Reklama

W mojej rodzinie Wielkanoc od lat była jak gra w szachy na cienkiej tafli lodu. Niby wiosna, niby słońce, niby nowy początek – a wystarczyło jedno zdanie, by coś pękło. Mama mówiła: „Święta są po to, żeby być razem”, ale ja z roku na rok coraz częściej łapałam się na tym, że jestem razem z nimi tylko ciałem. Myślami uciekam gdzieś daleko – do pracy, do książki, do pustki.

Z Dawidem kiedyś byliśmy jak dwa palce jednej dłoni. W dzieciństwie trzymaliśmy się kurczowo na wszystkich rodzinnych spacerach, pod stołem wymienialiśmy żarty i lizaki. Ale to było dawno. Teraz nasze rozmowy to krótkie, niezręczne wymiany zdań, w których więcej jest milczenia niż treści. Czasem nie wiem, co bardziej mnie złości – jego obecność czy jego nieobecność.

Od kiedy Dawid stracił pracę, rozmowy z nim przypominają mi rozciąganie zużytej gumki: niby jeszcze trzyma, ale zaraz strzeli. Z każdym kolejnym „Karola, pomożesz?” czuję, jak we mnie narasta znużenie. Ale razem z nim – też coś jeszcze: poczucie winy. Bo przecież to mój brat.

Maciek mówi, że muszę postawić granice. I ja wiem, że ma rację. Ale w środku… jestem rozdarta. Bo nie wiem, kiedy przestałam go rozumieć. I nie wiem, czy on kiedykolwiek próbował zrozumieć mnie.

To było nie na miejscu

– Ale wy to macie fajnie, w tym IT. Siedzicie przed kompem i kasa leci – powiedział Dawid, nie patrząc na mnie, tylko wbijając widelec w sałatkę jarzynową, jakby chciał ją ukarać.

Uśmiechnęłam się. Ten uśmiech miał wygasić temat, nie prowokować kolejnego komentarza. Maciek zamarł z łyżką nad talerzem. Widziałam, jak zaciska szczękę. Mama spojrzała na mnie szybko i niemal od razu zmieniła temat.

– A jajka nadziewane Wam smakują? W tym roku dodałam nowe przyprawy.

Wszyscy pokiwali głowami, jakbyśmy grali w spektaklu pt. „Udawajmy, że jest dobrze”. Ale to zdanie Dawida już krążyło po stole – nie dało się go zignorować. Znam te jego przytyki. To nie pierwszy raz. Przez lata rzucał podobne hasła – niby z uśmiechem, niby od niechcenia, ale zawsze z tym samym podtekstem: wy macie lepiej, wam się udało, a ja stoję w miejscu. I zawsze wtedy czułam się jak ktoś winny. Jakbym ukradła mu to życie, którego sam sobie nie potrafił zorganizować.

Siedziałam między Maćkiem a mamą i czułam, jak we mnie rośnie coś niewygodnego. Coś między żalem a wściekłością. Zastanawiałam się, co tak naprawdę kryje się za jego słowami – zazdrość? upokorzenie? A może zwykłe wypalenie? Przypomniałam sobie, jak prosił o pieniądze dwa miesiące wcześniej. Po raz kolejny. "Na chwilę, tylko do dziesiątego". Oddał? Nie. Jak zwykle. I jak zwykle nie powiedział ani słowa przepraszam.

Patrzyłam, jak obiera jajko i nagle zrobiło mi się go żal. Ale ten żal był zimny. Taki, który nie prowadzi do czułości, tylko do odruchu zamknięcia się w sobie. Wiedziałam, że znów będzie chciał porozmawiać. Że ta rozmowa to tylko wstęp.

Znów prosił o kasę

Zaraz po cieście Dawid wstał od stołu i wyszedł na balkon. Maciek spojrzał na mnie znacząco, ale nic nie powiedział. Znał już ten schemat. Mama zaczęła zbierać talerze, nucąc coś pod nosem, jakby chciała zagłuszyć to, co wszyscy czuli – że coś zaraz się wydarzy. Wyszłam na balkon za bratem, zanim Maciek zdążył mnie zatrzymać. Dawid stał oparty o balustradę, z zaciśniętymi dłońmi. Pachniało dymem z sąsiednich kominów.

Karola… dasz radę pożyczyć coś do dziesiątego? Wiesz, jak jest – rzucił od razu, bez wstępu. Jego głos był zmęczony, ale z nutą tego samego roszczenia, które znałam aż za dobrze.

Zamarłam. Powinnam była się spodziewać. A jednak zabolało. Po tym, jak mnie podsumował przy stole. Po tym, jak przez całą kolację unikał kontaktu wzrokowego.

– Nie – odpowiedziałam krótko.

Odwrócił się w moją stronę, jakby nie zrozumiał.

– Nie tym razem – dodałam. – Mam swoje wydatki. Poza tym... to już kolejny raz, Dawid.

Patrzył na mnie długo, jakby chciał sprawdzić, czy kłamię. A może po prostu nie wierzył, że naprawdę się nie zgodzę.

– Okej – powiedział chłodno. – Spoko.

I wszedł do środka, nie patrząc na mnie. Przez resztę dnia milczał. Nie odezwał się do mnie, nie spojrzał na Maćka. Zasiadł z boku, wlepiony w ekran telefonu, jakby nas już nie było. Czy byłam bezduszna? Czy to było potrzebne? A może po prostu postawiłam w końcu granicę? Tyle razy chciałam, żeby stanął na nogi. Tyle razy pożyczałam z nadzieją, że to już ostatni raz. Ale on się nie zmieniał. Zmieniłam się za to ja. Tylko że nawet słuszna decyzja potrafi zostawić po sobie potworną pustkę.

Miałam wyrzuty sumienia

Leżeliśmy w sypialni w ciszy. Tylko lodówka w kuchni buczała monotonnie, jakby chciała zagłuszyć naszą bezsenność. Maciek przewrócił się na bok i spojrzał na mnie z półcienia.

Myślisz, że on się w końcu ogarnie?

Nie odpowiedziałam od razu. Próbowałam zrozumieć, co czuję – ale to było jak próba złapania dymu gołymi rękami.

– Nie wiem – szepnęłam w końcu. – Czasem mam wrażenie, że on już nawet nie próbuje. Jakby pogodził się z tym, że nie będzie inaczej. Że ktoś zawsze go wyciągnie.

Maciek przetarł twarz dłonią. Widziałam, że też jest zmęczony.

– A my? Co robimy? Pomagamy mu… czy szkodzimy? – spytał cicho. – Przecież on nawet nie udaje wdzięczności. Tylko wraca po więcej.

– Wiem – przyznałam. – Ale... to mój brat.

Maciek usiadł na łóżku i spojrzał na mnie z dołu.

– Tak. I może właśnie dlatego powinien usłyszeć w końcu „nie”. Bo jak nikt, masz prawo mu je powiedzieć.

Chwilę milczeliśmy. Potem westchnęłam, głośniej niż chciałam.

– Zastanawiam się, czy my jeszcze jesteśmy rodziną… czy tylko wspomnieniem rodziny.

Słowa wybrzmiały jak coś, czego już nie dało się cofnąć. Maciek przytulił mnie, ale czułam, że nie ma już w tym otuchy. Raczej zrozumienie. I smutek. Wiedzieliśmy, że nie ma prostych rozwiązań. Że coś się między nami i Dawidem przestawiło. Może nie na zawsze, ale na długo. W ciemności pomyślałam jeszcze jedno: może rodzina to nie jest coś, co się ma. Może to coś, co trzeba cały czas wybierać.

Mama broniła brata

Mama nalewała herbatę, stukając łyżeczką o porcelanowy brzeg filiżanki. Jej dłonie lekko drżały, ale twarz była spokojna. Zbyt spokojna.

– To przecież tylko święta. Przebolej. Dawid zawsze był trochę… zagubiony – powiedziała, nawet nie patrząc mi w oczy.

Zamilkłam na chwilę, aż w końcu zapytałam:

– Ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje?

Spojrzała na mnie, jakby zaskoczona tonem mojego głosu.

– Nie chcę się kłócić, Karolinko. Wszyscy mamy swoje problemy. A ty przecież jesteś silna. Dajesz radę.

Zacisnęłam usta.

– Nie jestem od tego, żeby „dawać radę”. Nie chcę być tylko dobrą siostrą od pieniędzy. Dawid traktuje mnie jak bankomat, a ty każesz mi się uśmiechać i wytrzymać.

Mama odłożyła filiżankę.

– Nie mów tak. On ma ciężko.

– A ja? Ja nie mam? – podniosłam głos. – Ty wiesz, ile razy się zastanawiałam, czy dobrze robię, mówiąc „nie”? Ile razy siedziałam potem nocą i rozkładałam wszystko na części pierwsze? Bo zawsze tak było, prawda? Ja ta rozsądna, on ten biedny. A ty między nami. Zawsze gotowa usprawiedliwiać jego błędy.

Mama zamilkła. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż obronną łagodność. Jakby coś do niej dotarło.

Myślałam, że go chronię… – wyszeptała. – Może po prostu nie chciałam widzieć, że już dawno powinienem mu pozwolić utonąć. Albo nauczyć się pływać.

Nagle wrócił do mnie obraz z dzieciństwa. Mama przytula Dawida po tym, jak zbił mój ulubiony wazon.

– On nie chciał, Karolinko. Zrozum. Ty jesteś starsza.

Zawsze byłam starsza. Mądrzejsza. Odpowiedzialna. Teraz po raz pierwszy poczułam, że nie chcę już dźwigać tej roli.

– Nie chcę być już starsza tylko wtedy, gdy chodzi o zrozumienie i poświęcenie – powiedziałam cicho.

Mama tylko skinęła głową. Może zrozumiała. Może pierwszy raz.

Wszystko się zepsuło

Wróciliśmy do domu późnym wieczorem. Święta były za nami, ale nie czułam ulgi. Raczej jak po długiej podróży, która nie doprowadziła mnie nigdzie. Otworzyłam walizkę, wyciągałam powoli rzeczy do prania, gdy telefon zawibrował. SMS od Dawida.

„Myślałem, że jesteś inna”.

Te słowa były jak pieczęć postawiona na wszystkim, co między nami jeszcze mogło się wydarzyć. Usiadłam na łóżku i przez chwilę patrzyłam w ekran. Mogłam odpisać. „Nie jestem twoim bankiem”, „Nie masz prawa tak do mnie pisać”, „Zastanów się nad sobą”. Ale nic nie napisałam.

Weszłam na jego profil. Nowe zdjęcie – z jakiegoś baru, z kolegami, w tle drinki, śmiechy, światła. Komentarze: „Król nocy wrócił!”, „Tak się imprezuje po świętach!”. Serca, emotki, śmiechy.
Zrobiło mi się niedobrze. Złościł mnie. Ale jeszcze bardziej bolało mnie to, że mimo wszystko... tęskniłam. Za nim, jakim był kiedyś. Za tym bratem, który na moje urodziny zrobił mi ramkę z guzików, bo „takich nikt nie ma, Karolinko”.

Nie wiem, kiedy przestał być moim bratem, a stał się problemem. Zmienił się? Czy po prostu coraz wyraźniej widziałam, kim jest? Pomyślałam o filmach, w których bracia ratują się nawzajem z opresji, o książkach, w których rodzeństwo jest nierozerwalną drużyną. A potem spojrzałam na pusty ekran telefonu i zrozumiałam, jak bardzo te obrazy są nie dla mnie. Między nami została tylko cisza. I wspomnienie czegoś, czego już nie było.Od tamtej wiadomości minęły trzy tygodnie. Nie odezwał się. Ja też nie. Po raz pierwszy w życiu nie czuję przymusu, by „naprawiać” między nami atmosferę. Dawid zniknął z mojego życia, a mimo to wciąż zostawia po sobie echo.

Przy planowaniu kolejnego rodzinnego spotkania wpisałam go na listę gości jakby odruchowo, ale potem skreśliłam. Nie wiem, czy się odezwie. Nie wiem, czy mama zaprosi go mimo wszystko. Wiem tylko, że jeśli przyjdzie, nie będę już osobą, która spina wszystkie nici i szyje z nich coś na kształt rodzinnej bliskości. Odpuściłam.

Karolina, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama