Reklama

Zegary w moim mieszkaniu jakby celowo chodziły ciszej, a dźwięki zza okna brzmiały bardziej obco niż zwykle. Może to ten listopadowy chłód tak wszystko spowalniał. A może po prostu samotność znowu się rozpanoszyła, siadając mi na klatce piersiowej, jak robi to każdego dnia, kiedy wracam z pracy. Albo raczej – wracałem. Bo przecież nie pracuję już od dawna.

Byłem sam

Mam cichą kawalerkę na Żoliborzu i aż za dużo czasu na wspominki. Zrobiłem w życiu kilka rzeczy, z których jestem dumny. Ale nie tych, które naprawdę miałyby znaczenie. Nie mam żony. Nie mam dzieci. Mam za to szafkę pełną listów, których nigdy nie wysłałem, i myśli, które krążą wokół dwóch imion: Andrzej i Basia.

Andrzej był moim przyjacielem. Najlepszym. Takim, który potrafił rozśmieszyć w pięć sekund, ale też siedzieć cicho, kiedy wiedział, że nie czas na żarty. To on spinał naszą licealną paczkę, a ja byłem tym cichym w tle. Tym, który patrzył. Szczególnie na nią.

Basia – promienna, rozgadana, zawsze z cieniem uśmiechu na ustach. Miała w sobie jakąś lekkość, jakby nie chodziła, tylko płynęła między ludźmi. I choć siedzieliśmy często obok siebie – na korytarzach, na ławkach w parku, na imprezach u Andrzeja – to ja nigdy nie powiedziałem jej, że ją kocham. Bo się bałem, że ją stracę, że Andrzej się domyśli, że ona się roześmieje. Więc zostałem milczący, a życie potoczyło się dalej.

W Dzień Zmarłych zawsze idę na Powązki. Dla mnie to nie tylko tradycja. To jedyny dzień w roku, kiedy mogę coś powiedzieć Andrzejowi – nawet jeśli tylko w myślach. Tym razem cmentarz wydawał się dziwnie obcy. Tłum ludzi, których twarze nic mi nie mówiły, płomienie zniczy tańczące jak duchy, zapach wosku i mokrych liści. Przystanąłem przy nagrobku Andrzeja. Długo patrzyłem na litery jego imienia. W kieszeni miałem wiersz, który kiedyś mu napisałem, ale nigdy nie przeczytałem.

Już miałem odejść, gdy kątem oka zobaczyłem znajomą sylwetkę między alejkami. Niby starsza, dojrzalsza… ale to nie mógł być nikt inny.

– Basia? – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej.

Odwróciła się powoli. Jej oczy, choć otoczone zmarszczkami, błysnęły tak samo jak wtedy, gdy śmiała się z naszych głupich żartów w liceum.

– Edward? Naprawdę ty?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nie wiedziałem, co poczułem. Ale jedno było pewne – coś się poruszyło we mnie. Po raz pierwszy od lat.

Uśmiechnęła się lekko, jakby szukała potwierdzenia, że to nie przypadek, tylko przeznaczenie. Podeszła bliżej i nagle uściskaliśmy się, zupełnie nieporadnie, jakbyśmy byli dwójką nastolatków, którzy nie wiedzą, co wypada, a czego nie.

Tęskniłem za nią

Nie umiałem się odezwać. Stałem tam, zbyt zdziwiony, by zebrać myśli. Basia spojrzała na grób Andrzeja.

– Tak bardzo chciałam tu dziś przyjść… On chyba naprawdę nas tu zwołał.

Długo nie mogliśmy się ruszyć. Wokół przemykali ludzie, jedni z zniczami, inni z dziećmi, jeszcze inni zamyśleni, jakby nieobecni. Tylko my staliśmy jak wbici w ziemię.

– Może… napijemy się kawy? – zapytała po chwili. – Jest taka mała kawiarnia niedaleko. Potrzebuję chwili spokoju.

Nie miałem żadnych planów, więc poszliśmy. Minęliśmy alejki, które znałem na pamięć, choć w tym roku wydawały się inne. Albo to ja się zmieniłem. W kawiarni zasiedliśmy w rogu, przy oknie. Ona zamówiła herbatę, ja zwyczajną kawę. Milczeliśmy przez chwilę, aż wreszcie spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać bez powodu.

– Pamiętasz, jak Andrzej wpadł do fontanny na studniówce? – zapytała, przecierając oczy.

– Nie da się tego zapomnieć – odpowiedziałem.

– A ja wtedy patrzyłam tylko na ciebie – powiedziała cicho.

Spojrzałem na nią z zaskoczeniem, ale nie odwróciła wzroku. Miałem ochotę zapytać, dlaczego nigdy mi tego nie powiedziała. Ale nie zapytałem. Bo przecież sam też milczałem przez te wszystkie lata.

Rozmowa potoczyła się lekko. Przypominaliśmy sobie wspólne wycieczki, ludzi, których już nie ma, rzeczy, które kiedyś wydawały się najważniejsze na świecie. Dowiedziałem się, że Basia od lat mieszka po drugiej stronie dzielnicy. Zdziwiliśmy się, że nigdy się nie minęliśmy.

