Reklama

Nie wiem, jak inne rodziny przygotowują się do świąt, ale u nas to wyglądało zawsze jak operacja wojskowa. Żadnych spontanicznych pierników, wspólnego lepienia uszek przy winie, śmiechu przy pakowaniu prezentów. Mój ojciec, Marek, miał cały harmonogram. Excel w komputerze, karteczki na lodówce, przypomnienia ustawione w telefonie.

— Choinki nie ubierzesz? — pytał lodowato, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. — Masz wpisane w grafiku, że dziś o szesnastej.

Nie wiem, czemu to wszystko robił. Może udawał, że zależy mu na porządku, ale ja miałam wrażenie, że chodziło tylko o to, by wszyscy robili to, co on chce. Nawet święta musiały być „na jego warunkach”. A przecież to były tylko święta: chwila wytchnienia, ciepła, pretekst do bycia razem. Ale u nas co roku było to samo: uśmiechy na pokaz, rozmowy o niczym, napięcie dające się kroić nożem.

Mama, jak zwykle, gotowała od rana do nocy. Jakby chciała w barszczu utopić wszystko, czego nie mogła powiedzieć. A ja… po prostu byłam. Mało kto zwracał na mnie uwagę. Ot, dziewiętnastolatka, studentka filologii, „dziecko, co nie wie jeszcze, co to życie”.

Ojciec głównie rozmawiał z Kubą, moim bratem, ale i z nim coraz częściej się ścierał. Kuba od kilku lat mieszka za granicą, pojawia się tylko na święta. I właśnie te jego wizyty najbardziej podsycają napięcie. Ojciec niby się cieszy, że Kuba wpadł, ale zaraz potem zaczyna komentować: że za rzadko dzwoni, że nic nie wie, co się dzieje w domu, że „nie szanuje rodziny”.

W tym roku miało być inaczej. Przynajmniej tak sobie to powtarzałam. Ale już w Wigilię rano wiedziałam, że to tylko pobożne życzenie. Widziałam to po spojrzeniu mamy. Znowu była bliska płaczu, znowu udawała, że wszystko jest w porządku. A ja… już nie chciałam niczego udawać. Czułam, że coś we mnie rośnie. Że nie dam rady dłużej siedzieć cicho i patrzeć, jak ta rodzina się rozpada — w ciszy, w milczeniu, wśród dekoracji z galerii handlowej. Tylko czekałam, aż coś w końcu pęknie.

Mama patrzyła w talerz

— Usiądźmy, barszcz stygnie — powiedziała mama, jakby odliczała minuty do końca tej farsy.

Kuba nalał sobie kompotu i usiadł naprzeciwko ojca, ja obok mamy, jak zawsze. Jakbyśmy we trójkę tworzyli jedno obozowisko, a ojciec był posterunkiem granicznym. Przez pierwsze kilka minut było względnie spokojnie. Tradycyjne: „Zacznijmy od opłatka”, „Wesołych świąt”, „Kuba, jak tam w pracy?”, „Maja, zdajesz wszystko na uczelni?” — jakby ktoś wyciął nam skrypt świątecznej rozmowy i dał do odegrania. Ojciec jadł szybko, jakby nienawidził barszczu, który mama gotowała przez dwa dni. Potem odłożył łyżkę i wyprostował się na krześle.

— Wiecie co? — zaczął, przesuwając wzrokiem od Kuby do mnie. — Mam wrażenie, że święta to jedyne dni w roku, kiedy w ogóle ktoś mnie słucha. Przez cały rok robię, zarabiam, utrzymuję ten dom… a potem wracacie i traktujecie mnie jak powietrze.

Zamarłam. Mama patrzyła w talerz. Kuba uniósł brew.

— Tato, serio? Teraz? — mruknął. — Może odpuść. Chociaż dzisiaj.

— A czemu mam odpuszczać?! — Głos ojca podniósł się gwałtownie. — Może dlatego, że to święta? To właśnie wtedy najłatwiej zrozumieć, kto ile wkłada w tę rodzinę. Ty, Kuba, wpadasz raz w roku. Maja siedzi na moim garnuszku i nawet nie potrafi zapytać, jak się czuję. A twoja matka…

— Marek… — szepnęła mama, ale on uciszył ją gestem dłoni.

— …a twoja matka od lat tylko mi przytakuje. Wiecie, ile kosztował remont łazienki? Albo twoje studia, Maja? Zastanawialiście się kiedyś?

Serce waliło mi jak oszalałe. Czułam, jak coś się we mnie zbiera, ale jeszcze nie umiałam tego nazwać.

— Czy my jesteśmy inwestycją, czy rodziną? — wyszeptałam, ale chyba tylko mama usłyszała.

Odwróciła się do mnie

Zmywałyśmy w ciszy. Mama powoli, starannie, jakby chciała mieć jak najwięcej czasu, zanim wróci do salonu — do niego. Ja wycierałam talerze i patrzyłam, jak kropelki spływają po jej dłoniach. Zawsze miała ciepłe ręce. Dziś były lodowate.

— Mamo — powiedziałam cicho. — Dlaczego to znosisz?

Zatrzymała się. Odłożyła widelec i poprawiła rękaw.

Zawsze taki był… — szepnęła. — Pracuje ciężko, Maja. Nie każdy facet potrafi utrzymać rodzinę.

— Ale czy to wystarczy? — zapytałam. — Czy to wszystko, czego oczekujesz od małżeństwa? Żeby płacił rachunki?

Odwróciła się do mnie. W jej oczach nie było już łez, a tylko zmęczenie.

— Maja, ja… Ja po prostu nie wiem, jak się odchodzi — przyznała. — Może gdybyście byli młodsi… może wtedy.

— Myślisz, że zostajesz dla nas? Nie. Ty się boisz — powiedziałam ostrzej, niż chciałam.

Drgnęła. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz wyjdzie, zostawi mnie z tą górą talerzy. Ale zamiast tego oparła się o szafkę i westchnęła głęboko.

— Masz rację — zgodziła się. — Boję się. Tyle lat żyłam z nim. Nawet nie wiem, jak się żyje inaczej.

Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Po raz pierwszy nie była dla mnie tylko matką, a po prostu kobietą. I była bardzo samotna.

— Chciałabym, żebyś była szczęśliwa — wyszeptałam.

Uśmiechnęła się lekko.

— Ja też, kochanie. Ale już nie wiem, co to znaczy.

Ojciec zmrużył oczy

Miałam iść spać, ale coś mnie zatrzymało. Gdy usłyszałam ich głosy, zatrzymałam się przy schodach. Pomyślałam: Nie powinnam. Ale nie ruszyłam się z miejsca. Stałam w cieniu, z dłonią na poręczy, wstrzymując oddech.

Wystawiłaś mnie na pośmiewisko, Anka — syknął ojciec. — Przy dzieciach. Jak mogłaś pozwolić Kubie tak się do mnie odzywać?

— Może gdybyś nie urządzał przedstawienia przy stole… — Jej głos był cichy, ale nie drżał. — Może gdybyś przez chwilę słuchał, a nie tylko mówił...

— Słuchał?! — prychnął. — Ciebie? Co ty masz do powiedzenia? Że jesteś zmęczona? Że ci ciężko? No to może czas przypomnieć sobie, kto ci ten dom zapewnił, kto ci dał wszystko!

— Nie jesteś moim pracodawcą, Marek — odpowiedziała spokojnie. — I nie muszę ci za wszystko dziękować.

— Nie byłoby cię tu, gdyby nie pieniądze! Już dawno byś odeszła!

— A może właśnie dlatego nie odchodzę — rzuciła. — Bo wiem, że nie miałabym dokąd.

Nastała ciężka cisza. A potem rozległ się jego głos — niższy, zimniejszy:

— Myślisz, że dzieci by cię wsparły? One są ze mną, bo ja trzymam ten dom. Bez moich pieniędzy nie masz nic.

Zanim zdążyłam się powstrzymać, otworzyłam drzwi.

— Nie. My jesteśmy tu pomimo ciebie — powiedziałam.

Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Ojciec zmrużył oczy.

— Co ty tu robisz?

— Słucham. W końcu ktoś musi.
Zamilkli. A ja poczułam, że nie da się tego już cofnąć. I dobrze.

Jakby cały świat zasnął

Siedziałyśmy w kuchni. Znowu tylko my dwie. Tata zamknął się w swoim gabinecie i nie wychodził od tej sceny. Mama wpatrywała się w filiżankę, jakby chciała z niej wyczytać przyszłość. A ja czułam w sobie dziwną mieszankę — ulgi i złości.

— Dlaczego z nim zostałaś, mamo? — zapytałam cicho. — Kiedyś... gdy jeszcze mogłaś odejść.

Zamrugała. Potem westchnęła, jakby nosiła to pytanie w sobie od lat.

— Bo byłam głupia — powiedziała. — Bo myślałam, że miłość wszystko naprawi. Że jak będę lepsza, bardziej wyrozumiała, cierpliwa... to on się zmieni.

— Ale przecież on taki był zawsze — szepnęłam.

— Tak. — Pokiwała głową. — Tylko że ja wtedy miałam dziewiętnaście lat i byłam zakochana. Zaszłam w ciążę i... już nie było odwrotu. Wyszłam za niego, bo tak należało.

Milczałam. Wiedziałam, że każde kolejne pytanie bolałoby mocniej.

— Potem ty się urodziłaś — ciągnęła. — I zaczęłam żyć od świąt do świąt, od ferii do wakacji. Myślałam, że jak zadbam o dom, o was, to znajdę sens. Ale sens nie przyszedł.

— To dlaczego nie próbowałaś nic zmienić? — zapytałam. — Dlaczego pozwoliłaś, żeby to wszystko trwało tak długo?

— Bo bałam się, że zrobię wam krzywdę — wyszeptała. — A teraz widzę, że to była tylko wymówka. Bo prawda jest taka, że nie miałam odwagi.

Wyszłam. Musiałam. Wyszłam na śnieg bez kurtki. Mróz uderzył mnie w twarz jak zimny prysznic. Było cicho. Zbyt cicho. Jakby cały świat zasnął. A ja stałam tam, na środku ogrodu, i nie wiedziałam już, kim jestem w tej rodzinie. Córką? Obserwatorką? Świadkiem upadku? A może kimś, kto w końcu się obudził.

Usiadłam obok niego

Znalazłam go w pokoju gościnnym, przy oknie. Palił, choć przecież obiecał mamie, że już nie będzie. Uchylił okno, ale i tak czuć było dym. Śnieg osiadał na parapecie, powoli topniał, jak wszystko w tym domu.

— Kuba, mogę? — zapytałam.

Skinął głową. Wszedł dymem, westchnieniem. I milczeniem.

— Czemu tak rzadko przyjeżdżasz? — zaczęłam wprost. — Czemu się odciąłeś?

— A po co miałbym tu siedzieć? — Wzruszył ramionami. — Przecież wiesz, jak tu jest.

— Wiem. Ale zostawiłeś nas — powiedziałam. — Zostawiłeś mnie. I mamę.

— Bo nie chciałem skończyć jak ona. — Jego głos zadrżał. — Patrzyłem na nią latami, jak cichnie, jak znika. I na ojca, który rządzi jak dyktator. Nie chciałem tego. Uciekłem.

— Więc tylko ucieczka? — spytałam ostro. — Tylko tyle potrafimy? Ratujemy siebie, ale nikt nie próbuje ratować tej rodziny?

Spojrzał na mnie. Po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę, bez tej swojej chłodnej obojętności.

— Może dlatego, że wszyscy myśleliśmy, że jesteśmy tu sami. Że każdy musi sobie poradzić sam. — Zaciągnął się papierosem i zgasił go o parapet. — Ale wiesz co? Nie chcę już milczeć.

Usiadłam obok niego. Na chwilę zrobiło się cicho. Jakby wreszcie ktoś powiedział prawdę i nic się nie zawaliło.

— Co teraz? — zapytałam szeptem.

Kuba wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się słabo.

— Nie wiem. Ale nie wracam do starego układu. Nie chcę żyć w teatrze.

Ja też nie.

Maja, 19 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama