„W tym roku na Wigilię zaprosiłam teściową do siebie. Pożałowałam tego jeszcze przed podaniem barszczu z uszkami”
„Kiedy zaprosiłam ją na Wigilię, postawiłam sobie cel: wszystko ma być perfekcyjne: stół, choinka, potrawy, obrus bez jednej zmarszczki. Barszcz – taki, że sama Magda Gessler by się popłakała ze wzruszenia”.

Z Michałem jesteśmy razem od sześciu lat. Poznaliśmy się w pracy, najpierw zaiskrzyło przy wspólnych projektach, a potem samo poszło. Dwa lata temu kupiliśmy mieszkanie, nasze pierwsze wspólne. Niewielkie, ale jasne, przytulne. Michał to człowiek-cierpliwość, i to dobrze, bo przy mnie trzeba mieć anielską wytrzymałość.
Chciałam jej pokazać
W tym roku na święta zaprosiliśmy teściową. Nie jestem z tych, którzy od początku nie lubią „mamusi”, naprawdę się starałam, ale matka mojego męża patrzy jak rentgenem. Krytycznym, chłodnym, oceniającym wzrokiem. A to mam nie taką sukienkę, a to nie tak się gotuje zupę. I te złośliwe pytania, wypowiedziane niby mimochodem, jakby zupełnie przypadkiem:
– A ty, Aniu, nie masz zbyt cienkich włosów na taką fryzurę?
– To miał być sernik? Ach, bo u nas w domu to się robi inaczej.
Michał mówi, że ona już taka jest, ale ja chciałam, żeby mnie polubiła, żeby raz powiedziała: „Ładnie to urządziłaś” albo chociaż: „smaczna zupa”. Tyle. Więc kiedy zaprosiłam ją na Wigilię, postawiłam sobie cel: wszystko ma być perfekcyjne: stół, choinka, potrawy, obrus bez jednej zmarszczki. Barszcz – taki, że sama Magda Gessler by się popłakała ze wzruszenia.
Zależało mi
Od miesiąca robiłam listy zakupów, harmonogram sprzątania, plan działania na dzień przed Wigilią. Przeglądałam internet w poszukiwaniu trików na perfekcyjną Wigilię. I mimo że wszystko miałam pod kontrolą, to w Wigilię, moje dłonie się trzęsły, bo przecież to mogło się nie udać. A jeśli ona znów znajdzie coś do skrytykowania? Może znów usłyszę ten jej ton: „no, jak na pierwszy raz… może być”. Albo najgorsze – milczenie. Bo milczenie teściowej to znak, że nie spełniłam jej oczekiwań. A ja tak bardzo chciałam je spełnić.
W głowie miałam echo słów mojej mamy: „Aniu, nie musisz się nikomu podlizywać”. Tylko jak wytłumaczyć sercu, że nie potrzebuje ani odrobiny aprobaty? Przecież to tylko Wigilia, tylko stół… i tylko teściowa.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Michał podskoczył z miejsca i już po chwili otwierał, z szerokim uśmiechem na twarzy. Ja stałam tuż za nim, poprawiając spódnicę i uśmiechając się z lekkim napięciem. Teściowa przekroczyła próg, ubrana w ciemny płaszcz, szalik przewieszony niedbale przez ramię, w rękach niosła reklamówkę z prezentami. Pocałowała syna w policzek i przeniosła spojrzenie na mnie. Objęłam ją lekko, czując jej chłód jeszcze zanim się odezwała.
Wszystko oceniała
– Dzień dobry, mamo. Rozgość się, zdejmij płaszcz.
Rozejrzała się po przedpokoju, przelotnie oceniła półki, potem jej wzrok powędrował dalej – do salonu. Stanęła w progu i utkwiła spojrzenie w choince.
– U nas zawsze była żywa – powiedziała cicho, z takim tonem, jakby właśnie zakomunikowała, że u nas świąt w ogóle nie ma.
– Ta wygląda bardzo naturalnie, prawda? I nie gubi igieł – odpowiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam.
– Może – rzuciła oszczędnie i zdjęła płaszcz. – Ale zapachu lasu nie zastąpi.
Usiadła na kanapie i od razu zaczęła lustrować stół. Jeszcze się nie rozgrzała, a już wyłapywała szczegóły.
– A kapusta z grzybami? Nie powinna być ciemniejsza?
Zacięłam zęby. Michał podszedł i pocałował mnie w skroń.
– Kochanie, wszystko pachnie cudownie – powiedział z przesadnym entuzjazmem.
Teściowa parsknęła.
– Ja tylko pytam. U mnie zawsze była bardziej esencjonalna, ale co dom, to obyczaj.
Byłam zestresowana
Przytaknęłam, choć w głowie miałam zdanie: „To nie pytanie, tylko podważanie każdego mojego wyboru”.
– Może spróbujesz i sama ocenisz – odpowiedziałam, starając się nie dać po sobie poznać, że mam ochotę wyjść z kuchni i wrócić dopiero po Nowym Roku.
Michał wszedł ze mną do kuchni pod pretekstem pomocy z podaniem potraw.
– Ona już tak ma – szepnął, zerkając w stronę salonu.
Westchnęłam.
– Dlaczego zawsze czuję się przy niej jak uczennica na dywaniku?
Nie odpowiedział. Wziął świeczki i poszedł je ustawić na stole, a ja zostałam przy kuchence, próbując uspokoić oddech. Barszcz się grzał, makowiec wyglądał dobrze, talerze stały równo. Wszystko było jak trzeba, poza moimi nerwami. Teściowa tymczasem przeszła do oceny bombek.
– A te aniołki to ręcznie robione?
– Nie, kupione na targu – odpowiedziałam.
– My zawsze robiliśmy własne. Z papieru, z masy solnej… To miało duszę.
Uśmiechnęłam się lekko, choć cała się w środku spinałam. Jeszcze tylko karp, pierogi, opłatek… Jakoś przetrwam.
Wzięłam się w garść
Chciałam jej zaimponować, chciałam, żeby mnie pochwaliła, ale najwyraźniej nawet choinka była nie taka. Teściowa siedziała przy stole, wyprostowana jak do zdjęcia paszportowego. Obrus idealnie ułożony, świece paliły się równiutko, potrawy czekały w cieplutkich półmiskach, a ja stałam z boku, jak kelnerka czekająca na ocenę inspektora z gwiazdką.
– A te pierogi… robione czy kupne?
– Robione ręcznie – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Takie równiutkie jak ze sklepu – rzuciła i sięgnęła po jednego.
Michał udawał, że nie słyszy. Pochylał się nad zupą, jakby właśnie odkrywał w niej tajemnicę istnienia.
– Czegoś mi tu brakuje – stwierdziła po chwili. – Może pieprzu?
Zacisnęłam dłonie na serwetce. W myślach krzyknęłam: „Może powinnam była zamówić catering i mieć to gdzieś?”. Na głos powiedziałam tylko:
– Może każdy doprawi sobie po swojemu.
Milczała. To jej milczenie miało większy ciężar niż jakikolwiek zarzut. Spojrzałam na Michała, który wzruszył ramionami i podał jej pieprzniczkę.
Atmosfera się zmieniła
Chwilę później obie sięgnęłyśmy po dzbanek z barszczem w tym samym momencie. Nasze dłonie zderzyły się, dzbanek się zachwiał i runął na stół. Barszcz rozlał się po obrusie, wsiąkając szybko w biały materiał. Michał zamarł z łyżką w ręku. Wpatrywałam się w plamę, czując, jak napływają mi łzy do oczu. Już miałam przeprosić, tłumaczyć się, kiedy usłyszałam coś, czego się nie spodziewałam.
– No i masz, cały ten perfekcjonizm… w barszczu – powiedziała teściowa i nagle się roześmiała.
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem, a potem też wybuchłam śmiechem. Autentycznym, niekontrolowanym. Michał spojrzał na nas obie i pokręcił głową. Teściowa jeszcze raz zerknęła na plamę i machnęła ręką.
– Chyba właśnie uratowała mi mama święta – powiedziałam i poczułam, jak z ramion spada mi ciężar.
Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie teściową, tylko po prostu kobietę.
Dostrzegłam ją
Po kolacji siedziałyśmy razem przy herbacie. Teściowa spojrzała na mnie, przez chwilę milczała, a potem powiedziała:
– Wiesz, kiedy pierwszy raz gotowałam dla moich teściów, wszystko mi się przypaliło. Kapusta, sernik, nawet barszcz się zwarzył.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Nie wiedziałam, że w ogóle potrafi mówić o sobie w ten sposób.
– Naprawdę? Nie wyobrażam sobie mamy zestresowanej.
Uśmiechnęła się pod nosem, jakby wspomnienie trochę ją rozbawiło, a trochę zawstydziło.
– Też chciałam zrobić wszystko idealnie, żeby zobaczyli, że syn dobrze wybrał. A wyszła katastrofa. Płakałam w łazience.
Zachichotałyśmy. Siedziałyśmy tak przez chwilę, już bez napięcia.
– Widzę, że zależy ci na naszej rodzinie. To się liczy – powiedziała.
W tamtej chwili poczułam, że nie jestem już oceniana. W myślach pomyślałam: Może zawsze była po prostu samotna i bała się mnie tak, jak ja jej?
Anna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zaprosiłam synową na święta, ale ona mną wzgardziła. Myślałam, że się mści, ale prawda była inna”
- „Dałam babci całą wypłatę, by miała na rachunki. Potem zobaczyłam, jak sąsiadce z dołu kupuje biżuterię na imieniny”
- „Wszyscy byli zaproszeni na święta do siostry. Ja dostałam tylko sms-a z przepisem na sałatkę”

