.
– Wiedziałam – syknęła. – Myślałam, że może… że to było coś między wami z tatą. Ale ty naprawdę...
– Julka, to nie tak...
– To jak? Babcia mówi „rozwiedź się, to dam ci kawalerkę”, a ty rzucasz wszystko i mówisz „okej”? To był jakiś pokręcony test?
– Już sama nie wiem. Myślałam, że robię coś dla nas. Dla was. Że lepiej będzie...
– Lepiej?
Usłyszałam, jak pociąga nosem.
– Tacie się wszystko rozjechało. Kacper nic prawie nie mówi. A ja… ja cię nie poznaję.
– Julka...
Rozłączyła się. Patrzyłam w ekran, jakby zaraz miało się coś na nim pojawić, co cofnie czas. Ale nic się nie pojawiło. I nic się nie cofnęło.
Test się nie udał
Minęły dwa miesiące. Testamentu już nie było. Matka nigdy nie wspomniała ani słowem o cofnięciu decyzji, a ja nigdy nie poprosiłam o wyjaśnienie. Udawałyśmy, że wszystko wróciło do normy. Tyle że nic nie wróciło. Ani Michał, ani dzieci, ani ja.
Kacper przeniósł się do internatu. „Będę miał bliżej do szkoły” – powiedział, nawet nie patrząc mi w oczy. Julka przestała odpisywać na moje wiadomości. Michał był grzeczny, ale zdystansowany. Jak sąsiad z naprzeciwka. Albo daleki kuzyn, który przychodzi tylko na pogrzeby. Jesteśmy dalej razem, a przynajmniej staramy się być.
Pewnego dnia zadzwoniłam do matki. Odebrała niemal od razu.
– Cześć – powiedziałam cicho. – Możemy się spotkać?
– Dobrze. Przyjdź jutro po obiedzie. Mam ciasto.
Siedziałyśmy przy stole. Znowu ta herbata. Znowu ten sam jabłecznik.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam w końcu.
– Bo chciałam zobaczyć, czy jesteś gotowa, żeby żyć po swojemu – odpowiedziała bez zawahania.
– Ale ja nie żyję po swojemu. Ja... siedzę w ruinie, którą sama podpaliłam.
– To znaczy, że test się udał.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Co?
– Teraz już wiesz, że decyzje mają konsekwencje. I że nie każdą radę warto brać na serio. Nawet ode mnie.
– Czyli to była lekcja?
– Nazwij to, jak chcesz.
– A mieszkanie?
– Mam nowy pomysł. Zapiszę mieszkanie dzieciom. Po równo. Żeby nie musiały udowadniać, która z nich lepiej słucha.
Wstałam, zostawiając nietknięte ciasto.
– Jedno wiem na pewno – powiedziałam do niej, zanim wyszłam. – Nigdy więcej twoich testów.
A potem zamknęłam za sobą drzwi. I wyszłam. Bez planu, ale z ulgą.
Dagmara, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wyrabiałem trasy w Holandii, żeby żona i córka miały godne życie. Poświęcałem im wszystko, aż dostałem to 1 zdjęcie”
- „Nie chciałam całe życie tyrać jak matka, więc wyszłam bogato za mąż. Ale nawet najlepszy sen musi kiedyś się skończyć”
- „Chciałem kupić synowi dom i oddać firmę, a on pogardził wszystkim, bo nie chce żyć tak jak ja”

