Reklama

Wszystko zaczęło się nie od jakiegoś spektakularnego odkrycia. Nie było czerwonych majtek w torbie, nie było perfum, nie było szminki na koszuli. Była cisza i nieobecność. Marek wracał z „delegacji” z nieobecnym wzrokiem i winą wypisaną między zmarszczkami na czole. Gdy mówił, że był w Katowicach, rachunki pokazywały kolację w Krakowie. Gdy mówił, że zasypiał sam w hotelu, SMS-y w jego telefonie – te, które niechcący zobaczyłam – krzyczały coś zupełnie innego.

Zdradził mnie

Nie zrobiłam awantury. Nie płakałam, nie rzucałam talerzami. Przyjęłam to jak dokument do przeczytania, coś, co trzeba przetrawić, zrozumieć i przemyśleć. I wbrew pozorom nie dlatego, że byłam słaba. Po prostu wiedziałam, że mam czas, a on jeszcze nie wiedział, że go nie mam.

Zaczęłam zbierać dowody: sprawdzać jego grafik, rachunki, lokalizacje. Spisywałam sobie daty i godziny, nawet robiłam screeny wiadomości, które przypadkiem zostawiał otwarte. Metodycznie, spokojnie, jakbym tworzyła plan działania w pracy.

Nie mówiłam nic, nie zdradzałam się z niczym. Każdego ranka robiłam mu kawę, całowałam go na pożegnanie. Wieczorami przytulałam, uśmiechałam się, udawałam. Sama siebie zaskakiwałam.

– Zrób awanturę, powiedz mu! – mówiła Kasia, moja przyjaciółka, kiedy powiedziałam jej prawdę.

– Po co? – zapytałam spokojnie. – Zemsta podana na zimno smakuje najlepiej.

Miałam plan i byłam jego jedyną autorką. W tej sztuce, którą reżyserowałam, ja grałam główną rolę, a Marek nawet nie wiedział, że już się zaczęło, bo kiedy on odgrywał swoje podwójne życie, ja pisałam mu wyrok. Pojedynczy, ale ostateczny.

Miałam plan

Dni mijały jeden po drugim. Wstawałam o szóstej, szykowałam śniadanie, budziłam dziecko, szykowałam Marka do pracy. Wszystko jak zawsze. Uśmiechałam się, rozmawiałam o planach na weekend, śmiałam się z jego opowieści o kolegach z pracy. Czasem nawet wciągałam się w żart. Tyle że już nie byłam częścią tej rodziny w taki sposób jak kiedyś. Byłam obserwatorką, która miała do odegrania rolę, póki nie nadejdzie właściwy moment.

Pamiętam jedną z takich kolacji. Siedzieliśmy przy stole, zupę podałam jak zwykle w jego ulubionej misce. Marek opowiadał o trudnym kliencie z Rzeszowa i westchnął z udawaną rezygnacją.

– Cały dzień zmarnowany, zero konkretów – powiedział, mieszając łyżką bez większego apetytu.

– A nie byłeś wtedy przypadkiem w Krakowie? – zapytałam niewinnie, patrząc na niego z lekkim zdziwieniem. – Pamiętam, bo mówiłeś przez telefon coś o korkach na rondzie Mogilskim.

Zamilkł na ułamek sekundy, ale wystarczająco długo, żebym to zauważyła.

– Eee, tak, wiesz… Rano miałem jeszcze sprawę w Krakowie, ale ostatecznie jechałem dalej. Pomieszało mi się – uśmiechnął się lekko, po czym zmienił temat.

Skinęłam głową i podjęłam rozmowę, jakby nic się nie stało. On był zadowolony, że nie drążę. A ja miałam kolejne potwierdzenie, że jestem na dobrej drodze.

Nie spodziewał się

Wieczorami, kiedy już spał, siadałam przy komputerze. Z jego konta e-mail zgrałam historię rezerwacji hoteli. Wszystko dokładnie przeglądałam. Marek myślał, że wystarczy skasować wiadomość. Nie wiedział, że wystarczy chwilę poszperać.

Zauważyłam też, że im dłużej udawałam nieświadomą, tym bardziej był pewien, że może wszystko. Przestawał się pilnować. Wracał później, tłumacząc to spiętrzeniem obowiązków. Znikał na całe soboty pod pretekstem firmowych szkoleń. Przestał mnie całować na dzień dobry, za to do syna był wręcz przesadnie czuły, jakby chciał zatrzeć inne ślady. Nie rozumiał, że dla mnie to tylko kolejne dowody.

Siedząc naprzeciwko niego przy wspólnych posiłkach, obserwowałam każdy ruch, każde spojrzenie, każdą próbę kłamstwa. Nie czułam już złości. Przestałam się łudzić, przestałam się bać. To była tylko gra, tyle że to ja znałam reguły, a on myślał, że wciąż jest jej twórcą.

Zbierałam dowody

Od momentu, gdy upewniłam się, że Marek mnie zdradza, wszystko zaczęło nabierać tempa. Nie emocje, bo te wyciszyłam niemal do zera, ale działanie. Weszłam w tryb, który znałam z pracy – chłodna analiza, precyzyjne kroki, zero sentymentów. Każde jego wyjście, każdy rachunek, każdy przelew – wszystko stawało się częścią układanki, którą składałam w ciszy.

