Reklama

Wieczorami wracałam do pustego mieszkania. Siadałam przy kuchennym stole i czekałam. Na wiadomość, na sygnał, że znów może wpaść choć na chwilę. Andrzej nigdy nie zostawał na noc. Miał dom, żonę, życie, którego nie zamierzał rezygnować. Ja byłam dodatkiem. Tajemnicą. Cieniem. Ale kochałam go. Do bólu, do wstydu, do milczenia.

Wiedziałam, że jestem tą drugą, a jednak za każdym razem wierzyłam, że coś się zmieni. Obiecywał. Szeptał, że mnie kocha, że tęskni, że beze mnie jest nikim. A potem znikał na weekendy. Wracał do niej. A ja czekałam jak głupia.

Dowiedziałam się z gazety. Przerzucałyśmy strony, aż zobaczyłam nekrolog. Andrzej. Moje serce stanęło. „Zmarł nagle, ukochany mąż” – czytałam na głos. Marta zamarła. Spojrzałyśmy na siebie. Wstałam. Wyszłam do łazienki i zwymiotowałam.

W Zaduszki poszłam na cmentarz. W płaszczu, w którym mnie lubił. Z czerwonym zniczem, jaki zawsze wybierał dla matki. Marta próbowała mnie powstrzymać.

Julia, on miał żonę. Rodzinę.

– Ale ja też go kochałam. Może nawet bardziej.

Spotkałyśmy się na cmentarzu

Cmentarz był pusty. Jesienne liście szurały mi pod stopami, kiedy szłam między grobami, szukając tego jednego. Serce waliło mi jak młot. Nie wiedziałam, co powiem. Czy zapalę znicz i pójdę. Czy się rozkleję. Czy w ogóle dam radę patrzeć na to imię wykute w kamieniu. Na marmurowej płycie zdjęcie – to samo co w nekrologu. Uśmiechnięty, w garniturze. Ukochany mąż.

Uklękłam. Dłońmi objęłam znicz. Płomień zadrżał, gdy go zapalałam. Łzy cisnęły się do oczu, ale powstrzymałam je.

– Wybacz, że cię kochałam – wyszeptałam.

Nagle usłyszałam kroki. Spojrzałam w bok. Szła ona. Lidia. Elegancka, z czarnym płaszczem opiętym w talii, ciemnymi okularami i bukietem róż. Stanęła tuż obok. Nie od razu mnie zauważyła. Spojrzała na grób, potem na znicz, który już się palił.

Znała pani Andrzeja? – zapytała cicho, nie zdejmując okularów.

Poczułam, jak gardło mi się zaciska.

– Trochę... z pracy – skłamałam po chwili.

– Nie mówił o koleżankach. Był raczej zamknięty – powiedziała i spojrzała na mnie z czymś między obojętnością a uprzejmością.

Nie odpowiedziałam. W środku aż mnie coś zabolało. Bo wiedziałam, ile mi mówił. Ile szeptał, dotykał, całował. Ale ona tego nie musiała wiedzieć. Jeszcze nie. Stałyśmy chwilę w milczeniu. Dwie kobiety przy jednym mężczyźnie. Jedna – wdowa. Druga – kochanka.

Tęskniłam za nim

Po powrocie do domu długo siedziałam w fotelu. Nie włączałam światła. Wpatrywałam się w swoje odbicie w oknie. W twarz, która wyglądała obco – jakby wszystko ze mnie wyciekło przy tym grobie. Zamknęłam oczy. Obrazy zaczęły wracać. Nasz pierwszy wspólny wyjazd – niby służbowy. Hotel na obrzeżach miasta, biały ręcznik spadający z jego bioder, jego głos, gdy szeptał mi do ucha: „Zwariowałem na twoim punkcie, Julia.”

– Przestań – mówiłam wtedy z uśmiechem, zawstydzona.

– Naprawdę. Jeszcze trochę i wszystko rzucę – odpowiadał.

Ale nie rzucał. Zawsze był jakiś powód. Choroba matki. Egzaminy córki. Trudny projekt w pracy.

– Może ty byłaś tylko ucieczką – powiedziała Marta, gdy opowiedziałam jej o spotkaniu z Lidią.

– Nie mów tak – poprosiłam. – On mnie kochał. Widziałam to. Czułam.

– Albo widziałaś to, co chciałaś zobaczyć – odparła z goryczą. – Nie zostawił jej. Umierał przy niej, nie przy tobie. I ona nosi jego nazwisko, nie ty.

Zabolało. Ale może musiało. Może musiałam się obudzić. Tylko jak wybudzić się z czegoś, co wciąż żyje we mnie każdym gestem? Z szuflady wyciągnęłam jego listy. Kilka kartek, na których pisał, że jestem jego azylem. „Gdy jestem z tobą, nie istnieje świat.” Tyle że ten świat istniał. Z całą swoją siłą. I w nim nie było miejsca dla mnie.

Prawda wyszła na jaw

Tydzień później wróciłam na cmentarz. Tym razem chciałam mu po prostu coś powiedzieć. Usiadłam na ławce obok grobu i zaczęłam.

– Andrzeju… tak bardzo cię kochałam. Tak cholernie boli, że nie mogę już do ciebie zadzwonić. Że nie przeczytam twoich bzdurnych wiadomości, że nie usłyszę, jak mówisz: „Zaraz będę.” A przecież nigdy naprawdę nie byłeś.

Nagle usłyszałam kroki. Nie przerwałam.

– I mimo że byłeś nie mój, ja byłam twoja. Bezwarunkowo. Jak głupia. Czekałam, aż powiesz: „Odchodzę od niej”. Ale umarłeś, zanim zdążyłeś wybrać. A może właśnie wybrałeś…

– Kim ty jesteś? – usłyszałam nad sobą.

Podniosłam głowę. Lidia. Stała nad grobem, znowu w czerni. Tym razem bez okularów. Jej wzrok był zimny, czujny. Nie uciekłam.

– Kobietą, z którą twój mąż spędził ostatnie lata życia – odpowiedziałam spokojnie.

Jej twarz stężała. Zbladła.

– Kłamiesz.

– Nie.

Cisza między nami była cięższa niż kamień na tym grobie.

– Dlaczego... dopiero teraz? – zapytała w końcu.

– Bo nie mam już czego ukrywać – wyszeptałam, nie patrząc jej w oczy.

Wstałam. Nie czekałam na odpowiedź. Lidia nie krzyczała. Nie płakała. Po prostu patrzyła na mnie i była w szoku.

Znalazła mnie

Zadzwoniła tego samego wieczoru. Nie spodziewałam się. Odebrałam z wahaniem.

– Możemy się spotkać? – zapytała.

Spotkałyśmy się w kawiarni. Siedziała już przy stoliku. Czarna herbata, ciasteczko, proste włosy. Bez makijażu. Wyglądała inaczej. Jakby coś w niej pękło. Usiadłam naprzeciwko. Przez chwilę milczałyśmy.

– Od kiedy? – zapytała bez emocji.

– Pięć lat – odpowiedziałam.

Skinęła głową. Bez zdziwienia.

– Domyślałam się. Nie o ciebie konkretnie… Ale że ktoś jest.

Zerknęła na mnie z boku.

– Wiesz, kiedyś przestałam go pytać, gdzie idzie. Przestałam sprawdzać. Bo bałam się, że jeśli zapytam, to powie prawdę.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Myślałam, że on cię kocha – powiedziałam.

– Może kochał. Ale ja przestałam wierzyć w miłość dawno temu. Dzieliliśmy łóżko, kredyt, rodzinę. Ale nie byliśmy już razem. Byliśmy przyzwyczajeni.

– A ja wierzyłam we wszystko. W każde słowo.

Lidia uśmiechnęła się gorzko.

Ty miałaś złudzenia. Ja miałam ciszę. Więc może wcale nie byłaś tą drugą, Julia.

Chciałam jej podziękować. Ale zamiast tego spuściłam wzrok.

– Dla mnie to nie było łatwe – powiedziałam.

Kiwnęła tylko głową.

Zostały mi wspomnienia

Wróciłam do pustego mieszkania. Rzuciłam płaszcz na fotel, zsunęłam buty i usiadłam na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Ta sama ściana, przy której kiedyś siedział Andrzej, boso, z kieliszkiem wina w dłoni. Czułam się pusta. Nie jak kobieta po rozstaniu. Jak ktoś, kto stracił część siebie, a reszta nie chce się już obudzić.

Następnego dnia stanęłam przed drzwiami Lidii. Trzymałam książkę. „O miłości i cieniach” – jedną z tych, które Andrzej mi podarował. Na wewnętrznej stronie była jego notatka: „Dla mojej Julii. Mojej światłości w ciemnościach.”

– To należało do niego. Może chcesz? – powiedziałam, podając jej książkę.

Spojrzała na nią długo.

– Nie. Zatrzymaj. On był dla ciebie kimś więcej, niż był dla mnie – powiedziała cicho.

Zaskoczyła mnie. W jej oczach coś drgnęło. Na schodach rozpłakałam się po raz pierwszy naprawdę.

Julia, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama