„W tym roku przespałam Wigilię, bo pracowałam do późna. Na świątecznym stole nie zostały dla mnie nawet ości z karpia”
„Najpierw pomyślałam, że to środek nocy, ale kiedy sięgnęłam po telefon, zobaczyłam godzinę i aż mnie zamurowało. Dwudziesta dwadzieścia trzy. Miałam się położyć tylko na chwilę, na krótką drzemkę po nocnej zmianie, a przespałam całą Wigilię”.

Pracuję w markecie spożywczym, jedynym w naszej dzielnicy. Jestem kobietą z obolałymi nogami, odciskami na dłoniach i z wiecznym brakiem snu. Pracuję zmianowo – raz w dzień, raz w noc. Bez urlopu, bez świąt. O wolną Wigilię trzeba się bić jak o promocję na karpia.
Ciężko pracuję
Grudzień to u nas apokalipsa. Dla klientów to czas bombek, światełek i nerwowych zakupów na ostatnią chwilę. Dla mnie to pot, kurz z kartonów, błoto ze śniegu wciągane na halę i reklamy puszczane w kółko z głośników: „Wesołych Świąt, tylko u nas najtaniej!”. Po dziesiątej godzinie pracy mam ochotę wyłączyć nie tylko te dźwięki, ale cały świat.
W tym roku mam wolne tylko 25 grudnia. Jeden dzień. Mama już marudziła, że jakbym tylko chciała, to by się dało. Nie rozumie, że ja już nie mam siły chcieć. Wróciłam z nocnej zmiany 24 grudnia rano, obiecując sobie, że położę się tylko na chwilkę. Tylko na godzinę. W końcu obiecałam mamie, że pomogę z karpiem i z pierogami, że chociaż raz w roku będę córką, a nie tylko pracownicą. Zasypiałam z myślą, że zaraz wstanę, ale spałam jak zabita. Głęboko, ciężko, bez snów. Jakby ktoś mnie wyłączył.
Obudziłam się tak nagle, jakbym spadła z jakiejś wysokości. W pokoju było ciemno, aż nienaturalnie. Najpierw pomyślałam, że to środek nocy, ale kiedy sięgnęłam po telefon, zobaczyłam godzinę i aż mnie zamurowało. Dwudziesta dwadzieścia trzy. Wstałam jak oparzona. Miałam się położyć tylko na chwilę, na krótką drzemkę po nocnej zmianie, a przespałam całą Wigilię.
Przespałam Wigilię
W domu panowała ta szczególna świąteczna cisza, która pojawia się dopiero po kolacji, kiedy ludzie zaczynają się rozchodzić po pokojach. Z kuchni dochodził stłumiony dźwięk rozmów i talerzy odkładanych do zlewu. Zapachy też były inne niż w południe. Nie świeże, zapowiadające ucztę, tylko te po wszystkim: resztki barszczu i smażonego wcześniej karpia.
Wciągnęłam na siebie sweter i spodnie. Z każdym krokiem w stronę kuchni miałam coraz większą gulę w gardle. Gdy stanęłam w progu, zobaczyłam, jak mama wyciera blat, siostra przegląda coś w telefonie, a ojciec siedzi przy stole, wpatrzony w migający telewizor. Na środku stały talerze z okruszkami po cieście, puste szklanki po kompocie, resztki z ryby. Cała kolacja była już za nimi. Wszystko zjedli.
– O, proszę… – mama zmrużyła oczy, jakby mnie oceniała. – Nasza królewna się obudziła. Jakbyś wcześniej wstała, to może załapałabyś się na kolację, a tak to jedyne, co zostało, to garnek do umycia.
– Miałam nocną zmianę. Skończyłam o szóstej rano. Mówiłam, że jestem zmęczona – powiedziałam, ale głos mi drżał.
Nic nie zostawili
– Nocna, nocna… – mruknęła, sprzątając talerze. – A myślisz, że my tu siedzimy jak w sanatorium? Każdy ma coś do roboty.
– Serio, mogłaś chociaż wstać na czas – dodała siostra, nie odrywając wzroku od ekranu. – A nie spać, aż wszystko będzie zjedzone.
Wigilia to jedyny moment, kiedy naprawdę mamy być razem. A mnie po prostu nie było. Mimo wszystko liczyłam na talerz barszczu odstawiony na bok, na jedno uszko, na choćby gest, że pamiętają. Nic.
– Dobra… to nie przeszkadzam – powiedziałam tylko.
Odwróciłam się powoli, jakby każde moje poruszenie mogło coś jeszcze bardziej popsuć. Wyszłam do przedpokoju, włożyłam kurtkę, szalik. Drzwi zamknęłam cicho, żeby nie usłyszeć za sobą żadnego komentarza.
Na rogu zobaczyłam światła stacji benzynowej. Było tam pusto. Weszłam do środka, przywitało mnie ciepło. Nie czułam się tu dziwnie. Podeszłam do kasy. Stał tam chłopak. Wyglądał na takiego, który też dzisiaj nie był na żadnej Wigilii.
– Dzień dobry – powiedział spokojnie. – Co podać?
– Czarna kawa – odpowiedziałam. – Duża. I tylko to.
Znalazłam wolny stolik przy oknie. Usiadłam i objęłam dłońmi kubek, jakby mógł mnie rzeczywiście ogrzać. Ludzie przechodzili za szybą w grubych kurtkach, gdzieś daleko rozbłysł fajerwerk. Wcale nie czułam się gorzej niż w domu. Może nawet lepiej. Tu nikt na mnie nie czekał – i może właśnie dlatego było to mniej bolesne.
Czułam się samotna
Wróciłam po dwudziestej drugiej. Przed drzwiami się zawahałam. W domu było cicho, światła w kuchni się jeszcze paliły. Zrzuciłam buty i kurtkę, przeszłam cicho przez korytarz. W kuchni siedziała tylko mama. Stała przy zlewie, z rękoma w wodzie, myjąc naczynia. Nie odwróciła się, kiedy weszłam.
– Wszyscy już poszli – powiedziała po chwili. – Ciotka zabrała trochę ciasta, resztę zapakowałam do lodówki. Chcesz coś, to sobie podgrzej.
Usiadłam przy stole. Było już po wszystkim, ale zapachy jeszcze trzymały się ścian. Patrzyłam na jej plecy, na szary sweter i nagle zrobiło mi się jeszcze ciężej.
– Czemu zawsze mam wrażenie, że was zawodzę? – zapytałam cicho.
– Bo ty zawsze jesteś gdzieś obok. Nigdy z nami, nigdy na czas – powiedziała. – Zawsze musisz coś nadrabiać, coś kończyć, coś odsypiać.
– Pracuję, żeby było za co te święta zrobić i za co kupić tego karpia, którego oprawić nie zdążyłam.
Spojrzała na mnie uważnie. Nie złością, nie wyrzutem. Raczej jakby nagle zobaczyła we mnie coś, czego wcześniej nie chciała widzieć.
– Może i masz rację – powiedziała cicho. – Ale święta to nie tylko rachunki. To też obecność. Nawet jak się jest zmęczonym, jak się nie ma siły.
Byłam zawiedziona
Nie miałam siły się kłócić. Siedziałyśmy w milczeniu. Mama znowu odwróciła się do zlewu. Ja patrzyłam na ciemne okno, w którym odbijały się nasze sylwetki – jedna stojąca, druga skulona przy stole. Dwie kobiety, z dwóch światów, w jednym kuchennym świetle. Wieczorem, kiedy wszyscy już naprawdę poszli spać, wyszłam do kuchni po szklankę wody. W korytarzu było półmrok, tylko światło znad choinki w salonie rzucało kolorowe refleksy na ścianę. Ojciec stał w kuchni.
– Nie śpisz? – zapytał po chwili, bez patrzenia.
– Przyszłam tylko po wodę.
Pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
– Wiem, że nie było miło – powiedział. – Ale… no, mama nie zawsze potrafi inaczej. I tak się starała.
Wzruszyłam ramionami. Nie chciało mi się rozmawiać o mamie. Ojciec chyba to wyczuł, bo sięgnął do kredensu i wyjął z niego nakryty talerzyk, podał mi bez słowa. W środku było kilka kawałków sernika i makowiec, przykryte folią.
– Zostawiłem ci. Wiem, że lubisz ten z orzechami.
Zaskoczył mnie
Popatrzyłam na niego zaskoczona. Nie umiał mówić o uczuciach, o tym, co ważne, ale czasem robił coś, co znaczyło więcej niż całe przemowy.
– Dzięki – powiedziałam, biorąc pudełko do ręki.
– Mama nie rozumie, jak to teraz wygląda – powiedział cicho. – Kiedyś święta robiło się w domu. Teraz się na nie zarabia. I ty to robisz. Wiem, że nie jest ci lekko.
Zaskoczył mnie. Zawsze siedział cicho, zawsze patrzył w telewizor, a teraz mówił jak ktoś, kto naprawdę widzi, co się dzieje.
– Nie chcę z nikim walczyć. Tylko… żeby ktoś to w końcu zauważył.
Skinął głową, długo milcząc.
– Zauważamy. Tylko nie zawsze umiemy to powiedzieć.
I tyle. Poszedł do siebie, zamykając za sobą drzwi sypialni. Zostałam sama w półmroku, z talerzykiem w ręku i jakimś dziwnym ciepłem, które pojawiło się zupełnie niespodziewanie.
Magda, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W zimowej kurtce męża znalazłam paragon za drogie perfumy. Szkoda, że to nie był prezent dla mnie”
- „Mąż w Wigilię miał jechać do ojca, ale tam nie dotarł. Prezenty wolał otwierać z koleżanką niż z własnymi dziećmi”
- „Moja nowa synowa wywróciła naszą Wigilię do góry nogami. Zrobiła coś, co nie mieściło nam się w głowie od 30 lat”

