Reklama

Walentynki zawsze były dla mnie dniem marzeń. Odkąd pamiętam, wyobrażałam sobie ten moment – elegancka restauracja, świece, bukiet czerwonych róż. Marek klęka przede mną z pierścionkiem, a ja, z ręką drżącą z emocji, mówię „tak”. Idealny scenariusz. Może trochę banalny, ale przecież każda kobieta chce być tą jedyną, dla której ktoś przygotuje coś wyjątkowego.

Coś było na rzeczy

Marek i ja byliśmy razem pięć lat. Przez ostatnie tygodnie coś wisiało w powietrzu. Był inny – zdystansowany, czasem zamyślony, jakby rozważał coś ważnego. Moje przyjaciółki jednogłośnie stwierdziły, że to znak. „Szykuje się do zaręczyn” – mówiły, a ja, choć chciałam być ostrożna, nie potrafiłam zignorować tej myśli.

Mimo radości, gdzieś w głębi czułam niepokój. Zauważyłam, że ostatnio często sprawdzał telefon, a kiedy podchodziłam bliżej, szybko go odkładał. „Pewnie planuje niespodziankę” – tłumaczyłam sobie. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to będzie najlepszy wieczór w moim życiu.

Byłam pewna, że się oświadczy

– Kasia, a co, jeśli on wcale nie planuje się oświadczyć? – Alicja spojrzała na mnie znad filiżanki kawy.

Przestań, wiem, że to się stanie – powiedziałam z przekonaniem, choć jej słowa zasiały we mnie cień wątpliwości.

– Wiesz, czy po prostu chcesz w to wierzyć? – Uniosła brew i upiła łyk espresso.

Miała ten swój sceptyczny ton, który działał mi na nerwy. Alicja nigdy nie była fanką Marka. Twierdziła, że „dobry facet nie potrzebuje pięciu lat, żeby się zdecydować”. Może miała rację, ale przecież nie każdy się spieszy, prawda?

– Marek mnie kocha – oznajmiłam twardo.

– Nie wątpię. Ale nie każda miłość kończy się zaręczynami – mruknęła.

Zignorowałam jej uwagę, skupiając się na telefonie. Żadnej wiadomości od Marka. Może był zajęty przygotowaniami?

Wieczorem w końcu zadzwonił.

– Mam dla nas rezerwację w naszej ulubionej restauracji – powiedział.

Serce mi zabiło szybciej. To musiało być to!

– Naprawdę?! – pisnęłam.

– Tak, o dziewiętnastej. Ubierz się ładnie.

Brzmiał... dziwnie. Niby normalnie, ale jakby coś go męczyło. Czyżby był zdenerwowany? A może właśnie dlatego, że zamierzał mi się oświadczyć? Nie mogłam się już doczekać. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.

To miał być magiczny wieczór

Tego wieczoru czułam się jak bohaterka filmu romantycznego. Starannie wybrałam czerwoną sukienkę, tę samą, którą Marek kiedyś skomplementował, mówiąc, że wyglądam w niej jak milion dolarów. Zrobiłam delikatny makijaż, spięłam włosy w elegancki kok i z bijącym sercem ruszyłam na spotkanie.

Restauracja lśniła w blasku świec. Wszystkie stoliki były zajęte przez zakochane pary – mężczyźni wręczali kobietom róże, kelnerzy podawali wino. Czułam, że to będzie wyjątkowy wieczór. Marek już czekał. Był elegancki, ale wydawał się spięty. Nie odrywał wzroku od swojego kieliszka z winem, jakby szukał w nim odwagi.

– Dobrze wyglądasz – powiedział z uśmiechem, ale jego oczy nie świeciły tym znajomym ciepłem.

– Ty też – odparłam, zajmując miejsce.

Czekałam. Na odpowiedni moment, na ten błysk w jego oku, na jego rękę sięgającą do kieszeni marynarki. Ale zamiast tego Marek westchnął i odłożył sztućce.

– Kasiu… jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.

Serce mi stanęło. Przecież to nie były słowa, które mówi się przed zaręczynami.

– O co chodzi? – zapytałam, starając się brzmieć spokojnie.

Przełknął ślinę.

Nie jestem pewien, czy jesteśmy gotowi na kolejny krok…

Świat wokół mnie zawirował.

Nie tak miało być

Patrzyłam na Marka, próbując zrozumieć, co właśnie powiedział. Nie pasowało mi to do scenariusza, który od tygodni miałam w głowie. Miał klęczeć z pierścionkiem, nie spuszczać wzroku, mówić, że mnie kocha i chce spędzić ze mną życie. Tymczasem siedział przede mną spięty, jakby bał się, że zaraz wyleję na niego kieliszek wina.

– Co to znaczy? – spytałam cicho, czując, jak moje palce zaciskają się na serwetce.

Marek odsunął się lekko, jakbym właśnie miała go uderzyć.

– Po prostu… myślę, że za bardzo się na to nastawiłaś, a ja… – zawahał się. – Nie jestem pewien, czy to dobry moment.

Coś we mnie pękło.

– Nie jesteś pewien?! – syknęłam, a kilka osób przy sąsiednich stolikach odwróciło się w naszą stronę. – Pięć lat, Marek. Pięć cholernych lat! I teraz mówisz, że to nie jest dobry moment?!

Patrzył na mnie błagalnie.

Nie chciałem cię zranić…

– Ale to zrobiłeś – przerwałam mu ostro.

Serce waliło mi jak oszalałe. W gardle czułam gulę, jakby coś rozrywało mnie od środka.

– Czy jest ktoś inny? – zapytałam, choć bałam się odpowiedzi.

Marek zacisnął usta i spuścił wzrok. To mi wystarczyło. Nie czekałam na kolejne słowa. Wstałam, chwyciłam torebkę i wybiegłam z restauracji, ignorując wołania Marka. Deszcz zaczął padać, a ja nie miałam pojęcia, dokąd iść.

Miałam złamane serce

Wybiegłam na ulicę, a zimny deszcz uderzył mnie w twarz. Nie miałam parasola, płaszcza, niczego, co mogłoby mnie ochronić. Ale to nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że serce waliło mi jak szalone, a nogi same niosły mnie przed siebie.

Telefon w kieszeni wibrował. Marek. Odrzuciłam połączenie. Znów. I jeszcze raz. Nie miałam siły słuchać tych żałosnych tłumaczeń, które pewnie miał tylko dlatego, że było mu głupio.

Minęłam zakochane pary spacerujące pod parasolami, śmiejące się, przytulające. Jeszcze parę godzin temu myślałam, że dziś będę jedną z nich. Gdy doszłam do przystanku, nie miałam pojęcia, gdzie jechać. Do domu? Do Alicji? Nie chciałam słuchać jej „A nie mówiłam?”.

Telefon znów zawibrował. To Marcin, nasz przyjaciel. Wahałam się przez kilka sekund, po czym odebrałam.

– Kasia? Wszystko w porządku?

Nie odpowiedziałam od razu.

– Nie… nie jest – wyszeptałam, głos mi się załamał.

Gdzie jesteś? Przyjadę po ciebie.

Spojrzałam na ulicę. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję.

– Nie wiem… Gdzieś na Świętokrzyskiej.

– Czekaj tam. Zaraz będę.

Opadłam na ławkę, czując, jak cała ta sytuacja mnie przytłacza. Dzisiaj miałam zostać narzeczoną. Zamiast tego czekałam w deszczu na faceta, który nigdy nie miał być kimś więcej niż kolegą.

Mogłam liczyć na Marcina

Marcin pojawił się szybciej, niż się spodziewałam. Zatrzymał samochód tuż przy przystanku, a kiedy wysiadł i podszedł do mnie, poczułam absurdalną ulgę. W jego oczach nie było litości, tylko troska.

– Chodź – powiedział cicho, zdejmując swoją kurtkę i narzucając mi ją na ramiona.

Nie protestowałam. Po prostu pozwoliłam mu zaprowadzić się do auta. Milczeliśmy przez kilka minut, kiedy odkręcił ogrzewanie, a ja próbowałam się ogrzać.

– Chcesz o tym mówić? – zapytał w końcu, nie patrząc na mnie, tylko skupiając się na drodze.

Przygryzłam wargę.

Myślałam, że się dziś oświadczy. A on… – przerwałam, bo głos zaczął mi drżeć. – Powiedział, że to nie jest dobry moment. Zakpił ze mnie.

Marcin pokręcił głową i zaśmiał się cicho, choć wcale nie było mu do śmiechu.

– Klasyk.

Spojrzałam na niego pytająco.

– Faceci to tchórze, Kasia. Jeśli nie chcą czegoś zrobić, wymyślają, że to nieodpowiedni moment. A prawda jest taka, że nigdy nie zamierzali tego zrobić.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

Czyli zmarnowałam pięć lat życia?

Marcin na chwilę oderwał wzrok od drogi i spojrzał na mnie.

– Nie, Kasia. Po prostu dałaś je niewłaściwej osobie.

Nie odpowiedziałam. Tylko spuściłam głowę, a Marcin ścisnął lekko moją dłoń. To był pierwszy raz tego wieczoru, kiedy się uśmiechnęłam.

Nie będę długo rozpaczać

Marcin odwiózł mnie do domu, ale nie pozwolił mi wejść samej. Weszliśmy razem, a on od razu poszedł do kuchni, jakby znał to miejsce od lat.

Herbata czy kakao? – zapytał, zaglądając do mojej szafki.

– Kakao? – uniosłam brwi.

Wzruszył ramionami.

– Czasem warto poczuć się jak dziecko.

Parsknęłam cichym śmiechem. Usiedliśmy przy stole. Marcin nie zadawał zbędnych pytań, nie oczekiwał, że zacznę analizować, co poszło nie tak. Po prostu był. I to było więcej, niż Marek kiedykolwiek dla mnie zrobił. Po godzinie musiał iść. Zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na mnie poważnie.

Wiesz, że na nim świat się nie kończy, prawda?

Pokiwałam głową, choć wcale nie byłam pewna, czy tak jest.

– Jakbyś miała ochotę na coś innego niż siedzenie w domu i rozpamiętywanie, daj znać – dodał, wkładając ręce do kieszeni. – Może nie jestem księciem na białym koniu, ale mam całkiem niezłą pizzę w zamrażarce.

Uśmiechnęłam się.

Brzmi jak oferta nie do odrzucenia.

Po jego wyjściu usiadłam na kanapie i spojrzałam na telefon. Zero wiadomości od Marka. I dobrze. Tego wieczoru nie zostałam narzeczoną. Ale może to była najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić.

Kasia, 29 lat

Czytaj także: „Planowałem oświadczyny w walentynki, ale moja dziewczyna wszystko zepsuła. Brak pierścionka zawdzięcza tylko sobie”
„Na walentynki kupiłem żonie i matce te same słodkie perfumy. Naprawdę nie rozumiem, czemu moja Olka się obraziła”
„Na próżno czekałam na męża z walentynkową kolacją. Byłam wściekła do czasu, aż zadzwonił telefon”

Reklama
Reklama
Reklama