Codziennie wieczorem spędzałam godzinę lub dwie przed komputerem. Sprawdzałam jego historię logowania, zapisywałam wszystko na zewnętrznym dysku. Im dłużej zbierałam, tym więcej widziałam. Nazwy hoteli, bilety na pociąg, rezerwacje stolików w restauracjach.

Raz zapomniał się wylogować z laptopa. Miałam wtedy dostęp do jego kalendarza – pięknie zsynchronizowanego z telefonem. Wpisy typu „szkolenie Kraków”, „wyjazd integracyjny” czy „projekt Rzeszów” brzmiały całkiem profesjonalnie, tyle że pokrywały się z rezerwacjami dwuosobowych pokoi i kolacjami w modnych lokalach.

Wszystko zapisywałam – data, godzina, miejsce. Sporządziłam nawet tabelę. Trochę mnie to śmieszyło. Gdyby ktoś spojrzał z boku, mógłby pomyśleć, że przygotowuję się do sprawy sądowej. I pewnie miałby rację.

Byłam metodyczna

Każda wiadomość, każdy paragon, każdy trop, który zostawił – wszystko zachowywałam. Nie po to, by go szantażować, ale po to, by nie mógł niczego podważyć. Żadnych niedomówień, żadnego „to nie tak, jak myślisz”. Wszystko będzie czarno na białym i zostanie wykorzystane tylko raz – wtedy, kiedy usiądziemy naprzeciw siebie i wyciągnę to wszystko na stół. Tego dnia nie mogłam się już doczekać.

Wiedziałam, że wróci późno. Pisał zwięzłe wiadomości, krótkie i bezosobowe: „Nie czekaj z kolacją”, „Zatrzymali mnie po spotkaniu”, „Wrócę koło dwudziestej drugiej”. Nie zapytał, czy czegoś potrzebuję, nie zapytał, jak minął mi dzień. Czuł się bezpiecznie, był przekonany, że wszystko ma pod kontrolą. A ja w tym czasie kończyłam wkładać jego rzeczy do czarnych worków, które czekały już w korytarzu. Wcześniej przelałam wszystkie nasze oszczędności na swoje nowe konto.

Usiadłam przy stole. Na blacie leżały dokumenty, wydruki, zdjęcia, zrzuty ekranu. Uporządkowane według dat, jak w segregatorze sprawy karnej. Obok postawiłam filiżankę herbaty. Nie dla niego. Dla siebie.

Był zaskoczony

Gdy usłyszałam, że przekręca klucz, poczułam dziwny spokój. Nie było we mnie ani gniewu, ani niepokoju. Marek wszedł, jak zawsze – torba na ramieniu, płaszcz rozpięty, lekko zmęczony uśmiech na twarzy.

– Hej – rzucił z kuchni. – Coś się stało?

Nie odpowiedziałam. Dopiero gdy wszedł do salonu i zobaczył moje spojrzenie, jego mina się zmieniła. Przesunął wzrokiem po stole, potem po mnie. Wreszcie zatrzymał się na workach w przedpokoju.

– Co to ma być? – zapytał.

– Twoje rzeczy – powiedziałam. – Spakowałam je, żebyś nie musiał tracić czasu.

Wziął głęboki oddech, zrobił krok do przodu.

– Joanna, nie rób scen. Możemy o tym porozmawiać.

– Ale ja nie zamierzam robić scen – odpowiedziałam. – Skoro lubisz podwójne życie, będziesz miał dwie wersje. Jedną w sądzie, drugą we wspomnieniach.

Dostał nauczkę

Przez chwilę wydawało się, że nie rozumie. Potem przeniósł wzrok na papiery na stole. Sięgnął po pierwszy wydruk, potem drugi. Zaczął kartkować wszystko, coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo.

– To… wszystko nie wygląda tak, jak myślisz – wydukał. – To była pomyłka. Jeden raz.

– Jeden raz w Katowicach? Jeden raz w Gdańsku? Jeden raz w hotelu, w którym rezerwowałeś pokój na dwa nazwiska? – spojrzałam mu w oczy. – A może jeden raz, gdy pisałeś jej, że „w końcu odpoczywasz, kiedy nie ma mnie w domu”?

Usiadł, jakby nagle ugięły się pod nim nogi. Przez chwilę nie mówił nic. Potem pokręcił głową.

– To nie tak… Ja po prostu…

– Nie musisz nic mówić – przerwałam mu. – Już wszystko wiem. I nie musisz nic wyjaśniać. Nie zamierzam się kłócić, nie będę cię błagać. Nie jestem tą kobietą, którą zostawiłeś kilka miesięcy temu. Jestem tą, która właśnie odzyskuje wolność.

Siedział w ciszy, przygarbiony, bezbronny. Nie wiedział, co powiedzieć. Może próbował znaleźć słowa, które pozwoliłyby mu jeszcze coś uratować, ale nie było już czego.

W tamtym momencie nie czułam ani żalu, ani złości. Czułam tylko jedno – że to ja rozdawałam karty i że wreszcie przestałam być statystką w jego teatrze. Teraz on stał na scenie, sam, bez tekstu.

Joanna, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama