„W Wigilię eks mąż zrobił mi niemiłą niespodziankę. Jak zwykle musiałam tłumaczyć dzieciom, dlaczego tatuś zniknął”
„Dzwonek zadzwonił o 17:42. Dzieci już sterczały przy oknie. – Już jest! – krzyknęła Zuzia i rzuciła się w stronę drzwi, zanim zdążyłam coś powiedzieć. Kubuś szedł wolniej, ale też z nadzieją w oczach. Tomasz wszedł z całym naręczem prezentów”.

Mówią, że samotność w święta boli bardziej. Może, ale dla mnie najtrudniejsze są te złudzenia, że to, co było, jeszcze może wrócić. A przecież dobrze wiem, że nie wróci. On – Tomasz – też nie wróci. Przynajmniej nie na stałe.
Od rozwodu minęły prawie cztery lata, ale wciąż żyję, jakbym tkwiła gdzieś pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Dni są znośne – praca, szkoła, przedszkole, zakupy, zmywarka, wieczorne bajki. Wieczory są trudniejsze, bo wtedy już nic mnie nie rozprasza, a w głowie zaczynają się odtwarzać wszystkie te rozmowy, które kiedyś powinny się odbyć, a nigdy się nie odbyły. Zuzia czasem jeszcze pyta: „Mamusiu, a dlaczego tata nie mieszka z nami?”. Kubuś przestał pytać. On już zrozumiał. Zbyt wcześnie zrozumiał.
W święta Tomasz zawsze wraca. Przychodzi z prezentami, pachnie wodą kolońską, całuje dzieci w czoła i zachowuje się tak, jakby nigdy się od nas nie wyprowadził. A ja – choć wiem, że to gra – pozwalam mu wejść. Dla nich. Dla siebie też. Może dla tej wersji mnie, która wciąż pamięta, jak wyglądała nasza pierwsza wspólna Wigilia, kiedy Kubuś miał rok, a my się jeszcze kochaliśmy bez zastrzeżeń. Wiem, że to wszystko jest tylko na chwilę. Ale czasem chwila wystarczy, żeby się po niej zbierać przez wiele tygodni.
Wpadał w święta jak kometa
Dzwonek zadzwonił dokładnie o 17:42. Jeszcze nie było pierwszej gwiazdki, ale dzieci już sterczały przy oknie jak dwa czujne zwierzątka. Widziałam ich cienie na firance.
– Już jest! – krzyknęła Zuzia i rzuciła się w stronę drzwi, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Kubuś szedł wolniej, ale też z nadzieją w oczach.
Tomasz wszedł z całym naręczem prezentów. Pachniał świeżością i tym cholernym zapachem, który kiedyś uwielbiałam, a teraz wywoływał we mnie coś pomiędzy tęsknotą a złością.
– Ho, ho, ho! – zażartował, choć nikt się nie zaśmiał.
– Tatuś! – Zuzia zawisła mu na szyi.
– Cześć, malutka – przytulił ją, a potem spojrzał na Kubusia. – No siema, młody.
Kubuś podał mu rękę. Nie przytulił. On już nie wierzył w bajki. Stałam z boku, oparta o framugę kuchni. Tomasz spojrzał na mnie i powiedział to swoje:
– Ładnie tu. Jak zawsze u ciebie.
– Dzięki – rzuciłam oschle.
Nie pytał, jak się czuję. Nie przyniósł opłatka. Przyniósł głównie siebie – na kilka godzin. Zajął miejsce przy stole jak stary znajomy, rozdawał dzieciom uśmiechy i zabawki, opowiadał, co widział w telewizji, a ja tylko nalewałam barszcz i myślałam, ile jeszcze zostało do końca wieczoru.
Po kolacji dzieci rozpakowywały prezenty, a on usiadł przy choince.
– Sylwia... mogę dziś zostać? Dla nich. Jak kiedyś.
Nie odpowiedziałam. Kiwnęłam głową, czując, jak wszystko we mnie się kurczy. Wszystko krzyczało, żeby odmówić. Już wiedziałam, że znowu będzie bolało.
Nie dałam się zaczarować
Zegar w kuchni wskazywał 00:37, kiedy w końcu weszłam do kuchni. Tomasz już tam siedział z kubkiem herbaty w dłoni, jakby to był jego dom. Jakby nigdy nie przestał tu spać.
– Śpią? – zapytał, nie odrywając wzroku od parującego kubka.
– Zuzia usnęła ze słuchawkami na uszach. Kubuś tylko udawał, że śpi. Widziałam po jego minie.
– Dobrze dziś było.
Usiadłam naprzeciwko. Stół skrzypnął znajomo. To przy nim kiedyś rozmawialiśmy o tym, jak nazwalibyśmy trzecie dziecko, gdyby się udało. To przy nim powiedział mi, że się wyprowadza.
– Sylwia...
Spojrzałam na niego. Miał tę samą minę – skruchy pomieszanej z urokiem. Jakby próbował mnie znowu zaczarować.
– Nie mów tego, jeśli jutro rano cię nie będzie – uprzedziłam go, zanim zaczął.
– Przecież wiesz, że nie chodzi o nas. Tylko o nich. To tylko jedna noc. Dla dzieci. Dla tradycji.
– Nie jesteś już tradycją, Tomasz. Jesteś wspomnieniem. I problemem.
Uśmiechnął się krzywo.
– A ty nadal robisz mi herbatę z miodem, nie z cukrem.
– Pamiętam, co lubisz. Pamiętanie nie znaczy przebaczenie.
– Myślisz czasem o tym, żeby... no wiesz, znowu spróbować?
Pokręciłam głową.
– Myślenie to nie to samo co robienie. A ty jesteś mistrzem w myśleniu abstrakcyjnym.
Zapadła cisza. Za oknem padał śnieg, a mnie ścisnęło w gardle. Wiedziałam, że ta noc skończy się tak samo jak każda jego wizyta. Tylko dzieci wciąż wierzyły, że może być inaczej.
Wiedziałam, że nie można mu wierzyć
Zuzia wpadła do sypialni jak burza, jeszcze zanim słońce zdążyło się przebić przez firanki.
– Mamusiu, wstawaj! Tata spał z nami! – krzyczała, wskakując na łóżko.
Kubuś wszedł zaraz za nią. Stał w drzwiach, nieco bardziej powściągliwy, ale w oczach miał to samo – nadzieję, której nie dało się zgasić.
– Mamy znowu całą rodzinę w domu – powiedział cicho.
Tomasz stanął za nimi, uśmiechnął się i przyciągnął dzieci bliżej. Na chwilę zrobiło się ciepło. Prawdziwie. Tak bardzo prawdziwie, że aż nie do zniesienia.
Zrobiliśmy wspólne śniadanie. Zuzia usiłowała sama rozbić jajka do jajecznicy, Kubuś upierał się, że naleśniki są jego specjalnością. Tomasz śmiał się, wciąż w tej samej koszulce, co wczoraj. Ja tylko stałam przy czajniku i starałam się nie rozpłakać.
W pewnym momencie Tomasz podniósł się z krzesła.
– Muszę tylko skoczyć do auta. Zostawiłem tam coś jeszcze dla dzieciaków.
– Tata, ja pójdę z tobą! – Zuzia zerwała się natychmiast.
– Nie, kotku, zaraz wrócę. To chwilka. Nawet nie zdążysz zjeść kanapki.
Pocałował ją w czoło, poklepał Kubusia po ramieniu. Spojrzał na mnie. Zbyt długo. Zbyt miękko. Zamknął za sobą drzwi. Dzieci zjadły śniadanie. Potem zaczęły pytać.
– Mamo, gdzie tata? – zapytała Zuzia, siedząc na dywanie wśród prezentów.
Patrzyłam przez okno. Ślady stóp na śniegu zaczynały znikać.
– Mamo?
– No, wyszedł... – powiedziałam cicho.
Po trzech godzinach już wiedziałam, że nie wróci. Nie dziś. Nie jutro. Może znowu za rok.
Znowu musiałam go tłumaczyć
Zuzia siedziała na parapecie z nosem przyklejonym do szyby. Miała na sobie piżamkę w renifery i tę samą opaskę z cekinami, którą dostała od Tomasza wczoraj.
– Mamusiu, on chyba długo szuka tego prezentu, co? – spytała z miną, która ściskała mi serce jak imadło.
Usiadłam obok niej. Z kuchni dochodził dźwięk zmywarki, a z salonu – cisza. Taka, co dzwoni w uszach.
– Kochanie… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
Kubuś już nie patrzył przez okno. Siedział na podłodze, plecami oparty o kanapę. Patrzył w ścianę. Wiedziałam, że to przeżywa.
– On znowu nie wróci, prawda? – powiedział spokojnie.
Zuzia spojrzała na mnie z przerażeniem.
– Jak to nie wróci? Powiedział, że wróci! Przecież obiecał!
– Zuziu... – wzięłam ją na kolana. – Czasem... czasem dorośli mówią rzeczy, które chcą, żeby były prawdą. Tylko one nie zawsze się spełniają.
– On już mnie nie kocha? – zapytała szeptem.
Poczułam, jak coś we mnie się łamie.
– On cię kocha. Tylko... nie potrafi być taki, jakbyśmy chcieli. Niektórzy ludzie są tylko na chwilę.
– Kubuś miał rację – burknęła. – On zawsze tak robi.
Syn spojrzał na mnie bez wyrzutu. Raczej – z litością.
– Mamo, nie musisz nic tłumaczyć. Wiem, że próbowałaś.
Przyciągnęłam ich oboje do siebie. Pachnieli dzieciństwem i żalem.
– Niektóre chwile są tylko chwilami – wyszeptałam. – Ale wciąż je kochamy, prawda?
Zuzia płakała. Kubuś nie. Tylko mocniej ścisnął moją dłoń.
Zawsze mu naiwnie wierzę
Siedziałam przy kuchennym stole w tej samej bluzie, co rano. Na kolanach miałam pled, bo kaloryfer pod oknem znowu ledwo grzał. W rękach trzymałam kubek z herbatą, której nie zdążyłam wypić. Zimna. Tak jak ta noc. Tak jak to miejsce obok mnie.
Przez uchylone drzwi słyszałam śmiech dzieci. Bawili się klockami, chyba tymi nowymi, od niego. Zuzia znowu się śmiała – trochę za głośno, trochę za wcześnie. Kubuś milczał. Był jednak przy niej. Zawsze był.
Na parapecie położyłam jego rękawiczki. Zostawił je jak co roku. Może specjalnie, może niechcący. Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Patrzyłam w okno. Śnieg przestał padać. Ulica była pusta, jakby cały świat zapadł się w sen. Nie było śladu po jego butach. Tak jak po jego obecności. Znowu zniknął bez słowa. Znowu zostawił puste krzesło przy stole. Znowu zostawił mnie z pytaniami, których nie wypowiedziałam na głos.
Dobrze wiedziałam, że wróci. Za rok albo wcześniej. Może na urodziny Zuzi. Może na chwilę. Znów z tym swoim uśmiechem, który kiedyś rozbrajał mnie jak dziecko. Pewnie znów otworzę drzwi. Kolejny raz powiem sobie: tylko tym razem. Dla dzieci. Dla wspomnień. Dla tej idiotycznej iskry, która gdzieś jeszcze tli się we mnie. Jeszcze nie umiem powiedzieć „nie”. Jeszcze wierzę, że może ten jeden raz... będzie inaczej.
Sylwia, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż dał teściowej luksusową błyskotkę na święta. Chyba nie byłam tak grzeczna jak ona, bo dostałam tanią patelnię”
- „Syn pamięta o mnie tylko od święta. Zamiast zapytać, jak się mam, jedynie węszy, czy spisałem już jakiś testament"
- „W Wigilię teściowa wytykała mi zupę grzybową z proszku. Już przy karpiu wiedziałam, że to ostatnie święta z tą jędzą”

