„W Wigilię chciałam oznajmić moim dzieciom coś ważnego. Rodzinna atmosfera Bożego Narodzenia rozsypała się w drobny mak”
„Milczenie gęstniało, jak barszcz, który stygł na stole. Widziałam, jak wszyscy zerkają na siebie ukradkiem, jakby czekali na sygnał, jakby wiedzieli, co powiem – tylko bali się, że to naprawdę nastąpi”.

To miała być moja ostatnia Wigilia w tym domu. Wiedziałam to od tygodni, ale nikt poza mną nie znał tej decyzji. Szykowałam się do niej jak do wyznania grzechu – po cichu, z lękiem, ale też z dziwnym rodzajem spokoju. Człowiek, który tyle już przeżył, nie szuka już cudów, tylko odrobiny ładu.
Podjęłam decyzję
Od rana chodziłam w fartuchu, mieszając w garach jak za dawnych lat. Mak przygotowałam wieczorem, kutię doprawiłam miodem, barszcz – jak zawsze – był z zakwasu, którego pilnowałam jak świętości. Karp jeszcze rano przyjechał świeży z targu. Wszystko miało smak dzieciństwa – ale tylko w teorii. Bo choć próbowałam tych wszystkich potraw po kolei, każda wydawała się mniej wyrazista, jakby mój język zapomniał, co to radość.
Dom pachniał świętami, ale nie czułam świąt. Było jakoś… pusto. Gwarne śmiechy, które kiedyś odbijały się od ścian, zastąpiło ciche brzęczenie sztućców na porcelanie. Wyjęłam obrus z kredensu, ten z wyhaftowanymi gwiazdkami. Pamiętam, jak moja mama krochmaliła go w łazience, a ja stałam obok, pytając, czy aniołki są prawdziwe. Dziś, gdy rozkładałam go na stole, poczułam, że ta Wigilia jest inna. Ostatnia.
Jola, moja córka, od wejścia była spięta. Jej mąż nawet nie ściągnął płaszcza, zanim zaczął przeglądać telefon. Marek, mój syn, trzymał się z boku, jego żona z wymuszoną serdecznością rozkładała pierogi. Wnuki – każde w swoim świecie, pochylone nad ekranami. Nikt nie zadawał pytań, nikt nie zagaił: „Mamo, co u ciebie?”. Tylko ja uśmiechałam się do każdego, jak gospodyni, która chce, by wszystko było dobrze.
Żyli w swoim świecie
Milczenie gęstniało, jak barszcz, który stygł na stole. Widziałam, jak wszyscy zerkają na siebie ukradkiem, jakby czekali na sygnał, jakby wiedzieli, co powiem – tylko bali się, że to naprawdę nastąpi. Nie mówiłam jeszcze nic. Czekałam, aż usiądziemy, aż zapalimy świeczkę i się przełamiemy opłatkiem. Zamiast „Wesołych Świąt” czułam, że w powietrzu wisi tylko jedno: „Kiedy wreszcie powie?”.
– No, to smacznego – powiedziałam.
Uśmiechnęła się tylko jednym kącikiem ust i niemal od razu spoważniałam. Marek nie spojrzał mi w oczy, kiedy podawał mi opłatek. Stał bokiem, jakby się spieszył. Talerze stały na białym obrusie, barszcz pachniał czosnkiem i majerankiem, ale nikt nie kwapił się, by nalać sobie zupy. Wszyscy jakby czekali na coś, może aż powiem to, co wisiało między nami od dawna.
– Jaka to zupa, babciu? – zapytał najmłodszy wnuk, Krzyś.
Odpowiedziałam, że barszcz z uszkami, jak co roku. Nalałam mu do miseczki, on wziął łyżkę i zanurzył ją w barszczu bez słowa. Zapytałam Michała, najstarszego wnuczka, jak mu idzie na studiach. Wzruszył ramionami.
– Jakoś leci.
Atmosfera była niezręczna
Zrobiło się cicho. Słychać było tylko stukanie sztućców. Marek i jego żona siedzieli naprzeciwko Joli, ale nie patrzyli na siebie. Jola podawała sałatkę, nie mówiąc ani słowa. Gdy Marek zapytał, czy może podać rybę, Jola skinęła głową, ale nie spojrzała mu w twarz.
– Karp w tym roku wyszedł ci wyjątkowo dobry, mamo – powiedziała moja synowa.
Uśmiech dla formy, nie dla radości. Skinęłam głową, ale nie odpowiedziałam. Sama wiedziałam, że karp był za słony, ale nie chodziło o rybę, tylko o ciszę, która usiadła przy stole z nami wszystkimi.
– Marek, a ty dalej w tej samej pracy? – spytałam, choć znałam odpowiedź. Chciałam tylko, by coś powiedział, odezwał się do mnie jak syn do matki.
– Tak, mamo. Nadal – odpowiedział krótko. Jego głos był cichy, jakby mówił do siebie.
– Jola, a ty… jak tam z domem? Wszystko w porządku?
– Tak, wszystko, jak zwykle – odparła, wycierając dłonie w serwetkę. – Chociaż ostatnio trudno się z tobą skontaktować – dodała, zerkając na mnie krótko.
– Nie miałam głowy do telefonów. Sporo myślałam – powiedziałam powoli.
Znowu zapadło milczenie. Marek odłożył widelec, Michał spojrzał na mnie przez stół, ale szybko wrócił do swojego talerza. Widziałam to dobrze – ta cała rozmowa była wymuszona. Jedliśmy wspólnie, ale każdy był gdzieś indziej. Czułam, jak bardzo oddalili się ode mnie, ale przede wszystkim od siebie nawzajem.
Musiałam im powiedzieć
Nie tak wyglądały kiedyś nasze święta. Kiedyś Marek i Jola potrafili się przekrzykiwać przy stole, śmiejąc się z dziecięcych żartów, a ich dzieci były ciekawe wszystkiego – kolęd, opłatka, prezentów. Teraz siedzieli jak goście w poczekalni. Kiedy talerze były już prawie puste, a makowiec zaledwie napoczęty, odsunęłam lekko krzesło. Spojrzałam na nich wszystkich, po kolei. Nikt nie patrzył mi w oczy.
– Chciałam wam coś powiedzieć – zaczęłam spokojnie, choć czułam, że serce bije mi szybciej niż zwykle. – Na wiosnę sprzedaję dom i przenoszę się do pensjonatu dla seniorów.
Michał uniósł wzrok znad telefonu, Marek przestał przeżuwać, a Jola wypuściła z rąk widelec, który stuknął o talerz.
– Jak to… sprzedajesz? – zapytała, prostując się. – A my?
– Pieniądze… przekażę wnukom – powiedziałam spokojnie. – Po równo.
W pokoju zrobiło się tak cicho, że słychać było, jak wiatr uderza o szyby. Jola patrzyła na mnie, jakby nie rozumiała słów. A może rozumiała aż za dobrze.
– A to my się nie liczymy? – rzuciła napiętym głosem. – My, którzy się tobą zajmowaliśmy? My, którzy tu wszystko robiliśmy?
Byli zawiedzeni
Marek nie odezwał się ani słowem, tylko jego żona parsknęła cicho.
– No tak, wszystko dla wnuków, bo przecież oni są najważniejsi. A my? Myśmy chyba tylko przeszkadzali – powiedziała z przekąsem.
Patrzyłam na nich – dorosłych ludzi, moje dzieci – jak się miotają między złością a rozczarowaniem. Zaczęli mówić na przemian, jeden przez drugiego, każde z własnym żalem.
– Zawsze byłam na drugim miejscu – powiedziała Jola. – To Marek był oczkiem w głowie.
– To nieprawda – szepnęłam.
– A jednak tak się czułam. Od zawsze.
Marek odsunął się od stołu. Jego twarz była bez wyrazu.
– Już nawet nie chce mi się tego słuchać – powiedział cicho. – I tak wszystko zostało postanowione.
Pokłócili się
Zastygłam, słuchając ich kłótni, która z każdym słowem cofała mnie o lata. Widziałam ich małych, jak biegną po schodach, jak się kłócą o huśtawkę, jak tulą się do mnie po burzy. A teraz… nic z tego nie zostało.
– Zawsze wszystko ci się należało! – wybuchła Jola, uderzając dłonią o blat. – A ja całe życie musiałam się dopraszać!
– Ty? Ty byłaś idealna! Córka na pokaz – rzucił Marek, aż krzesło zaskrzypiało, kiedy wstał.
– Bo tylko ja dzwoniłam, tylko ja jeździłam, ty nawet na święta przyjeżdżałeś, jak ci pasowało!
– Przestańcie – powiedziałam, ale nikt mnie nie słyszał.
– Może niech matka w końcu powie prawdę – dorzuciła żona Marka. – Kto był ważniejszy? Dla kogo robiła więcej?
Wnuki milczały, aż Michał wstał powoli.
– Nie chcę tego słuchać – powiedział i wyszedł. Za nim reszta dzieci.
Było mi przykro
Nie poszłam za nimi. Zostałam przy stole, na którym stygł przykryty folią karp. Kutia została nietknięta. Wzięłam łyżkę, jadłam ją po kawałku. Nikt nie powiedział „dobranoc”. Siedziałam w ciszy, patrząc na porcelanowe aniołki, które kiedyś dostałam od wnuków. Miały mi przypominać, że jestem dla nich ważna.
Zegar tykał, wszystko było takie znajome, a jednak obce. Znałam ten dom na pamięć – a pierwszy raz czułam się w nim jak gość. Chciałam dobrze. Myślałam, że zrobię coś, co ich połączy. Że skoro nie chcą ze mną spędzać czasu, to może przynajmniej kiedyś skorzystają z tego, co po mnie zostanie.
Zamiast podziękowania – usłyszałam tylko, kto ile dostał, kto był ważniejszy. Nikt nie zapytał, dlaczego tak naprawdę chcę odejść z tego domu. A przecież odpowiedź była prosta – nie chciałam w nim umierać sama.
Wanda, 74 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie miałam pieniędzy, więc pod choinkę kupiłam siostrze sweter w lumpeksie. Jej reakcja mnie zaskoczyła”
- „Robiłam to, co kochałam, jednak brakowało mi na chleb. Teraz sprzątam po domach, ale żyję na poziomie”
- „W tym roku przespałam Wigilię, bo pracowałam do późna. Na świątecznym stole nie zostały dla mnie nawet ości z karpia”

