„W Wigilię stać nas było tylko na kilka pierogów i barszcz z proszku. Ale moje serce było bardziej puste niż portfel”
„Sytuacja była trudna, ale tu nie chodziło nawet o luksusy, bo już dawno zapomnieliśmy, jak pachnie nowe ubranie czy kolacja na mieście. Chodzi o to, że zaczęło nam brakować sił, żeby udawać, że wszystko jest w porządku. Że nadal jesteśmy zespołem. Że to tylko trudny czas, który minie”.

- Redakcja
Poranek zaczyna się jak zawsze – czajnik syczy, komputer mruga niecierpliwie na biurku, a za oknem szarość grudniowego nieba rozciąga się leniwie nad osiedlem. Nasze mieszkanie na czwartym piętrze bloku kiedyś wydawało mi się przytulnym azylem. Dzisiaj nie daje mi już takiego poczucia bezpieczeństwa. Czasem wystarczy źle postawiony kubek albo niewypowiedziane pytanie, by doszło do słownej utarczki między mną a Michałem. Wszystko się zmieniło, od kiedy stracił pracę.
Całymi dniami siedzi na kanapie w piżamie. Bez słowa, bez planu, bez nadziei. Patrzy w ekran telefonu, jakby to mogło coś zmienić. Jakby sama obecność aplikacji z ogłoszeniami miała mu przywrócić poczucie sensu. Ja w tym czasie ogarniam rzeczywistość – zlecenia, faktury, maile. Freelancerka z wyboru, ale też z konieczności. Gdyby nie moje zlecenia, nie wiem, jak byśmy opłacali rachunki.
To nie chodzi o luksusy – dawno zapomnieliśmy, jak pachnie nowe ubranie czy kolacja na mieście. Chodzi o to, że brakuje sił, żeby udawać, że wszystko jest w porządku. Że nadal jesteśmy zespołem. Że to tylko trudny czas, który minie. Czasem patrzę na niego z kuchni, gdy krzątam się z kawą, i próbuję przypomnieć sobie, jak to było, gdy był inny. Żartował, całował mnie w czoło, gotował spaghetti w środku nocy, bo akurat przyszła mu na nie ochota. Teraz cisza między nami jest głośniejsza niż jakikolwiek hałas.
Wiem, że nie jestem idealna. Wiem też, że lojalność to nie to samo co miłość. I że można być lojalnym aż do momentu, w którym serce mówi: „dosyć”. W mojej głowie nie chodzi już nawet o choinkę. Chodzi o to, że już nawet nie rozmawiamy o tym, czego nam brakuje.
Czułam się osamotniona
Wigilia. W mieszkaniu panowała cisza, jakiej nawet kolędy w telewizji nie mogły zagłuszyć. Niby dzień wyjątkowy, a czułam tylko pustkę. Wyciągnęłam z zamrażarki pierogi, które ulepiłam kilka tygodni wcześniej. Barszcz z torebki zalałam wrzątkiem i odłożyłam na kuchenkę, starając się nie myśleć o tym, jak to wygląda. Nawet nie zapaliłam świeczki. Michał siedział przy stole, oparty o łokcie, rytmicznie stukał palcami w blat. Nie spojrzał na mnie.
– Zjesz coś? – zapytałam, trzymając w ręku łyżkę.
– Po co to wszystko? Kolędy z taśmy i barszcz z proszku?
Jego głos był znużony, ale ostry. Poczułam, jak coś we mnie się spina. Nie chodziło o barszcz ani o kolędy. Odłożyłam łyżkę i oparłam się o szafkę.
– Bo to nadal Wigilia, Michał. Nadal jesteśmy tu razem.
– Może to właśnie problem. Może nie powinniśmy już być razem – powiedział, nie patrząc mi w oczy.
Powiedział to spokojnie, ale ja poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Nie zrobiłam sceny, nie krzyczałam. Nie miałam na to siły. Patrzyłam tylko na niego w milczeniu, a on po chwili wstał i wyszedł do pokoju. Zamknął za sobą drzwi, choć wiedział, że to mieszkanie nie ma na tyle grubych ścian, by móc naprawdę się odciąć.
Zostałam sama w kuchni z kubkiem gorącej herbaty. Barszcz stygnął w garnku, pierogi nawet nie trafiły na talerz. Usiadłam i spojrzałam na pusty talerz, który postawiłam symbolicznie dla niespodziewanego gościa. I nagle zrozumiałam, że sama nim jestem. Bo w tym domu czułam się jak intruz.
Byłam gotowa żyć skromnie, naprawdę. Mogłam zrezygnować z prezentów, z ozdób, z wystawnych kolacji. Ale nie wiedziałam, że w tej biedzie zostanę sama.
Oddaliliśmy się od siebie
Następnego dnia wstałam wcześnie, choć nie spałam dobrze. W nocy słyszałam, jak Michał chodził po mieszkaniu, potem długo siedział w salonie, jakby czegoś szukał, ale nic nie mówił. Rano zastałam go w tej samej pozycji – siedział na kanapie, wpatrzony w ekran telewizora, który szumiał cicho jak tło do jego milczenia. Nie odwrócił się, gdy weszłam.
Zaparzyłam dwie herbaty i postawiłam jedną obok niego. Usiadłam w fotelu naprzeciw i przez chwilę patrzyłam na jego twarz. Miał szare oczy, których kiedyś nie mogłam przestać podziwiać. Teraz wydawały się być zupełnie gdzie indziej.
– Nie chcę, żebyśmy tak się mijali – powiedziałam cicho. – Powiedz mi, czego chcesz.
Nie zareagował od razu. Dopiero po dłuższej chwili, nie odrywając wzroku od telewizora, odpowiedział:
– Chciałem być facetem, który jest w stanie utrzymać rodzinę. A jestem nikim.
Ta odpowiedź przyszła zbyt szybko. Jakby nosił ją w sobie od dawna, jakby nie pierwszy raz sam przed sobą próbował ją powiedzieć. Ścisnęło mnie w gardle.
– A ja nie chcę bohatera. Chcę ciebie. Ale coraz bardziej się ode mnie oddalasz.
Zamilkł. Nie było w nim gniewu ani żalu, tylko coś obcego, coś, co przypomina wygasające ognisko. Czekałam, czy coś powie, ale nawet nie spojrzał w moją stronę. Wstałam i wyszłam z mieszkania. Nie miałam planu, dokąd pójść. Musiałam po prostu wyjść, żeby złapać powietrze. Czułam, że jeśli zostanę tam jeszcze choćby chwilę, to coś we mnie zacznie się kruszyć. A nie mogłam sobie na to pozwolić.
Może nie wszystko stracone
Szłam bez celu. Miasto było puste i ciche, jakby ludzie zatrzymali się gdzieś pomiędzy świętami a codziennością. Śnieg sypał wolno, drobno, niemal niedbale. W oknach migały świąteczne lampki – raz błękitne, raz czerwone – przypominały mi o czymś, o czym sama zapomniałam. Właściwie nie pamiętałam, kiedy ostatni raz wyciągnęłam światełka z pudła.
Zatrzymałam się pod oknem jednej z kamienic. W środku rodzina siedziała przy stole. Dzieci śmiały się, ktoś kroił sernik. Kobieta zwinęła się w fotelu, nakrywając się kocem, mężczyzna poprawiał poduszkę pod jej głową. To wszystko trwało zaledwie chwilę, ale wystarczyło, żebym poczuła tęsknotę – za bliskością, która jest tak naturalna, że nie trzeba nic mówić.
W głowie wracały obrazy. Nasze pierwsze wspólne święta. Wtedy też było skromnie. Michał upiekł sernik, który nie wyrósł. Ja złożyłam serwetki w żurawie, bo gdzieś przeczytałam, że to przynosi szczęście. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, jedliśmy uszka z gotowego ciasta i piliśmy barszcz z kubków, bo nie mieliśmy jeszcze misek. A mimo to wydawało mi się, że mamy wszystko.
Nie chodziło o przedmioty. Chodziło o niego, o nas. O to, że mu się chciało. Że patrzył na mnie tak, jakby nic więcej mu nie było potrzebne do szczęścia. Wtedy nie mieliśmy nic – i to było wszystko. Teraz mamy pustkę, której nawet nie potrafimy nazwać.
Wróciłam do mieszkania, gdy już robiło się ciemno. Drzwi nie były zamknięte na klucz, a w środku panowała cisza. Przeszłam przez przedpokój i wtedy zauważyłam na stole mały kawałek papieru. Gwiazda, wykonana z gazety, starannie złożona. Po środku był narysowany flamastrem symbol uśmiechniętej buźki. Nie mówił nic, ale zostawił ślad. Cichy znak, że może jeszcze nie wszystko stracone.
Cisza już nie bolała
Wieczorem zasiedliśmy znów razem w kuchni. Bez światła, bez muzyki, bez nawet jednego świątecznego akcentu. Herbaty parowały w kubkach. Oparłam dłonie o blat stołu i spojrzałam na Michała. Siedział cicho, trochę przygarbiony, jakby wstydził się tego, że tu jest.
– To nasze pierwsze święta bez światełek – powiedziałam spokojnie. – Ale może jeszcze nie ostatnie.
W jego oczach pojawił się cień zaskoczenia, a potem coś łagodniejszego. Może smutek, a może ulga.
– Nie wiem, czy zasługuję, żeby były następne – odpowiedział po chwili. Cicho, prawie szeptem.
– Nie chodzi o zasługi. Chodzi o to, że nadal tu jesteś. I ja też.
Podniósł wzrok i spojrzał na mnie inaczej niż przez ostatnie tygodnie. Nie próbował się usprawiedliwiać, nie rzucał gorzkich słów. Była w nim jakaś kruchość, której dawno nie widziałam. Może nawet cichy szacunek. Może wdzięczność. Ale nie było w tym żadnych deklaracji. Żadnych wielkich obietnic, tylko obecność. Zwykła, trudna, ale prawdziwa.
Zostaliśmy tak przez dłuższą chwilę, w milczeniu. Nie było potrzeby wypełniać tej ciszy. Wreszcie była inna niż dotąd ,bo nie bolała.
Może jeszcze jest nadzieja
Nie rozmawialiśmy więcej tego wieczoru. Michał zasnął na kanapie, przykryty kocem, który zawsze leżał w nogach łóżka. Ja siedziałam przy stole w kuchni, z dłonią opartą o policzek, i patrzyłam na zwiędniętą gałązkę świerku w wazonie. Włożyłam ją tam rano, z rozpędu, bez większego sensu. Nawet nie pachniała.
Zrozumiałam, że już nie mam siły dźwigać wszystkiego sama. Kochałam go, naprawdę. Ale potrzebowałam kogoś, kto nie tylko będzie obok fizycznie, lecz także emocjonalnie. Kogoś, kto czasem powie, że się boi, albo że nie wie, co robić, ale powie to na głos, a nie schowa się za milczeniem.
Patrzyłam na tę papierową gwiazdę na stole i wiedziałam, że to był gest. Maleńki krok. Ale jeden krok nie wystarczy, żeby wrócić z tak daleka. Nie wiedziałam, co będzie jutro. Może rozstaniemy się na wiosnę, może zaczniemy od nowa. Może zdecydujemy się na terapię. A może wszystko po cichu się rozpadnie.
Ale tej nocy byliśmy razem. Bez światełek, bez kolęd, bez gości. Bez udawania. I może właśnie to było w tym wszystkim najważniejsze. Może właśnie to są prawdziwe święta. Kiedy nic nie błyszczy, ale coś w środku jeszcze się tli.
Anna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W święta wolałam być sama niż z rodziną. Nie miałam ochoty na kolejny teatrzyk i litanię wyrzutów”
- „Gdy mąż zmarł, zamknęłam się w sobie. Odżyłam, gotując barszcz z uszkami dla potrzebujących w święta”
- „Mąż dał teściowej luksusową błyskotkę na święta. Chyba nie byłam tak grzeczna jak ona, bo dostałam tanią patelnię”