Nie miałem wiele do opowiedzenia. Kilka relacji, żadnej trwałej. Praca, cisza, samotność. Nie chciałem mówić za dużo. Było coś w tej rozmowie, co przywracało mi dawne uczucia, ale jeszcze nie wiedziałem, czy to dobrze. Zapłaciliśmy i wyszliśmy razem. Na pożegnanie spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem.

– Może jeszcze się spotkamy? – zapytała.

– Bardzo bym chciał – odpowiedziałem.

Nie uściskaliśmy się już. Po prostu odwróciliśmy się i poszliśmy w przeciwnych kierunkach. Ale coś we mnie zostało.

Myślałem o niej

Spotkaliśmy się znowu trzy dni później, znowu przypadkiem, choć podejrzewałem, że oboje tego chcieliśmy. Tym razem w parku. Świat się zmienił, ale te drzewa, te ławki, wszystko wydawało się dokładnie takie samo.

Zaczęliśmy się widywać regularnie. Najpierw raz w tygodniu, potem częściej. Kawa, spacer, rozmowa. Żadnych wielkich gestów. Po prostu dwoje ludzi, którzy przez lata nie mówili sobie najważniejszych rzeczy.

– Wiesz, że byłam kiedyś pewna, że mnie unikasz? – rzuciła pewnego dnia, gdy szliśmy wzdłuż starego muru porośniętego bluszczem.

– Nie… ja… po prostu się bałem – odpowiedziałem cicho. – Zawsze byłem nieśmiały, szczególnie przy tobie.

Nie powiedziała nic przez chwilę. Potem uśmiechnęła się lekko i ruszyliśmy dalej.

Wróciłem do domu późno. Długo nie mogłem zasnąć. W głowie pojawiły się obrazy sprzed lat – jej śmiech, spojrzenia, których wtedy nie rozumiałem. A teraz budziło się coś, co kiedyś zdusiłem w sobie sam. Tylko nie wiedziałem jeszcze, czy wolno mi to obudzić.

Chciałem ją zobaczyć

Tym razem to ja zaproponowałem spacer. Zastanawiałem się nad tym dwa dni, aż w końcu zadzwoniłem. Umówiliśmy się na niedzielę, późnym popołudniem. Wybrałem trasę, którą kiedyś wszyscy razem chodziliśmy – ścieżka wzdłuż kanału, potem park i mały mostek, który jeszcze pamiętał nasze głupie zakłady z czasów liceum.

Szliśmy powoli. Słońce chyliło się ku zachodowi, a światło przesączało się przez drzewa. Rozmowa była inna niż zwykle – mniej śmiechu, więcej ciszy między słowami.

– Zawsze byłaś dla mnie kimś więcej – powiedziałem w końcu. – Ale nigdy nie miałem odwagi…

Zatrzymała się. Jej twarz była spokojna, ale w oczach zobaczyłem coś, co poruszyło mnie bardziej niż jakiekolwiek słowa.

– Wiesz, że czasem się zastanawiałam, co by było, gdybyś wtedy po prostu… coś powiedział?

Nie odpowiedziałem od razu. Nie chciałem kłamać, że byłoby lepiej. Ale chciałem wierzyć, że może teraz jeszcze coś się da. Przy moście przystanęliśmy. Ona oparła się o poręcz, ja stanąłem obok. W milczeniu patrzyliśmy na wodę. W jej oczach zobaczyłem łzę, ale nie otarła jej. Po prostu pozwoliła jej spłynąć.

Odzyskałem nadzieję

Wróciłem do domu późnym wieczorem. Na ulicach było już pusto, tramwaje jeździły rzadziej, wszystko wokół jakby zwalniało. Przed wejściem do klatki przystanąłem i spojrzałem w górę – niebo było czyste, na tyle, na ile pozwala miasto.

Usiadłem na kanapie, w płaszczu, wciąż z zimnymi od chłodu dłońmi. Zegar w kuchni tykał jednostajnie. Po chwili wyjąłem z szuflady stare zdjęcie – ja, Andrzej i Basia, latem, nad jeziorem. Mieliśmy po siedemnaście lat. Patrzyliśmy w obiektyw, jakbyśmy wiedzieli, że kiedyś ten moment stanie się ważniejszy, niż się wtedy wydawało.

– Dziękuję ci, stary – powiedziałem cicho, patrząc w twarz przyjaciela. – Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale… może właśnie na to czekałem te wszystkie lata.

Telefon leżał na stole. Ekran rozświetlił się i zawibrował cicho. Wiadomość od Basi: „Dobrze mi z tobą. Spotkamy się jutro?”. Nie odpisałem od razu. Siedziałem tak jeszcze chwilę, czując, że coś we mnie się poruszyło. Może nie całkiem nowe, raczej dawno zapomniane.

W końcu uśmiechnąłem się lekko. Nie wiedziałem, co będzie dalej. Ale po raz pierwszy od lat poczułem, że naprawdę chcę się tego dowiedzieć.

Edward, 69 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama