Reklama

Tegoroczna Wigilia od rana była inna. Śnieg zaczął padać jeszcze w nocy, ciężki, gęsty, zasypujący świat za oknem. Wstałam wcześnie, włączyłam radio w kuchni, zaparzyłam w ekspresie kawę. W radiu leciały kolędy, ale brzmiały jak z innego świata. Cała ta świąteczna otoczka miała mi dawać poczucie ciepła, ale nic nie dawała.

Wszystko przygotowałam

Telefon zadzwonił chwilę po dziewiątej. Moi rodzice mieli przyjechać po południu. Zawsze przyjeżdżali w Wigilię, nawet kiedy drogi były zasypane.

– Kochanie, nie damy rady – powiedział ojciec. – Mama się pochorowała, to chyba grypa. I ten śnieg, nie ma sensu się pchać. Przykro nam bardzo, ale nie przyjedziemy. Zróbcie sobie z Pawłem spokojne święta. Będziemy myślami z wami.

Spojrzałam na stół nakryty białym obrusem.

– Rozumiem – powiedziałam w końcu. – Trzymajcie się ciepło.

Wstałam, wyłączyłam radio, bo te kolędy tylko pogarszały wszystko. Paweł siedział w dużym pokoju. Przeglądał coś w telefonie, ale wyglądał, jakby nic go nie obchodziło. Rano przyniósł choinkę z piwnicy, ustawił ją w kącie, rozwiesił lampki, wszystko bez słowa.

– Zjesz coś? – zapytałam, stając w progu.

– Później – odpowiedział.

Wróciłam do kuchni, choć nie miałam tam już nic do zrobienia. Wszystko było gotowe. Dwanaście dań, jak zawsze, nawet dodatkowy talerz postawiłam, niby dla wędrowca, ale przecież to tylko zwyczaj. Usiadłam przy stole. Za oknem nadal padał śnieg.

Było mi przykro

O osiemnastej usiedliśmy z mężem, każde w swojej końcówce stołu. Makowiec stał nietknięty, ryba już była zimna, barszcz dawno ostygł. Nie rozmawialiśmy. Nic nie zakłócało tej dziwnej, gęstej ciszy, która wisiała w powietrzu. Przez chwilę próbowałam zająć się czymkolwiek – poprawiłam serwetkę, odsunęłam talerz, nalałam kompotu, ale i tak czułam, że on cały czas myśli o czymś innym.

– Smakuje ci? – zapytałam.

– Jest okej – mruknął. – Dzięki.

Tylko tyle, jakbyśmy byli dwojgiem nieznajomych, którzy z jakiegoś powodu muszą wspólnie zjeść kolację. Znam jego głos na pamięć. Wiem, kiedy się denerwuje, kiedy kłamie, kiedy coś ukrywa, a teraz był podejrzanie spokojny.

– Możemy pogadać? – zapytał nagle.

Podniosłam wzrok. Coś we mnie drgnęło. Bałam się tego tonu – nie był zły, ale cichy, a ciche słowa są najgroźniejsze.

– Teraz? – odparłam. – Może później. Wigilia…

Nie dokończyłam. Słowo „Wigilia” zawisło w powietrzu jak wymówka. Chciałam ją jeszcze uratować, tę jedną noc w roku, która zawsze miała magiczne znaczenie, ale wiedziałam, że to tylko próba przedłużenia tego, co już dawno umarło.

Nie chciałam tego słuchać

Paweł westchnął i pokiwał głową. Wrócił do swojego talerza, ale nie wziął więcej do ust. Ja też nie jadłam. Choinka migała w rogu pokoju, za oknem śnieg padał coraz gęściej.

– Wiesz… – zaczął mój mąż jeszcze raz – długo się zastanawiałem, kiedy ci o tym powiedzieć. I pomyślałem, że może skoro dziś i tak wszystko się rozsypało, to będzie najlepszy moment.

Spojrzałam na niego. Czekałam, co powie dalej, ale on milczał. Patrzył gdzieś obok, nie na mnie.

– Najlepszy moment na co? – zapytałam w końcu.

– Na szczerość – odpowiedział, jakby to cokolwiek wyjaśniało.

Nie chciałam go słuchać, a jednocześnie wiedziałam, że za chwilę powie coś, co zmieni wszystko.

– Chodzi o to, że od jakiegoś czasu… – urwał.

– Od jakiegoś czasu co? – przerwałam mu, bo nie mogłam znieść tej pauzy, tego zawieszenia, które uwierało mnie w środku. – Paweł, co się dzieje?

Pokręcił głową i przesunął dłonią po twarzy, jakby nie wiedział, czy ma prawo coś powiedzieć.

– Nie chcę, żebyś się teraz zdenerwowała. Naprawdę nie wiem, jak to powiedzieć.

– To nie mów – wyszeptałam. – Nie dzisiaj, nie przy choince.

Ale on już zaczął i nie dało się tego cofnąć.

– To się samo nie skończy. Muszę być uczciwy, muszę w końcu coś wybrać.

Nic nie podejrzewałam

Poczułam, jak serce mi przyspiesza, myśli biegły chaotycznie. Znałam ten ton, takiego się używa, gdy coś się kończy.

– O czym ty mówisz? – zapytałam, choć nie chciałam usłyszeć odpowiedzi.

– Jest ktoś… – powiedział, ale zaraz się zreflektował. – Nie, nie tak. To trwa już długo.

Poczułam, że powoli tracę grunt pod nogami i niczego już nie byłam pewna. Wstałam. Zrobiłam kilka kroków w stronę drzwi, zatrzymałam się, oparłam dłonią o futrynę.

– Dlaczego teraz? – zapytałam. – Dlaczego właśnie Wigilię wybrałeś, żeby mnie zniszczyć?

– Nie chciałem cię niszczyć. Chciałem być uczciwy i zakończyć to.

– Zakończyć co? Nas? Czy tamto?

Podeszłam do stołu. Wzięłam do ręki szklankę z niedopitym kompotem. Potem odstwiłam i spojrzałam na niego.

– Czy ty ją kochasz?

Podniósł głowę, spojrzał mi prosto w oczy.

– Tak.

To słowo przecięło mnie jak szkło. Patrzyłam na mojego męża i czułam, że w środku wszystko się roztapia, jak śnieg za oknem.

Byłam załamana

W głowie miałam jedno pytanie: jak to możliwe, że nie zauważyłam, że niczego nie podejrzewałam? Przecież znałam go, przynajmniej tak mi się wydawało. A jednak nie widziałam nic. Oparłam czoło o dłoń. Poczułam, jak zaczyna mnie dławić wściekłość i tępy, duszny żal.

Jak mógł z nią chodzić, sypiać, mówić jej coś, co jeszcze parę lat temu mówił mnie? Jak mógł obok mnie żyć, oddychać, jeść obiady, które mu gotowałam i planować wspólne święta z nią? Wstałam nagle i zrzuciłam obrus razem z naczyniami. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Talerze rozbiły się na podłodze, kompot zrobił plamy na dywanie. Zgięłam się w pół. Przez chwilę myślałam, że zemdleję, ale nie. Nie miałam takiego luksusu.

– Ty draniu – wyszeptałam. – Ty tchórzliwy draniu.

Usiadłam na podłodze. Czułam zimno od podłogi, ale nie chciałam się ruszać. Za oknem padał śnieg, gruby, ciężki, zasypywał wszystko. Nawet moje wspomnienia, to wszystko, czego nie chciałam już pamiętać.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama