„W tym roku na święta chciałam być sprytna i poszłam na łatwiznę. Reakcja mojej teściowej była wprost bezcenna”
„Nie mogłam powiedzieć prawdy. Jeszcze nie. Im dłużej trwała ta wigilia, tym bardziej byłam przekonana, że Halina coś kombinuje. Może wie, że wszystko jest kupne, i robi mi tę szopkę, żeby potem, na deser, przy wszystkich rzucić zjadliwy komentarz”.

Mam dwoje dzieci, męża i jedną teściową. To zdecydowanie wystarczy. Zwłaszcza że ta ostatnia – Halina – to kobieta, której nawet armia perfekcyjnych gospodyń nie dogodzi. Święta to u nas coroczna masakra. Zamiast radości – frustracja, zamiast rodzinnego ciepła – podszyta pasywno-agresywnym uśmieszkiem krytyka. A ja, co roku, jak ta głupia, tyrałam w kuchni od rana do nocy, żeby usłyszeć: „Pierogi trochę gumowe, barszcz za słodki, a sernik… no, nie mówię, że zły, ale moja koleżanka robi lepszy”.
W tym roku postanowiłam być sprytna. Tak sprytna, że aż sama się siebie przestraszyłam. Nie gotowałam. Nic. Zero. Pierogi zamówiłam z cateringu, barszcz kupiłam z kartonu (ten bio – żeby sumienie trochę mniej bolało), rybę po grecku zrobił pan Tadek z osiedlowego bistro, a makowiec? Cukiernia „U Lodzi”. Jedyne, co przygotowałam osobiście, to stół i swój psychiczny azyl – butelka wina w szafce.
– Czego bym nie zrobiła, i tak będzie źle... – mówiłam sobie, pakując zakupy. – Czemu nie zrobić tego... bez zmęczenia?
Nie spodziewałam się cudów. Halina i tak coś pewnie wypatrzy. Pytanie tylko: co powie jako pierwsze? I czy Marek znowu będzie próbował godzić dwie strony, robiąc z siebie ofiarę? Szykując się na kolejną bitwę przy wigilijnym stole, nie miałam pojęcia, że tym razem to właśnie Halina mnie zaskoczy.
Wigilia szła zaskakująco dobrze
Stół wyglądał jak z reklamy. Świeczki, biały obrus, sianko, te wszystkie bzdety, które od lat skrupulatnie wyciągam z piwnicy, żeby było „jak trzeba”. Jedzenie stało już na podgrzewaczach. Ułożone jak na wystawie: barszcz w porcelanowej wazie, pierogi w półmisku przykrytym lnianą serwetką, ryba po grecku na kryształowym talerzu, jakby to nie był gotowy produkt, tylko dzieło sztuki kulinarnej. Nawet mandarynki przetarłam, żeby nie było widać naklejek.
– Wszystko wygląda… inaczej w tym roku – powiedział Marek, zerkając na stół z lekkim niepokojem.
– Inaczej to nie znaczy gorzej – odparłam, podciągając rękawy.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Teściowa przybyła. Halina w swoim klasycznym futrze z norek, ze szminką na ustach, z miną królowej na inspekcji. Obcasami stukała jak werbel zwiastujący katastrofę. Weszła, rozejrzała się... i uśmiechnęła.
– No, no… chyba w tym roku się postarałaś, Alicjo.
Zamarłam.
– Słucham, co zrobiłam? – zapytałam, obracając się powoli w stronę Marka. – Czy ona właśnie mnie pochwaliła? – zapytałam szeptem, podając mu talerz.
– Chyba tak... albo ma coś z głową – odpowiedział równie zszokowany.
Pierogi – z cateringu – zebrały pierwsze oklaski. Zupa grzybowa – z proszku, ale z dodatkiem śmietanki i majeranku – została pochwalona za „głębię smaku”. Rybę po grecku Halina nazwała „prawdziwym domowym klasykiem”. A gdy sięgnęła po sernik i zamruczała z zadowoleniem, prawie upuściłam widelec. Czy ja śnię? A może... ona nie wie?
Zaczęłam być podejrzliwa
Im dłużej Halina jadła, tym bardziej się uśmiechała. Mój wewnętrzny alarm wył już jak czajnik na gazie. To nie mogło być normalne. Ta kobieta nie chwaliła mnie nawet wtedy, gdy raz w życiu zdobyłam pierwsze miejsce w konkursie kulinarnym w pracy – „no cóż, jury miało taki gust”.
Teraz zachwycała się wszystkim. Wszystkim. Siedziałam jak na rozżarzonych węglach, z każdym kęsem analizując, czy może... się domyśliła? A może to prowokacja?
– Alicjo – odezwała się nagle, wycierając usta z wdziękiem, który wprawiłby w kompleksy nawet prezenterkę z telewizji śniadaniowej – barszcz w końcu nie jest przesolony. Jak ty to zrobiłaś?
– Magia świąt – wymamrotałam, dusząc śmiech.
Marek spojrzał na mnie z boku i pokręcił głową, jakby pytał: „Nie mogłaś jej po prostu powiedzieć?”.
Nie, Mareczku. Nie mogłam. Jeszcze nie. Im dłużej trwała ta wigilia, tym bardziej byłam przekonana, że Halina coś kombinuje. Może wie, że wszystko jest kupne, i robi mi tę szopkę, żeby potem, na deser, przy wszystkich zrzucić bombę.
– Wreszcie ktoś wie, jak się gotuje – powiedziała teściowa, zagarniając kolejną porcję pierogów. – Wszystko wyważone, bez przesadyzmu. Cudownie!
– Czyżby podsłuchała moje narzekania i teraz robi ze mnie wariatkę? – wymamrotałam do siebie, zerkając ukradkiem na nią.
– Co mówiłaś, kochanie? – zapytała Iwona, siostra Marka, unosząc brew.
– Nic... Nic. Po prostu... cieszę się, że wreszcie doceniono moją pracę – odpowiedziałam, uśmiechając się jak ktoś, kto właśnie zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością.
Zrobiło się gorąco
Siedziałam jak na szpilkach, podczas gdy Halina pałaszowała kolejne danie z takim entuzjazmem, że aż mnie zmroziło. Albo ją ktoś podmienił, albo to ja śnię. No bo jak to możliwe, żeby te same pierogi, które w zeszłym roku były „zbyt grube i toporne”, teraz były „jak z babcinej kuchni”? Postanowiłam przetestować sytuację.
– A te pierogi jak? – zapytałam z pozornym luzem. – Nie za cienkie ciasto?
Halina spojrzała na mnie z pełnymi ustami i pokiwała głową z zachwytem.
– Nie, w końcu nie gumowe jak z zeszłego roku. Te są idealne!
Zatkało mnie. Spojrzałam na Marka, ten szybko spuścił wzrok. Za to Iwona, siedząca naprzeciwko, uniosła kącik ust w delikatnym uśmieszku. Domyśliła się. O matko, ona coś wiedziała!
– A ten sernik... – zaczęła Halina, przełykając kęs – ...to twoje wypieki?
Zrobiło mi się gorąco.
– Dlaczego pytasz? – odparłam ostrożnie, układając sztućce w dłoniach jak broń.
– Bo w końcu smakuje jak sernik, a nie jak blok z sera i cementu – zaśmiała się.
Czułam, jak mój mózg próbuje to ogarnąć. Czyli... naprawdę nie wie? Nie podejrzewa? Czy udaje?
Iwona nachyliła się w moją stronę.
– Spokojnie. Może odkryła, że lepiej smakuje, jak nie ty to robisz – szepnęła mi do ucha.
Zrobiłam jej minę, jakbym chciała ją zabić wzrokiem.
– Jeszcze jedno słowo, a obleję cię barszczem.
W tym momencie byłam już pewna tylko jednego: ta wigilia to jakiś test. Tylko... kto tu kogo testuje?
Prawda wyszła na jaw
Deser, ostatnia prosta. Chciałam tylko przetrwać do końca tej farsy. Podałam sernik z cukierni i udawałam, że nie patrzę, jak Halina pochłania go z błogością na twarzy. Nie wytrzymałam.
– Wiesz co, mamo? – zaczęłam, podpierając się łokciem o stół. – Mam pytanie. Ty naprawdę nie zauważyłaś, że wszystko dziś było... inne?
Uniosła wzrok znad talerzyka, oblizując łyżeczkę. Spojrzała na mnie jakby zdziwiona, ale spokojna.
– W sensie… lepsze? Owszem. Dlatego pytam, co się zmieniło.
Wzięłam głęboki wdech. Serce waliło mi jak młot.
– To wszystko było gotowe. Kupiłam. Nic nie zrobiłam sama. Nawet barszcz to koncentrat, a ryba po grecku pochodzi z pudełka. Pierogi są z cateringu. Nawet nie próbowałam ich ulepić. Po prostu… poszłam na łatwiznę.
Zapadła cisza. Marek zamarł z widelcem w ustach. Iwona spojrzała na mnie z otwartymi ustami. Halina w końcu odłożyła łyżeczkę i... uśmiechnęła się.
– No i bardzo dobrze! – powiedziała ze spokojem. – Nareszcie zrobiłaś coś z głową. Czasem trzeba iść na łatwiznę. A nie latać po kuchni jak szalona.
Zatkało mnie.
– Słucham?
– No co? Całe lata się użerałaś z tymi pierogami, jakby to był konkurs narodowy. A tu proszę – smacznie, schludnie, bez dramatu. Brawo, Alicjo.
Wtedy dotarło do mnie: teściowa... jest dumna.
Po co się męczyć?
Siedziałam w kuchni z kieliszkiem wina i gapiłam się na migające lampki choinkowe, jakby miały mi wyjaśnić sens życia. Teściowa już pojechała – elegancko, z godnością, pochwaliwszy jeszcze „ten cudowny sernik”. Marek układał dzieci do snu, a ja analizowałam każdą minutę tej wieczerzy.
Serio? Przez tyle lat zajeżdżałam się w kuchni jak ostatni frajer, żeby usłyszeć zjadliwe komentarze, a teraz, gdy wszystko było z pudełek i mikrofali – zostałam uznana za wzór rozsądku? Zaczęłam się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Czy to nie jest ironia losu? Może Halina przez te wszystkie lata nie miała problemu z moim gotowaniem. Może miała problem z tym, że ja się wiecznie spinałam, próbowałam być perfekcyjna, i tylko prowokowałam ją do złośliwości? Może... ona po prostu lubi gotowe jedzenie, tylko nikt jej nigdy nie dał tej opcji?
Wstałam, sięgnęłam po kartkę i zaczęłam zapisywać hasła: „wigilia 2026 – sushi”, „deser – donuty z dziurką”, „barszcz – z marketu, ale ten czerwony, nie różowy”. Zamknęłam notatnik i westchnęłam z ulgą. W przyszłym roku może jeszcze zamówię wszystko z aplikacji i dorzucę śledzia w curry – ciekawe, co wtedy powie.
A jak Halina znowu będzie zachwycona… To przysięgam, otworzę firmę z cateringiem świątecznym. Nazwę go „U Alicji – kuchnia z głową i z pudełka”. Chyba wreszcie zrozumiałam: spryt wygrywa z perfekcją. Nawet przy wigilijnym stole.
Alicja, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa mieszała moje świąteczne dania z błotem. Gdy ukroiłam jej kawałek makowca, nagle odebrało jej mowę”
- „Docinki teściowej przed świętami były ostre niczym igły choinki. Na siłę chce mi udowodnić, że żadna za mnie pani domu”
- „Moja siostra przyjeżdża do mnie na święta jak do hotelu all inclusive. W tym roku wystawiłam jej rachunek z odsetkami”

