Reklama

Nie lubię Bożego Narodzenia. Nigdy nie lubiłam. Nie umiem się cieszyć, kiedy wszyscy oczekują uśmiechu. Od kilku lat wracam do Polski bardziej z obowiązku niż z potrzeby. Robię to samo: wybieram najtańszy lot, z przesiadkami, z nocowaniem na lotnisku, jakby to miało coś zmienić. Jakby odwlekanie momentu wejścia do domu mogło mnie ochronić.

Moja relacja z rodziną jest… formalna. Z matką rozmawiam rzadko, a jeśli już, to tylko o pogodzie lub o tym, że „czas leci”. Ojciec zazwyczaj milczy. Od dziecka był tylko tłem, nigdy głosem. Magda – moja młodsza siostra – pisze czasem na komunikatorze. „Hej, żyjesz?”, „Wpadniesz na święta?”. Zwykle odpisuję po kilku dniach.

W tym roku przyjechałam dzień przed Wigilią. Dom wyglądał jak zawsze, może trochę bardziej przykurzony. Powitanie było chłodne, grzeczne. Matka uściskała mnie krótko, ojciec podał rękę. Magda siedziała w kuchni z kubkiem herbaty, z telefonem w dłoni. Zero wzruszeń.

Kiedy zdjęłam kurtkę, rozejrzałam się i zamarłam.

A gdzie jest choinka?

Matka się nawet nie odwróciła.

– Nie było sensu stawiać. Już nikt się tym nie cieszy.

Zapadła cisza. Ta cisza bolała bardziej niż brak igliwia, bombek i światełek. Choinka zniknęła. Razem z nią – wszystko, co jeszcze kiedyś przypominało święta.

Nie mogłam tego tak zostawić

– Zjesz z nami? – zapytała matka, nie patrząc na mnie, tylko na rondel.

– Jasne – odparłam cicho i usiadłam do stołu.

Był barszcz z uszkami, taki jak zawsze i takie jak zawsze napięcie. Każdy jadł, patrząc w talerz, jakby miał tam znaleźć coś ciekawszego niż tę całą sytuację.

A ta choinka? – zapytałam znowu, łagodniej. – Naprawdę nic nie dekorujecie w tym roku?

– Już mówiłam. Nie było sensu – odparła matka.

Magda spojrzała na nią i prychnęła.

– Może po prostu nie chciało ci się kupić.

– Nie jestem już młoda – odpowiedziała lodowato. – Nie będę się wygłupiać dla zasady. Drzewko, światełka... komu to potrzebne?

– Nam. Może nam – powiedziałam, sama się sobie dziwiąc, że to wypowiedziałam na głos.

Ojciec siedział obok, jadł powoli, nie wtrącał się. Jakby go to nie dotyczyło. Jakby był tu tylko gościem.

Dajcie już spokój – mruknął tylko.

– Nie. Przez tyle lat była. Choćby mała, choćby krzywa, ale była. Teraz… po prostu jest pusto – odezwała się Magda, ale szybko spuściła wzrok.

Nikt nic nie odpowiedział. Jedliśmy w milczeniu. Czułam, jak gula w gardle rośnie mi z każdym kęsem. Ten dom kiedyś pachniał świętami. Dziecięcym podekscytowaniem, karpiem, przypalonym ciastem. Ojciec opowiadał głupie kawały, Magda śpiewała kolędy. A teraz? Teraz siedzimy jak obcy. Spojrzałam na puste miejsce w kącie salonu, gdzie zawsze stała choinka. Było zimne jak my wszyscy.

Miała do mnie pretensje

W kuchni było chłodno, choć grzejnik był włączony. Matka stała przy blacie i obierała ziemniaki. Usiadłam przy stole. Nie od razu zaczęłam mówić.

Mogę ci pomóc – rzuciłam w końcu.

– Nie trzeba – mruknęła, nie podnosząc wzroku.

– Mamo... czemu nawet nie spróbowałaś w tym roku stworzyć świąt?

A czemu bym miała to robić? – parsknęła i w końcu spojrzała mi prosto w oczy. – Dla kogo?

– Dla nas? Dla siebie?

Dla siebie? – jej głos się załamał, ale od razu się zebrała. – Od lat wszystko robiłam sama. Gotowanie, sprzątanie, choinka. Ojciec? On nigdy nic. Wy? Przyjeżdżacie raz w roku i oczekujecie... cudu!

– To nieprawda – szepnęłam, ale nie byłam pewna, czy wierzę we własne słowa.

– A jak jest? – uniosła głos. – Wiesz, kiedy ostatnio ktoś mnie przytulił bez okazji? Kiedy ktoś zapytał, czy nie jestem zmęczona?

Zamilkłam. Serce mi waliło.

– Mamo... Ja też się czuję obco. Jakbyśmy... wszyscy się pogubili.

– A kto cię wyganiał?! Wybrałaś swoje życie. To sobie żyj! Tylko nie przyjeżdżaj tu raz do roku i nie udawaj, że ci zależy.

Wcale nie udaję! – podniosłam głos. – Po prostu... nie umiem z tobą rozmawiać!

Zawisła między nami cisza. Matka otarła dłonie o fartuch, jakby chciała się pozbyć ciężaru rozmowy.

– Idź już. Muszę się zająć gotowaniem.

Wyszłam ze ściśniętym gardłem i z poczuciem, że to wszystko naprawdę się rozsypało.

Usłyszałam, co naprawdę myślą

Nocą nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu zeszłam po cichu na dół napić się wody. Wtedy usłyszałam głosy z salonu. Zatrzymałam się na schodach. Matka i ojciec siedzieli przy zgaszonym świetle, tylko lampka nocna rzucała ciepły krąg na ich twarze.

One już nie są nasze, Tadziu – powiedziała matka cicho. – Wrócą na swoje, a my tu zostaniemy sami. Jak co roku.

– Przecież wracają – odparł ojciec łagodnie. – To znaczy, że chcą być z nami. Przecież mogłyby nie przyjechać wcale.

Wracają z obowiązku, nie z miłości – westchnęła. – I co z tego, że siedzimy przy jednym stole, skoro nikt nie mówi tego, co naprawdę czuje?

– Może trzeba było tę choinkę postawić… Może by to coś zmieniło.

– Może – odpowiedziała, wzruszając ramionami.

Wyszłam z cienia.

– Może by zmieniło. Ale jeszcze nie jest za późno – powiedziałam.

Oni zamilkli. Matka patrzyła na mnie zaskoczona, ojciec odwrócił wzrok.

– Przepraszam, że podsłuchałam, ale... to też moja sprawa.

– Julia… – zaczęła matka, ale nie dokończyła.

Chcę spróbować to uratować. Przynajmniej ten jeden raz. Tę jedną rzecz. Ten jeden symbol. Choinkę.

Zapanowała cisza. Nie krępująca – raczej pełna niedopowiedzianych rzeczy.

Róbcie, jak chcecie – powiedziała w końcu matka i wyszła z pokoju.

Zostałam z ojcem. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Może właśnie to było najbliżej rozmowy, jaką od dawna odbyliśmy.

To był pierwszy krok

Następnego dnia rano Magda krzątała się w kuchni. Miała związane włosy i dres, jak za czasów liceum. Stałam oparta o framugę.

– Chcesz ze mną pojechać po choinkę? – zapytałam bez ceregieli.

Spojrzała na mnie zaskoczona. Przez chwilę nie mówiła nic, potem wzruszyła ramionami.

– W sumie tęskniłam za tym. Tylko sama nie chciałam zaczynać.

– Ja też nie. Ale dziś... nie wiem, poczułam, że muszę.

Nie trzeba było więcej słów. Wzięłyśmy stare auto ojca i pojechałyśmy do miasta. W centrum handlowym był tłum. Ludzie z choinkami, dziećmi, prezentami. Jakby w innej rzeczywistości. Znalazłyśmy drzewko – małe, lekko przekrzywione, ale miało w sobie coś ciepłego. Kupiłyśmy też kilka ozdób, światełka, cynamonowe świece. Wróciłyśmy do domu z siatkami i choinką pod pachą. Ojciec podszedł bez słowa i pomógł nam ją wnieść. Matka patrzyła z korytarza.

– Zobaczcie, jest krzywa – mruknęła.

To rodzinna tradycja – odpowiedziała Magda, a ja się uśmiechnęłam.

Stałyśmy z matką naprzeciw siebie. Trzymałam bombkę w dłoni.

– Chcesz zawiesić pierwszą?

Zamarła. Chwilę się wahała. Potem, powoli, podeszła. Wzięła bombkę. Podeszła do drzewka i zawiesiła ją na gałęzi. Cisza nie była już taka ciężka. Ojciec sięgnął po kolejne ozdoby. Magda zaczęła rozwijać lampki. Z głośników cicho poleciała kolęda. Po raz pierwszy od lat... coś się poruszyło.

To nas połączyło

Choinka stała w rogu salonu – nieidealna, trochę przechylona, z plątaniną kolorów. Pachniała dzieciństwem. Matka siedziała na kanapie, przyglądała się bombkom, jakby widziała je pierwszy raz od lat.

Tę kupiłam w 1989 – powiedziała, wskazując czerwoną kulę z odpryskiem farby. – Magda miała wtedy rok. Ty biegałaś po domu i krzyczałaś, że chcesz już Mikołaja.

Ojciec uśmiechnął się cicho. Siedziałam na podłodze, trzymając w rękach aniołka z bibuły. Przez chwilę po prostu chłonęłam ten moment. Nie było idealnie. Nie śpiewaliśmy kolęd, nie padaliśmy sobie w ramiona. Było coś innego. Coś, co do tej pory tylko udawaliśmy – obecność. Byliśmy tu razem. Bez masek.

Ojciec opowiadał anegdotę o tym, jak raz zapomniał kupić opłatek i matka wysłała go po niego w kapciach do sąsiadów. Magda nuciła pod nosem „Lulajże Jezuniu”. Matka poprawiała lampki, które zaczęły lekko migać. Patrzyłam na to wszystko i pomyślałam: "To drzewko jest małe, trochę krzywe... ale nigdy wcześniej nie było dla mnie tak piękne”.

Zegar w kuchni wybił siedemnastą. Dzień powoli się kończył.

– Może za rok też kupimy choinkę – powiedziała cicho matka. – Dla siebie. Nie dla zasady.

Spojrzeliśmy na nią w milczeniu. Ale tym razem – to milczenie było pełne zgody.

Zrobiłam coś dobrego

Wieczorem siedzieliśmy razem przy stole. Bez wystawnej kolacji, bez opłatka, bez „jesteśmy rodziną, musimy się kochać”. Po prostu – herbata, kawałek makowca i ta cisza. Inna niż dotąd. Nikt nie mówił wielkich słów. Nie było przeprosin, nie było wyznań. Matka zaproponowała, że jutro zrobimy pierogi. Ojciec wspomniał, że ma gdzieś schowane stare lampki z czasów PRL-u, może jeszcze działają. Magda spytała mnie, czy nie chciałabym zostać dzień dłużej.

Nie odpowiedziałam od razu. Spojrzałam na choinkę – jak świeci w szybie, jak odbija się w oczach matki, które nagle wyglądały na... spokojniejsze. Pomyślałam, że nie wszystko da się naprawić. Nie cofniemy lat milczenia, oschłości, niezrozumienia. Może da się jednak zacząć od nowa. Małymi krokami. Od tej jednej choinki.

Kiedy wróciłam do swojego pokoju, usiadłam na łóżku i spojrzałam na zdjęcie w ramce. Ja i Magda, ubrane w grube swetry, obie z uśmiechami, których nie pamiętałam. Choinka za nami. Rok 1999. Przez uchylone drzwi słyszałam, jak matka mówi coś do ojca w kuchni. Cicho. Bez złości. Zasnęłam z uczuciem, że coś się domknęło. Nie powiedzieliśmy sobie zbyt wiele. Jednak tym razem – to wystarczyło. Choinka świeciła w szybie jeszcze długo po tym, jak zgasły światła.

Julia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama