Reklama

Nie zdążyłam jeszcze na dobre usiąść, a już musiałam wstać, bo barszcz wykipiał. Zaklęłam pod nosem, choć w Wigilię nie wypada, ale nie zamierzałam nikomu się z tego spowiadać – zresztą, kto tu miałby słuchać? W tym roku i tak tylko ja i mama siedzimy przy stole. Bez dzieci, bez ich śmiechu, bez krzątaniny. Bez sensu.

Nie było magii

Wyjęłam łyżkę z szuflady, przetarłam blat i automatycznie poprawiłam obrus. Nie mogłam znieść tej ciszy. Nawet radio wyłączyłam – każda kolęda wbijała się w serce jak gwóźdź. Co roku byłam matką, która przygotowuje święta dla całej rodziny, a w tym roku jestem matką „na pół etatu”. I nie, nie chodzi tylko o podział dni w kalendarzu – chodzi o coś więcej. O to, że coś się ukruszyło i już nie da się tego skleić.

– Po co ten cały barszcz, jak nikogo nie będzie? – Matka stała oparta o framugę drzwi. W rękach trzymała reklamówkę z prezentami, które kazałam jej zapakować jeszcze w listopadzie.

– Dla nas, mamo. Dla tradycji – odpowiedziałam, choć sama nie wierzyłam w to, co mówię.

– Tradycja to była, jak jeszcze Marian żył i przychodził z opłatkiem. Teraz to tylko udawanie. Obrus na niby, barszcz na niby, wszystko na niby.

Nie odpowiedziałam. Zbyt dobrze znałam ten ton. Ona tęskniła za tym, co było kiedyś, ja za tym, co było jeszcze niedawno, przed rozwodem, przed nową kobietą Mateusza. Przed tym, jak nasze dzieci zaczęły mieć szczoteczki do zębów w dwóch różnych domach.

Tęskniłam za nimi

Podeszłam do okna. Padał lekki śnieg. Biel nie przynosiła ukojenia, tylko potęgowała ciszę. Patrzyłam na chodnik, jakby miał mi odpowiedzieć, po co to wszystko, dla kogo te święta i kto tu jeszcze wierzy w kolędy i opłatek, skoro nikt już nie chce się dzielić? Telefon zadzwonił w chwili, gdy próbowałam zapalić świece na stole. Jedna z nich zgasła, zanim zdążyłam położyć opłatek. Odebrałam bez patrzenia na ekran. Głos po drugiej stronie był zbyt znajomy, by go pomylić.

– Dorota? Przepraszam, że dzwonię… Szymek się rozpłakał i nie daje się uspokoić. Mówi, że chce do ciebie.

Mój były mąż zawsze tak robił – zostawiał decyzję na moich barkach, ale tak naprawdę liczył, że to ja zdejmę z niego odpowiedzialność.

– Co się stało? – zapytałam, ścierając ręką kroplę barszczu ze stołu.

– Sam nie wiem. Wydawało się, że wszystko jest w porządku. Były prezenty, kolacja, aż nagle się rozkleił. Powiedział, że to nie są prawdziwe święta, że brakuje ciebie.

– A Lena?

– Siedzi cicho i się nie odzywa, też jest jakaś przygaszona.

Nie miałam wyjścia

Przez chwilę patrzyłam na zapaloną świecę, jedną jedyną, która jeszcze się trzymała. Potem spojrzałam na mamę. Siedziała przy stole, z łyżką w ręku, jakby czekała, aż coś się wydarzy.

– Jadę – powiedziałam i się rozłączyłam.

– Co się stało? – zapytała beznamiętnie.

– Szymek płacze. Chce, żebym była z nimi.

Mama spojrzała na mnie, ale nie próbowała mnie zatrzymać.

– Pewnie. Matka na zawołanie, jak piesek – wzruszyła ramionami. – Idź, tylko weź klucze, bo nie będę ci otwierać o dwunastej w nocy.

Wyszłam, nie tłumacząc nic więcej. Szłam szybkim krokiem. Śnieg padał gęsto. Nie miałam pojęcia, po co to robię, przecież wiedziałam, że to się skończy źle. Drzwi otworzył Mateusz, wpuścił mnie bez słowa. W środku pachniało karpiem i przypalonym ciastem. Jego nowa partnerka zniknęła gdzieś. W salonie przygaszone światła, na stole niedokończona kolacja. Szymek podbiegł i wtulił się we mnie bez słowa. Płakał cicho.

– Już jestem – wyszeptałam, gładząc go po włosach. – Tylko na chwilkę, dobrze?

Byłam rozdarta

Lena siedziała przy stole. Bawiła się kawałkiem opłatka, który już dawno się pokruszył.

– Nie chcę już dzielić świąt – powiedziała nagle, bez patrzenia na nikogo.

– Wiem – odpowiedziałam tylko.

Mateusz stał w kącie, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami. W końcu odezwał się półgłosem:

– Nie wiem, co mu odbiło. Przed chwilą jeszcze się śmiał.

– Może to nie jemu odbiło – rzuciłam spokojnie.

Nie usiadłam, nie rozebrałam się, nie tknęłam jedzenia. Gdy emocje trochę opadły, pocałowałam dzieci w czoło i obiecałam, że zadzwonię rano. Gdy wróciłam do domu, w mieszkaniu panowała cisza. Zdjęłam płaszcz powoli, odwieszając go na haczyk. W przedpokoju unosił się zapach kapusty i czerwonych buraków. Mama siedziała przy stole, dokładnie tak, jak ją zostawiłam. Nie ruszyła nawet łyżki. Usiadłam naprzeciwko niej.

– Zjadłaś kolację? – zapytała w końcu.

– Nie. Szymek płakał. Chciał, żebym była. Posiedziałam chwilę i wróciłam.

– Po co było tyle gotować, jak ich nie ma? – mruknęła.

Nie wspierała mnie

Nie odpowiedziałam. Wzięłam łyżkę, spróbowałam barszczu. Był kwaśniejszy niż zwykle, może przez to, że wystygł albo przez to, że dziś wszystko smakowało inaczej.

– Kiedyś było prościej – powiedziała po chwili.

Podniosłam wzrok. Patrzyła na mnie z wyraźnym wyrzutem.

– Nie wszystko, co proste, jest dobre – odpowiedziałam spokojnie.

– Twój ojciec nigdy by nie pozwolił, żeby dzieci święta spędzały osobno.

– Mój ojciec miał drugą rodzinę, mamo. A ty przez całe życie udawałaś, że tego nie widzisz.

Ścisnęła serwetkę w dłoni.

– Nie wypadało wtedy rozwodzić się z byle powodu – rzuciła twardo.

– A może właśnie dlatego wszystko się sypało.

Zamilkła. W pokoju słychać było tylko tykanie zegara i szelest światełek na choince, które przygasły, jakby i one miały już dość tej rozmowy.

Wspomnienia wróciły

Patrzyłam na stół, na talerze, które zostawiłam dla dzieci, choć wiedziałam, że ich dziś tu nie będzie. Cała ta kolacja – przygotowana, ułożona, starannie udekorowana – była pustą scenografią. I nagle zrozumiałam, że nie tylko moje małżeństwo było iluzją. Wszystko, na czym próbowałam budować, już dawno się rozpadło, tylko nie miałam odwagi się do tego przyznać.

Nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku, z głową na poduszce, ale myśli krążyły gdzieś obok. Wróciły obrazy, których wolałabym nie pamiętać. Była Wigilia, kilka lat temu. Dzieci zasnęły zmęczone emocjami, a ja siedziałam z Mateuszem przy choince. Wydawało się, że wszystko jest dobrze. Niczego się wtedy nie domyślałam. Kilka tygodni później znalazłam w jego torbie paragon z hotelu. Apartament dla dwojga, podpisane jego imieniem. Powiedział tylko:

– Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w taki sposób.

– A w jaki chciałeś?

– Myślałem, że mi wybaczysz.

– Dlaczego? Bo jestem matką twoich dzieci? Czy dlatego, że tak dobrze udaję?

Nie odpowiedział, a ja nie płakałam. Byłam wściekła, głównie na siebie, bo przecież widziałam wcześniej sygnały, ale udawałam. Jak moja matka – jakby to mogło coś uratować.

Zdradził mnie

Tej nocy zrozumiałam, że nie ma jednej rzeczy, która wszystko psuje. Nie chodzi o zdradę, tylko o to, co ją poprzedza, czyli milczenie, obojętność i brak odwagi, żeby powiedzieć: już nas nie ma. Zastanawiałam się, ile razy jeszcze będę musiała przechodzić przez to samo. Święta, które są jak scena – wszystko ustawione, światła zapalone, a aktorzy już nie ci i tylko widownia nadal siedzi, czekając, że może coś się wydarzy.

Nie tęskniłam już za Mateuszem, ale tęskniłam za tym, kim kiedyś byłam, gdy miałam wrażenie, że wszystko ma swoje miejsce, że rodzina to coś trwałego. Potem zrozumiałam, że to była tylko iluzja. Ładne obrazki, udawane spokój, pozorne bezpieczeństwo, a pod spodem – cisza, której nikt nie chciał słuchać.

Dorota, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama