Reklama

Święta zawsze były w naszym domu jak zawieszenie broni. Nawet jeśli przez cały rok rodzice mijali się jak cienie, to w Wigilię było ciepło, światło, i nikt nie podnosił głosu. Siedzieliśmy przy stole, udając rodzinę. Dziś mam 22 lata i wiem już, że ciche domy wcale nie są spokojne – są pełne wszystkiego, co niewypowiedziane. Od miesięcy czuję w powietrzu napięcie, które nie ma ujścia. Ojciec chowa się w pracy, matka chodzi z zaciśniętą szczęką. I tylko babcia, jak co roku, dzwoni w listopadzie, pytając, czy ma coś przynieść na kolację.

Mieszkam z nimi – jeszcze. Studiuję filologię, ostatni rok. Wieczorami uczę się w słuchawkach. Z ojcem zamieniłam może pięć zdań w ciągu ostatniego miesiąca. Z matką głównie rozmawiam o tym, czego brakuje w lodówce.

Ojciec zepsuł Wigilię

– No to podzielmy się opłatkiem – powiedziała babcia i próbowała się uśmiechnąć. Głos jej drżał. Może coś przeczuwała.

Siedzieliśmy przy stole: ojciec, matka, babcia i ja. Stół jak z reklamy – białe obrusy, barszcz z uszkami, śledzie, pierogi. I cisza. Ojciec milczał, jakby siedział tu za karę. Matka patrzyła gdzieś obok, nie na niego. Babcia opowiadała coś o sąsiadce z trzeciego piętra, ale nikt nie słuchał. Ojciec odłożył sztućce. Wyprostował się, jakby miał właśnie przeczytać coś z podręcznika.

– Muszę wam coś powiedzieć – oznajmił.

Spojrzałam na niego. Serce przyspieszyło. Matka bez emocji popatrzyła mu w oczy. Babcia zamilkła z łyżką w połowie drogi do ust.

– Odchodzę – powiedział. – Mam inną kobietę i dość ukrywania się.

Tyle. Żadnych emocji. Jakby oznajmiał, że zabrakło mleka.

Babcia zbladła.

– Ale… zaraz mamy dzielić się opłatkiem – wyszeptała.

Patrzyłam na ojca, jakby właśnie powiedział, że wyjeżdża na księżyc.

– To żart? Ty to mówisz… dziś? W Wigilię? – wydukałam.

Matka nalała mu barszcz. Zupełnie spokojnie.

– Pierogi też ci nałożyć? – zapytała cicho.

Wtedy coś we mnie pękło. Jakby wszystko, co znałam, rozpadło się w jednej chwili. Ojciec patrzył gdzieś poza nas. Matka jakby była nieobecna. A ja siedziałam w tej scenie jak przypadkowy statysta, nie rozumiejąc scenariusza.

Byłam zła na mamę

Było po północy. W mieszkaniu panowała ta szczególna cisza, która zapada, kiedy wszyscy udają, że śpią. Ja nie spałam. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit, a w głowie raz za razem wracała scena przy stole. "Jest ktoś inny". Słowa ojca, które ciągle kaleczyły.

Wyszłam z pokoju na bosaka. W kuchni świeciło się światło. Matka stała przy zlewie, myjąc naczynia. Zwyczajna, spokojna scena, jakby nic się nie wydarzyło.

– Ty naprawdę po prostu nalałaś mu barszcz? – zapytałam. Głos mi zadrżał.

– A co miałam zrobić? Rzucić się mu na szyję? – odpowiedziała bez odwracania głowy.

– Nie. Ale może… nie udawać, że to dzień jak każdy inny! – krzyknęłam.

Odwróciła się do mnie. W rękach trzymała mokry talerz. Wzrok miała jak lód.

– To był dzień jak każdy inny. Tylko ty nie chciałaś tego widzieć.

Zaparło mi dech. Stałam tam, bezbronna, jakby mnie właśnie spoliczkowała.

– Wiedziałaś? Od kiedy?

– Od dawna. – Odłożyła talerz. – Nie było już o co walczyć.

– Ale ja nie wiedziałam! – wybuchłam. – Może też chciałam wiedzieć, że wszystko się wali, że on nas zostawia!

Patrzyła na mnie długo, potem cicho powiedziała:

– Zawsze miałaś dużo emocji. Ja nie. Ktoś musiał trzymać ten dom w całości.

Ojciec będzie miał inną rodzinę

Nad ranem usłyszałam szuranie w przedpokoju. Wstałam cicho. Na palcach podeszłam do drzwi. Ojciec. Wrócił się po coś. Szukał po omacku w szafie. Za nim do salonu weszła matka. Nie zamknęli drzwi. Słyszałam wszystko.

– Spakowałeś wszystko? – zapytała.

– Zostawię kilka rzeczy, przyjadę po nie w tygodniu. Nie chcę budzić Olgi.

Chciałam wyjść, ale coś mnie zatrzymało. Cisza. Potem ojciec, cicho:

– Iza jest w ciąży.

Zrobiło mi się niedobrze. Usiadłam na podłodze.

– Zamierzasz powiedzieć to naszej córce? – matka jak zwykle spokojnie.

– Myślałem. Ale teraz… nie wiem, jak.

– Nie teraz. Nie niszcz jej świąt do końca.

Wstałam i weszłam do salonu.

– A kiedy? Po narodzinach? Na baby shower? – głos mi drżał.

Ojciec zamarł. Matka tylko spojrzała, jakby się tego spodziewała.

– Chciałem ci powiedzieć. Naprawdę. Ale...

– Ale lepiej rzucić to przy barszczu? W Wigilię?

Ojciec spuścił głowę. Matka milczała. Patrzyła gdzieś obok, jakby to wszystko jej nie dotyczyło.

Prowadziłeś podwójne życie? – spytałam. – Ile to trwało?

– Dłużej, niż powinno – szepnął.

Wyszedł bez słowa. Matka została, nie ruszyła się z miejsca. Wzięła kubek po herbacie, wyniosła go do kuchni. Jakby trzeba było posprzątać po kolacji, nie po rodzinie, która właśnie się rozpadła.

Byłam pełna żalu

Włożyłam kurtkę na piżamę i wyszłam. Bez celu, bez planu. Śnieg skrzypiał pod stopami, oddech zamieniał się w parę. Szłam szybko, potem wolniej, potem usiadłam na przystanku. Autobusy już nie jeździły. Byłam sama. I dobrze. Wreszcie naprawdę sama.

Myślałam o ojcu. O tym, jak zawsze pachniał kawą. Jak w dzieciństwie czytał mi „Władcę Pierścieni” i zasypiał w połowie zdania. Jak coraz rzadziej bywał w domu, a ja mówiłam sobie, że to praca. Teraz wiedziałam, że nie.

Wzięłam telefon. Napisałam SMS-a: „Wiem, że kochasz ją bardziej. I że czeka was nowa historia. Nie chcę w niej grać żadnej roli.” Nie wysłałam. Skasowałam. Co by to dało? Gdy wróciłam, matka siedziała w kuchni, jakby czekała.

– Zaparzyć ci coś?

– Herbatę.

Usiadła naprzeciwko. Nie pytała. Ja też nie mówiłam. Patrzyłyśmy w parujące kubki, jak w szklaną kulę, która już niczego nie pokaże. Ale nie było już krzyku. Ani łez. Tylko zmęczenie.

Nie wiem, co dalej

Spotkaliśmy się w kawiarni. Nie chciałam żadnych sentymentalnych miejsc. Przyszedł pierwszy, siedział przy oknie.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział, gdy usiadłam.

Nie odpowiedziałam. Nie chciałam dziękować za jego obecność. Nie po tym wszystkim.

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, ale bardzo cię kocham – dodał cicho.

– Nie wiem, czy cię znam. Czy kiedykolwiek znałam.

Zacisnął usta, kiwnął głową. Nawet nie próbował się bronić.

– Może nie. Ale to nie znaczy, że mi nie zależy.

Milczenie. W tle gwar rozmów, dzwonek otwieranych drzwi, syczenie ekspresu. Codzienność.

– Nie dzwoń do mnie przez jakiś czas. Dobrze?

Spojrzał na mnie. Smutno. Jak ktoś, kto nie umie nic zrobić, choć bardzo by chciał.

– Będę czekał, aż będziesz gotowa poznać Izę.

Nie uśmiechnęłam się. Tylko wstałam. Wychodząc, zauważyłam, że wciąż trzyma rękę na filiżance. Nie obejrzałam się. Może dlatego pierwszy raz naprawdę byłam wolna. I zrozumiałam – czasem kochamy ludzi, których już nie ma.

Olga, 22 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama