Reklama

Festiwale muzyczne – brud, pot, bas w trzewiach i adrenalina, która wbija się w kark szybciej niż dym z grilla. Co roku w wakacje przez trzy lata pracowałam w jednym z food trucków, obsługując tłumy pod scenami. Każdy weekend to nowe miasto, nowe znajomości, noce w namiotach albo po prostu gdziekolwiek – byle było sucho. Wydawało mi się, że całe życie to festyn.

Uwielbiałam to

Z tamtej nocy na festiwalu w Kostrzyniu pamiętam tylko moment, jak wychodziłam z food trucka, trzymając w ręku piwo. Potem… ciemność. Nie wiem, z kim się bawiłam, co mówiłam, gdzie spałam. I to przerażało mnie bardziej niż cokolwiek wcześniej.

Kiedy dotarłam do domu, mama spojrzała na mnie z niesmakiem. Zawsze miała ten sam wyraz twarzy, kiedy coś nie pasowało do jej obrazu świata – lekko uniesione brwi, skrzyżowane ramiona i to milczenie, które potrafiło trwać całe godziny. Wtedy nie wytrzymałam.

– Wiem, mamo. Wiem, jak wyglądam. Ale już wróciłam i nie potrzebuję teraz wykładu, tylko spokoju.

Poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na podłodze i zaczęłam przeglądać zdjęcia w telefonie. Kończyły się chwilę po zachodzie słońca. Na ostatnim miałam rozmazany makijaż, w jednej ręce kubek, w drugiej zapaloną fajkę. Za mną śmiał się jakiś chłopak – zupełnie obca twarz. Potem nic.

Miałam przeczucie

Minęły dwa tygodnie. Pracowałam dorywczo u sąsiadki, chodziłam na zakupy, próbowałam udawać, że wszystko wróciło do normy. Aż któregoś ranka w łazience zobaczyłam dwa czerwone paski na teście. Najpierw patrzyłam na nie w bezruchu, potem sięgnęłam po drugi test, dla pewności. Pokazał to samo. Zrobiło mi się duszno. Usiadłam na podłodze, przytrzymując się umywalki.

Próbowałam przypomnieć sobie cokolwiek więcej z tamtej nocy. W mojej głowie było tylko urywane echo – śmiech, dudnienie basu, głos z obcym akcentem, coś o whiskey i Niemczech. Nic pewnego. Wiem tylko, że tamtego wieczoru kręcił się przy naszym trucku chłopak z innego stoiska. Miał dredy i mówił po angielsku z jakimś południowym akcentem. Był zabawny, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Ale nawet jego imienia nie pamiętałam.

Nic nie pamiętałam

Próbowałam przeszukać Facebooka, Instagram, tagi z festiwalu, zdjęcia znajomych. Zaczęłam zapisywać wszystko, co mogło mi pomóc – daty, miejsca, imiona, które przewinęły się gdzieś w rozmowach. Nawet te wyrwane z kontekstu, jak „Leo z Berlina” czy „ten typ z browaru”. Próbowałam układać to w jakąś chronologię, ale wyglądało bardziej jak mapa rozbitego szkła niż ścieżka do prawdy.

Podjęłam decyzję, że pojadę na kolejne festiwale. Te same trasy, te same trucki, te same twarze. Może ktoś mnie rozpozna, może ja rozpoznam jego. Powiedziałam mamie, że dostałam propozycję pracy u starego znajomego.

Pierwszy przystanek był w Gdyni. Ten sam festiwal, co wtedy. Ci sami ludzie, chociaż w innej konfiguracji. Wieczorem poszłam między trucki, zaglądałam do każdego, w którym kiedyś zamawiałam piwo albo rozmawiałam z obsługą. W trzecim z kolei rozpoznałam twarz. Dziewczyna, która kiedyś pożyczyła mi zapalniczkę.

– Hej. Ty chyba byłaś też w Kostrzynie? – zapytałam niepewnie.

Miałam trop

Spojrzała na mnie uważnie. Przekrzywiła głowę.

– Czekaj… Lena, tak?

Przytaknęłam.

– No jasne. To ty wtedy… – zawahała się i zmarszczyła brwi. – Zniknęłaś na pół nocy, a potem ktoś cię szukał. Taki gość z Rumunii chyba, z jednego stoiska. Dredziaty, niski, przystojny.

Zamarłam. Wreszcie jakiś konkret.

– Pamiętasz, jak miał na imię?

– Chyba Alex? Albo Alek? Coś takiego. Wiem, że nie był z Niemiec.

Po rozmowie z nią poczułam więcej niż tylko niepokój. To już nie była abstrakcyjna zagadka. To był ktoś z ciałem, głosem i wspomnieniem. I prawdopodobnie ojciec mojego dziecka.

Zaczęłam szukać dalej. Przeszłam cały teren festiwalu, zaglądałam za każdy food truck, wypatrując znajomej sylwetki. Pytałam, czy ktoś zna Alexa albo Alka, dredziatego, niskiego, z obcym akcentem. W większości tylko kręcili głowami. Czasem ktoś mówił, że kojarzy, że chyba był w zeszłym roku, ale nie wie, co się z nim stało. To było jak szukanie igły w stogu siana.

Nie odpuszczałam

W drugim dniu festiwalu podeszłam do stoiska z napojami. Zmieniła się obsada, ale starszy chłopak z brodą powiedział, że kiedyś pracował z kimś, kto pasował do mojego opisu.

– Alex? Tak, znam go. Bardzo zabawny chłopak. Świetnie kręcił ciasto na langosze. Ale wrócił do domu, chyba w okolice Cluj-Napoca. Nie jestem pewien.

Poprosiłam, czy może mnie z nim skontaktować. Mężczyzna uniósł brwi.

– A o co chodzi?

Zastanawiałam się przez chwilę. Jeśli powiem prawdę, może mnie wyśmieje. Ale jeśli skłamię, może nigdy go nie znajdę.

– To osobista sprawa. Po prostu bardzo ważna.

Podał mi nazwę grupy na Facebooku. Znalazłam ją tego samego wieczoru. Zamknięta, tylko dla pracowników sezonowych. Zgłosiłam się i po godzinie miałam już dostęp.

To był on

Szukałam jego nazwiska, ale nie byłam pewna, jak się nazywał. Przeglądałam zdjęcia, komentarze, posty sprzed roku. W końcu trafiłam. Zdjęcie grupowe, a w nim on – dredziaty, z tatuażem na karku. W komentarzach był oznaczony jako Alexandru.

Weszłam na jego profil. Prawie nic nie było publiczne, ale wystarczyło, by upewnić się, że to on. To jego twarz widziałam przez ułamek sekundy, gdy próbowałam przypomnieć sobie noc, którą wymazała ciemność. Napisałam do niego.

Zamknęłam telefon i przez kolejne dni odświeżałam wiadomości jak opętana. Na odpowiedź czekałam trzy dni. W końcu przyszła, późnym wieczorem. „Hej. Kojarzę cię. Co się stało?”. Serce zaczęło mi bić szybciej.

Wahałam się

Siedziałam na łóżku i patrzyłam na ekran, nie wiedząc, co napisać. W końcu zdecydowałam się na prostotę. „Potrzebuję się dowiedzieć, czy pamiętasz coś z tamtej nocy w Kostrzynie, ostatni wieczór festiwalu”. „Trochę. Piliśmy razem, potem chyba tańczyliśmy. Spałaś u nas w trucku. Zniknęłaś rano”.

Wpatrywałam się w te słowa, jakby mogły mi powiedzieć coś więcej. Niby potwierdzenie, ale nie dawały żadnej pewności. Zdecydowałam się na najtrudniejsze. „Jestem w ciąży. Nie wiem, kto jest ojcem. Ty jesteś jedynym tropem”.

Przez chwilę nie odpowiadał. Potem pojawiło się tylko jedno zdanie. „Potrzebujemy testu”. Wróciłam do pracy na starym osiedlu. Roznosiłam ulotki, pomagałam sąsiadce w sklepie spożywczym. Każdą zarobioną złotówkę odkładałam. Alexandru zgodził się przylecieć na test.

Pisał krótko, rzeczowo. Nie zaprzeczył, nie udawał, że nie pamięta. Ale też nie okazał żadnych emocji. Miałam wrażenie, że traktuje to jak formalność, jakby to nie dotyczyło go tak naprawdę.

Nie wyparł się

Spotkaliśmy się na dworcu w Krakowie. Stał przy wejściu z plecakiem i telefonem w ręku. Wyglądał inaczej niż go zapamiętałam. Mniej uśmiechu, więcej zmęczenia. Podeszłam, skinął głową.

– Cześć.

Ruszyliśmy bez słowa, zrobiliśmy test ojcostwa. Formalność. Wyniki miały przyjść za tydzień. Usiedliśmy w kawiarni.

– Jeśli okaże się, że to moje dziecko… – zaczął. – Zrobię, co trzeba. Pomogę.

Nie odpowiedziałam. Gapiłam się na jego ręce, które ugniatały serwetkę. Były zupełnie inne niż zapamiętałam. Obce. A przecież mogły należeć do ojca mojego dziecka.

Wyniki przyszły dokładnie po ośmiu dniach. Otworzyłam maila wcześnie rano, jeszcze przed wstaniem z łóżka. Długo patrzyłam na dokument, zanim przeczytałam cokolwiek. Było czarno na białym: Alexandru był ojcem dziecka.

Był odpowiedzialny

Napisałam do niego. Odpisał prawie od razu: „Ok. Przylecę znowu. Porozmawiamy”.

Drugi raz był inny. Przyjechał z walizką, nie z plecakiem. Wysiadł z pociągu i przytulił mnie na dzień dobry. Potem długo siedzieliśmy w parku, rozmawiając o rzeczach, które powinny paść dawno temu. Był spokojny, odpowiedzialny. Nie obiecywał zbyt wiele, ale nie uciekał.

Dziecko przyszło na świat pod koniec marca. Dziewczynka. Nadałam jej imię sama. Alexandru przyleciał tydzień później. Przywiózł pluszowego misia, usiadł przy łóżku i przez kilka minut tylko patrzył.

Nie byliśmy razem. Nie zakochaliśmy się w sobie. Nie stworzyliśmy rodziny. Ale byliśmy we troje – inaczej niż planowałam, inaczej niż się bałam. Czasem tak właśnie wygląda prawdziwe życie.

Lena, 22 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama