„W wielkanocny poranek dowiedziałam się, że mąż obrabia kilka ogródków. Prawdę poznałam przez koszyk jajek do święconki”
„Rano, zanim wszyscy się zebrali na śniadanie, postanowiłam wyjąć zawartość koszyka. Chciałam ułożyć jajka na paterze, żeby posiłek wyglądał ładnie i apetycznie. Sięgnęłam do środka i... coś mi nie pasowało”.

- Listy do redakcji
Wydawało mi się, że znam Bartka. Jako spokojny domator nigdy nie zapominał o rocznicach i wywiązywał się z obowiązków rodzicielskich. A jednak to właśnie on, ten sam, który co roku pieczołowicie malował jajka z córką, okazał się mieć wyjątkowo... rozbudowane życie towarzyskie.
Wielkanoc jak zawsze... prawie
Uwielbiałam ten moment w roku. Święta wielkanocne były dla mnie jak oddech – trochę luzu, rodzinnej atmosfery, pyszne jedzenie i laba. Przynajmniej tak było do tej pory.
Zaczęło się jak zawsze: w sobotę rano Bartek pojechał ze święconką do kościoła. Mówił, że chce wyjść z domu, że dobrze zrobi mu świeże powietrze. Ja zostałam w domu z mamą i naszą córką, Amelką. Szykowałyśmy właśnie babkę i świąteczne dekoracje. Ustaliliśmy wcześniej, że to Bartek zajmie się tematem koszyczka, bo córka była akurat lekko podziębiona. Wszystko było gotowe – serwetka z haftem od mamy, baranek z cukru, chrzan, kawałek kiełbasy, no i nasze kolorowe jajka, ręcznie robione, każde inne, każde z historią.
– Mama! Chcę pisankę roblox! – krzyczała poprzedniego dnia Amelka.
Pamiętałam doskonale życzenie córki. Nie miałam pojęcia, jak przygotować jajko nawiązujące do gry, więc projektem zajęła się właśnie Amelka. Pisanka nie przypominała ostatecznie niczego konkretnego, ot, bazgroły pięciolatki, była za to wyjątkowa i nie do pomylenia z innymi.
„Święcenie nieźle się przedłuża – pewnie trafił na tego wygadanego księdza”, myślałam sobie, patrząc na zegar. W końcu nieźle spóźniony Bartek wparował do domu.
– Zdążyłem na ostatnie błogosławieństwo, dobrze, że nie było kolejki – rzucił od progu.
– Przecież wyszedłeś tak wcześnie, że...
– Rankiem wciąż jest zimno. Miałem problem z akumulatorem.
Spóźnił się dwie godziny, ale zignorowałam temat. Historia z autem była całkiem wiarygodna: Bartek rzadko sięgał po prostownik, bo nie chciało mu się taszczyć ciężkiego akumulatora do domu.
Odłożył koszyczek na blat w kuchni i zajął się czymś innym. Nie podejrzewałam niczego. Jeszcze nie wtedy... Bałam się zresztą, że przypalę babkę, bo żaden ze mnie cukiernik. Nie zaglądnęłam więc pod serwetkę i wróciłam do domowych obowiązków.
Jajka były ładne... ale nie nasze
Rano, zanim wszyscy się zebrali na śniadanie, postanowiłam wyjąć zawartość koszyka. Chciałam ułożyć jajka na paterze, żeby posiłek wyglądał ładnie i apetycznie. Sięgnęłam do środka i... coś mi nie pasowało.
Spojrzałam raz. Spojrzałam drugi.
Jedno z jajek było w kolorze, którego nie miałyśmy w zestawie farbek. Intensywny, metaliczny fiolet z delikatnym wzorkiem i doklejonymi cyrkoniami. Drugie – z namalowaną złotą mandalą – też nie było nasze. Pomyślałam, że może Amelka dorobiła coś z babcią, ale one siedziały cały czas ze mną. Poza tym: po prostu znałam nasze jajka. Każde. Co roku były robione z sercem, trochę krzywe, trochę dziecięce, ale nasze. Te wyglądały... po prostu obco. Za ładnie. Za perfekcyjnie. No, i gdzie jajko Amelki?
Zawołałam Bartka.
– Bartek, skąd są te dwa jajka? I gdzie to całe jajko-roblox? – zapytałam, trzymając pisanki w dłoni jak dowody rzeczowe. – Reszta też wygląda jakoś dziwnie.
Spojrzał na mnie z lekkim zdezorientowaniem.
– Coś ci się pokręciło, przecież to nasze pisanki. A jajko Amelki wczoraj było w koszyku. Pewnie sama je wyjęła i zaczęła się nim bawić.
– Bartek, nie jestem głupia. Koszyk może i jest nasz, zresztą wszystkie są podobne, ale te jajka...
Wzruszył ramionami, ale widziałam, że się spiął. Widziałam to po jego oczach: w stresowych chwilach przypominały małe szparki.
– Może ktoś je dołożył? Był tam taki tłum, coś mogło się pomieszać.
– Co, serio? W tłumie ktoś dołożył ci do koszyczka jajko z cyrkoniami?
Zrobiło się cicho. A ja zaczęłam czuć, że coś tu naprawdę śmierdzi.
Inspekcja zamiast rodzinnej atmosfery
Zaczęłam drążyć. Na początku – nie wprost. Pomyślałam, że może coś się wydarzyło w pracy, może ktoś go podrywa, a on sam nie wie, jak się zachować. Ale im więcej pytałam, tym więcej sprzeczności słyszałam. Jedno było pewne – jest ktoś jeszcze w jego życiu.
Najpierw mówił, że był sam w kościele. Potem, że spotkał kolegę. Potem – że kolega był z żoną. Kiedy zapytałam, jak się nazywała ta żona, zrobił się blady.
– Nie wiem, przecież nie gadam nawet z tą kobietą. Znam ją ze zdjęcia na biurku Pawła i tyle. Ale siedzieliśmy obok siebie, pewnie faktycznie coś się pomieszało.
Postanowiłam sprawdzić jego samochód pod pretekstem wyrzucenia śmieci. W schowku auta znalazłam kartkę z życzeniami. „Dziękuję, że chcesz spędzić ze mną święta. Ciebie się nie da nie kochać. Z.” Jak Zosia? Zuza? Zdrada?
Zamarłam. Poczułam się, jakby ktoś ze mnie zadrwił. Poszedł z dwoma koszykami, czy może przełożył jajka innej kobiety do naszego, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? To nieważne, liczył się sam fakt: był po prostu idiotą. Nie zbierało mi się jednak na łzy, chęć przeprowadzenia własnego śledztwa przesłoniła wszystkie emocje.
Nie wybuchnęłam. Nie zrobiłam sceny. Poczekałam, cudem przeżyłam śniadanie. Wzięłam telefon Bartka, gdy zostawił go w kuchni. Zawsze miałam do niego zaufanie, znałam jego kod. Nie zaglądałam – do teraz.
Znalazłam czat podpisany „Zuzia działka”. W środku: zdjęcia koszyczka. Tego samego, który miał być nasz. Serduszka, buziaki, propozycja, żeby „następnego roku wspólnie upiekli mazurka”. Porównałam dokładnie wiklinę i serwetkę, nawet ułożenie kromek chleba. Mama potwierdziła moje podejrzenia: co jak co, ale potrafiła rozpoznać swój haft. Nagle stało się jasne, że mąż faktycznie przyniósł do domu zły koszyk.
I ta nowa wiadomość: „głuptasie, pomyliłeś koszyczki!”.
Sam ma jajo zamiast mózgu!
Były jeszcze inne rozmowy. „Ala Praca” – choć nie była z pracy. „Magda Wet” – nie mieliśmy żadnego zwierzęcia. W każdej z tych rozmów: czułość, emocje, planowanie spotkań. Jedna z nich pisała, że nie może się doczekać jego wizyty w ogródku działkowym. Bartek faktycznie jeździł od początku wiosny na działkę. Niby robił jakiś remont: nie przypuszczałabym, że w rzeczywistości pielęgnował cudze ogródki i ich właścicielki.
– Może pojedziemy na działkę? – zaatakowałam z grubej rury, gdy znów pojawił się w kuchni. – Chcę zobaczyć, jak ją odmalowałeś.
Agresywnie zmywałam naczynia. Wcześniej, przy śniadaniu, udawałam, że wszystko jest okej, tylko mama zerkała na mojego męża z ukosa. Trudno. Chciałam, żeby chociaż Amelka przeżyła miłą Wielkanoc.
– Kochanie, no wiesz... Tam jest straszny bałagan, zresztą jest zimno – odburknął zniechęcony.
– No to może na działkę Zuzy, albo Magdy? Pewnie chętnie nas ugoszczą.
Zdębiał. W jednej chwili zrozumiał, że poznałam całą prawdę.
– To nie tak, jak myślisz...
– Nie? Wyjdź z tego domu! Są święta, liczy się rodzina. Ty nigdy nie szanowałeś swojej własnej!
Próbował mnie zatrzymywać, ale mu się wyrywałam. Pobiegłam po walizkę podróżną, spakowałam mu kilka koszul, majtki i nieszczęsny koszyk. Jajka były dobre, wyjdzie mi na zdrowie, ale na przedmioty innej kobiety nie mogłam już patrzeć. I tak najwidoczniej był u niej w czasie niby „przedłużającej się mszy”. Niech pies na baby wraca do swojego ogródka!
Amelce powiedziałam, że tata musi wyjechać służbowo. Nie wiem, jak długo uda się ciągnąć tę wersję, ale chcę dać jej choć trochę spokoju, zanim będę zmuszona wytłumaczyć, że mama i tata chcą się rozwieść. A ja? Poczułam ulgę. Może to dziwne: ale lepiej znać najgorszą prawdę, niż żyć w kolorowym kłamstwie z cudzych pisanek.
Maja, 32 lata
Czytaj także:
- „Wielkanocne porządki z teściową skłóciły nas na dobre. Nie podzielimy się w tym roku jajeczkiem”
- „Żona wyszła do sklepu tylko po majonez na Wielkanoc i już nie wróciła do domu. Może to i dobrze?”
- „Na wielkanocne śniadanie, pomiędzy jajkiem a sałatką, żona zaserwowała mi pozew o rozwód. Po 15 latach poczułem ulgę”