„W Wigilię pokłóciłam się z teściową o łazienkę. Co roku święta są w tym samym gronie, a ona się stroi jak na karnawał”
„Minęłam ją w przedpokoju. Już była ubrana, włosy spięte, makijaż nałożony – wyglądała, jakby zaraz miała prowadzić transmisję na żywo z kolacji wigilijnej. Uśmiechnęła się sztucznie, po czym bez słowa zamknęła się w łazience”.

Od pięciu lat jestem żoną Michała, a od czterech mieszkamy w jego rodzinnym domu, razem z jego rodzicami. Brzmi jak przepis na rodzinne ciepło i wsparcie? Dla mnie to raczej niekończący się test na cierpliwość. Święta w tym domu to kulminacja wszystkiego, co się we mnie zbiera przez cały rok – z udawanym uśmiechem i uszami pełnymi kolęd.
Mieszkamy razem
Moja teściowa to kobieta, która w jednym spojrzeniu potrafi zmieścić wszystkie osądy świata. Niby uprzejma, niby miła, ale jej uprzejmość zawsze ma temperaturę lodu. Irytuję ją samą swoją obecnością, a może nawet samym faktem, że Michał wybrał kogoś takiego jak ja. Czasem myślę, że dla niej nie istnieję jako osoba – jestem zbiorem błędów, które popełniam w jej domu. Za głośno stawiam kubek, za wolno odpowiadam, nie tak gotuję, nie tak się uśmiecham, nie tak oddycham.
Michał jest pomiędzy nami, zawsze pośrodku. Zawsze chce, żeby było dobrze, żeby nikt się nie kłócił, żeby wszyscy byli zadowoleni i dlatego właśnie nigdy nie mówi nic, kiedy teściowa wbija mi kolejne igiełki między zdania. Czasem mam wrażenie, że nawet nie zauważa, jak bardzo mnie to boli. Albo nie chce zauważać.
W tym domu nie mam swojego kąta. Nasz pokój to tak naprawdę dawna graciarnia po dziadkach Michała. Jedna łazienka na cztery osoby i ciągłe pytania: „A długo jeszcze będziesz tam siedzieć?”. Codzienna cisza przerywana komentarzami, które niby są żartem, ale śmieszą tylko teściową.
Wtrącała się
Zbliżała się Wigilia. Teoretycznie dzień pojednania, bliskości i ciepła. W praktyce – dzień, w którym teściowa wyciąga białe obrusy, srebrne sztućce i swoje najlepsze pasywno-agresywne zagrywki. A ja znów zastanawiam się, czy doczekam wieczora, zanim coś we mnie się zbuntuje.
Zaczęło się od łazienki. Zawsze się zaczyna od łazienki. Gdy mieszka się z teściową pod jednym dachem, wspólna przestrzeń to nie tylko fizyczny metraż – to pole minowe. Wstałam wcześniej niż zwykle, chciałam się szybko ogarnąć przed świątecznym zamieszaniem. Weszłam do łazienki, zamknęłam drzwi, zdążyłam tylko odkręcić wodę, gdy rozległo się pukanie.
– Ewelinko, długo jeszcze? – głos teściowej.
– Dopiero weszłam.
– Bo ja muszę się wyszykować – dodała bez cienia niecierpliwości, ale też bez grama życzliwości. – Zaraz trzeba zacząć wszystko w kuchni.
Zacisnęłam szczęki, opłukałam twarz i zrezygnowałam z planów na mycie włosów. Wyszłam po dziesięciu minutach, z ręcznikiem na ramieniu, czując, jak pod powiekami zbiera mi się frustracja. Minęłam ją w przedpokoju. Już była ubrana, włosy spięte, makijaż nałożony – wyglądała, jakby zaraz miała prowadzić transmisję na żywo z kolacji wigilijnej. Uśmiechnęła się sztucznie, po czym bez słowa zamknęła się w łazience.
Była zgryźliwa
Michał siedział w kuchni, jeszcze w piżamie, z nosem w telefonie. Teść udawał mebel. Zaczęłam się krzątać – postawiłam czajnik, otworzyłam szafkę z herbatą, próbowałam się czymkolwiek zająć, żeby nie wybuchnąć. Po chwili teściowa weszła do kuchni. Wysuszone włosy ułożone w idealny kok, paznokcie błyszczące, brwi jak spod linijki. Spojrzała na mnie z góry.
– Niektórym święta mylą się z weselem – mruknęłam, patrząc na nią bez uśmiechu.
– A niektórym z pralnią – odpowiedziała natychmiast, kierując się do kredensu.
Michał nawet nie podniósł wzroku. Upił łyk kawy i wrócił do czytania wiadomości. Wzięłam swoją herbatę i wyszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na skraju łóżka. Miałam ochotę zrzucić z siebie to wszystko, co się we mnie odkładało przez ostatnie miesiące – to milczenie Michała, spojrzenia teściowej, to udawanie, że jesteśmy zgodną rodziną.
Wigilia to w tym domu nie kolacja. To wydarzenie, ustawione co do milimetra talerze, sztućce polerowane od rana, świece, których nie wolno zapalić za wcześnie i biały obrus, na który nie daj Boże coś chlapnąć. Teściowa uwijała się jak szefowa kuchni w ekskluzywnej restauracji. Z każdej strony rzucała polecenia – raz Michałowi, raz teściowi, czasem i mnie, ale zawsze z tą nutką zniecierpliwienia, jakby żałowała, że w ogóle musi się do mnie odzywać.
Krytykowała mnie
Siedzieliśmy przy stole w milczeniu, jakby ktoś rozlał ciszę zamiast barszczu. Talerze pełne, twarze napięte. Michał próbował być uprzejmy, ale uciekał wzrokiem. Teść siedział zgarbiony, jakby chciał stopić się z krzesłem, ja skupiałam się na tym, by nie zacząć mówić pierwsza. Teściowa czuwała nad przebiegiem wieczerzy jak dyrygent.
– Karp wyszedł trochę suchy – rzuciła, poprawiając serwetkę. – Ale cóż, nie każdy umie tak dobrze, jak ja.
– Smakuje dobrze, mamo – powiedział Michał, jakby chciał załagodzić wszystko, zanim jeszcze na dobre się zacznie.
– Nie wszyscy muszą gotować jak twoja mama, Michał – powiedziałam, odkładając widelec i wpatrując się w punkt na stole.
Teściowa nie odpowiedziała, ale jej mina była wystarczającym komentarzem. Zrobiło się jeszcze ciszej. Choinka mrugała światełkami, jakby próbowała odwrócić naszą uwagę od tego, że wszyscy się dusimy. Patrzyłam na swoje dłonie i czułam się jak ktoś zaproszony na bankiet tylko po to, żeby siedzieć w kącie i nie przeszkadzać, jak ktoś zbędny, niechciany. Michał zajął się pierogami, udając, że nie słyszy, co się dzieje, a teść wziął dokładkę, jakby to mogło komuś pomóc.
Miałam ich dość
Nie pasowałam do tej rodziny. Czasem miałam wrażenie, że jestem tu tylko gościem, który nie potrafi się zebrać do wyjścia. Teściowa nie musiała tego mówić – widziałam to w jej spojrzeniu, w tym, jak poprawiała wszystko, co ja robiłam, jak podmieniała moje pierogi na swoje, jak przesuwała ustawione przeze mnie talerze w inne miejsce.
Po kolacji zaproponowała, żebyśmy usiedli w salonie. Z braku lepszych pomysłów wszyscy się zgodziliśmy. Michał rozsiadł się w fotelu, ja usiadłam na skraju kanapy, teściowa zajęła swoje miejsce przy lampce, a teść udawał, że ogląda telewizję. Przez chwilę panowała cisza. Świąteczne światełka raz po raz gasły i zapalały się z miękkim kliknięciem.
– Możemy w końcu odpocząć – powiedziała teściowa takim tonem, jakby to jej należała się nagroda za ten wieczór. – W tym roku wszystko wyszło wyjątkowo dobrze.
Michał uśmiechnął się do niej lekko. Widziałam, jak jego barki trochę opadły, jakby dopiero teraz mógł oddychać. Siedziałam obok, niewidzialna, a jednak obecna. Moja obecność go męczyła albo może nie sama obecność, tylko to napięcie, które czuł, gdy patrzył raz na mnie, raz na swoją matkę, nie wiedząc, komu powinien przytaknąć.
– Może następnym razem nie będziecie się musiały zmieścić w jednej łazience, tylko w dwóch domach? – Powiedział nagle.
Byłam wściekła
Zamarłam. Teściowa spojrzała na niego z niedowierzaniem, potem powoli wstała i bez słowa wyszła do kuchni. Drzwi się nie zatrzasnęły, ale sposób, w jaki je zamknęła, był równie głośny. Michał nie patrzył na mnie. Siedział zgarbiony, z łokciami opartymi na kolanach. Nie wiedziałam, czy właśnie mnie obronił, czy właśnie się poddał. Może jedno i drugie.
– To miało być do mnie? – Zapytałam, kiedy zostaliśmy sami.
– Do was obu – odpowiedział.
– Czyli co? Mam się wynieść? – Poczułam, jak coś zaciska mi się w gardle, ale głos miałam nadal spokojny.
– Ewelina, ja… – urwał, przetarł dłonią twarz. – Chciałem tylko spokoju.
– A ja chciałam mieć męża, który nie milknie, kiedy jego matka traktuje mnie jak powietrze.
Poszłam do pokoju, zostawiając go samego z tą jego próbą bycia neutralnym. Nie wiem, czy zrozumiał, co właśnie zrobił. Może tak, a może to właśnie był jego sposób na pogodzenie dwóch światów – powiedzieć jedno zdanie i pozwolić, żeby każdy je zinterpretował po swojemu.
Ewelina, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa w święta potraktowała moje dzieci jak zużytą chusteczkę. Cała rodzina zobaczyła, jaka jest podła”
- „Gdy żona urodziła naszego syna, całkiem straciła dla niego głowę. Zapomniała, że ma męża, który ma swoje potrzeby”
- „Złapałam męża i sąsiadkę na gorącym uczynku. To, co robili w kuchni, nie wyglądało na lepienie pierogów”

